Kes_ALF

Pech w Las Vegas (4)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

***

Przez krótką chwilę, stali tak, wpatrując się w nią, nie do końca rozumiejąc to, co widzą. Tess miała na sobie obcisłe dżinsy i top, odsłaniający brzuch, i z całą pewnością nie była w ciąży. Max zastanawiał się czy dziecko już się urodziło, bo był całkowicie pewien, że ono istniało naprawdę, czuł je.
-I co? Zamurowało was chłopcy? Czyżbyście się mnie tu nie spodziewali? -Uśmiechała się złośliwie.
Max, nie zastanawiał się dłużej, postanowił nie ryzykować, i zacząć działać, zanim Tess zacznie używać swoich sztuczek. Wyciągnął rękę w jej kierunku, ale moc nie zadziałała, tylko powietrze przed nią, lekko zadrżało. Spróbował jeszcze raz, znowu nic. Michael patrzył na niego ze zgrozą, jego moc też nie działała.
Tess wybuchnęła śmiechem.
-Nic z tego, wasza moc mnie nie dosięgnie, jesteście uwięzieni w odpornej na nią klatce, i nie możecie mi nic zrobić, ani się stąd wydostać. Wpadliście, wyjdziecie dopiero, kiedy wam na to pozwolę, ale tylko po to, żeby dojść na szafot. Zobaczycie, egzekucja będzie piękna, takie rzeczy są na Antarze traktowane bardzo poważnie. A potem będzie wielkie święto z powodu zlikwidowania uzurpatorów.... Ach, zapomniałam, że tego już nie zobaczycie.- Złośliwy uśmiech, nie znikał z jej ust.
-Co prawda mój plan zwabienia was w pułapkę był nieco inny, trochę go popsuliście, ale skoro już tu jesteście, nie będę was wyrzucać. Swoją drogą jestem pełna podziwu Michael, nie spodziewałam się, że możesz mnie odnaleźć, szkoda tylko, że to była jedyna okazja, kiedy mogłeś to wykorzystać. Zaskoczyliście mnie, przyznam się szczerze, że gdybyście nie wrócili, mogłoby się wam udać wymknąć. No, ale widać los jest po mojej stronie, jeszcze tylko zaczekamy cierpliwie na Isabel, i możemy lecieć w waszą ostatnią podróż.
Michael, teraz, kiedy stali już twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, był całkowicie spokojny i opanowany. Nie dadzą się jej tak łatwo, nie dostanie ich bez walki, ale muszą dowiedzieć się jak najwięcej. Postąpił kilka kroków w jej kierunku.
-Co, ty kombinujesz. Po co to wszystko, po co nas tu zwabiłaś?- Jego głos brzmiał wyzwaniem. Max nie usłyszał w nim, nawet cienia poprzedniego drżenia, powróciła poprzednia determinacja, i wystraszył się trochę, że może powiedzieć coś, co ją tylko niepotrzebnie rozdrażni. Ale Tess, tylko się śmiała.
-Wcale was tu nie wabiłam... Jeszcze. Mieliście tu przyjść wszyscy, Isabel też. Zdaje się, że planowaliście to na sobotę? No tak, jak mogłam przypuszczać, że postąpisz rozsądnie, i poczekasz, aż Max i Isabel będą mogli jechać z tobą. Przyznaje, to był słaby punkt planu.- Uśmiechała się dziwnie, patrząc Michaelowi w oczy.
Czuł, że za tym coś się kryje, coś niedobrego. W jej oczach, oprócz drwiny, było coś jeszcze.
-Ale dobrze, skoro i tak stąd nie uciekniecie, to chyba mogę odpowiedzieć na wasze pytania, nie jestem okrutna, spełnię wasze ostatnie życzenie. Więc słucham, co chcecie wiedzieć najpierw?
Michael spojrzał na Maxa, wiedział co on chce wiedzieć najbardziej.
-Co, z dzieckiem Maxa?
-Co ma być? Jest na Antarze.
-Jak to, mój syn się urodził i zostawiłaś go tam samego?- Max nie wytrzymał.
-Twój syn? Myślałam, że nasz. Nie, nie urodził się jeszcze.
-Jak to?- Max był zdezorientowany.
-Ale przecież nie jesteś w ciąży?- Michael niewiele może wiedział o kobietach, ale ciążę chyba umiałby rozpoznać.
-No dobrze, udzielę wam lekcji biologii. Antarianie, mają o wiele wygodniejszy sposób rodzenia dzieci, niż ziemianie. Dziecko rodzi się po raz pierwszy, po trzech miesiącach ciąży. Jest wtedy maleńkie, i poród nie przedstawia żadnych trudności, nie to co na ziemi. Potem dziecko dorasta w kokonie, takim z jakich wyszliśmy my, i kiedy jest już dość duże, "rodzi się" po raz drugi. Tylko w chwili opuszczania kokonu, jest oczywiście niemowlęciem, my byliśmy starsi, bo na ziemi nie miałby, kto się nami opiekować.
Zan jest w tej chwili w takim kokonie, i wyjdzie z niego za kilka miesięcy, a ja przyleciałam tutaj, żeby wykonać zadanie, i zapewnić mu szczęśliwą przyszłość. Jeżeli to was zadowala, proszę kolejne pytanie.
-Jakie zadanie?- Michael właściwie domyślał się jakie, ale to nie wyjaśniało, po co wymazywała mu pamięć.
-Mam was przywieźć na Antar, gdzie odbędzie się publiczna egzekucja waszej trójki. Ziemianie mnie nie obchodzą, jeżeli nie będą się mieszać nic im się nie stanie.- Zgadła ich myśli, to nie było trudne.
-A po co, to wszystko z wymazaniem pamięci?
-Więc wiesz, że wymazałam wam pamięć? Mimo kryjącej historyjki. Zdecydowanie was nie doceniłam.
-Wiem, że tu byłem tamtej nocy. Co ty zrobiłaś, Po co mnie tu przyprowadziłaś? Jeżeli zrobiłaś coś Marii... Zabiję cię.
Tess zaśmiała się, i zrobiła niewinną minkę.
-Zabijesz mnie? Ciekawe jak, przed chwilą przecież próbowaliście obydwaj.
-Możesz być pewna, że znajdę sposób.- Właściwie to dziwne, że nie padła martwa, pod wpływem jego wzroku. Max przestraszył się swojego przyjaciela, jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego w jego oczach, i był pewien, że Tess igra z ogniem, jeżeli naprawdę zrobiła coś Marii. To śmieszne skojarzenie, ale wzrok Michaela, przypominał mu wzrok lwicy, broniącej swoich młodych. Zawsze wiedział, że on ją kocha, ale pierwszy raz, zdał sobie sprawę jak bardzo.
Na Tess, chyba również wywarło to wrażenie, bo odpowiedziała, już poważnie.
-Nie martw się, nic jej nie zrobiłam, odesłałam ją bezpiecznie do hotelu, to ty byłeś mi potrzebny. Widzisz, to dalsza część mojego zadania. Zan, jako przyszły następca tronu, potrzebuje żony, królewskiej krwi. Ja mam być jej matką, bo oprócz nas, niema nikogo, kto mógłby nią być, a Isabel, raczej nie da się namówić. Jak sam widzisz, były mi potrzebne tylko twoje geny.
Michael patrzył na nią z niedowierzaniem. Przeszył go lodowaty dreszcz, po części obrzydzenia, a po części, spowodowany jakimś niejasnym wspomnieniem.
-Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że my... Że ty... Ze mną...
Tess roześmiała się po raz kolejny. Bawiła ją ta rozmowa, była już tu zamknięta od tylu dni, potrzebowała rozrywki, a oni byli tacy śmieszni, z tym swoim "ziemskim" rozumowaniem.
-Och nie, mój drogi. Nie powiem, że byłoby to nieprzyjemne, ale nie mogłam tak ważnej sprawy powierzyć przypadkowi. To dziecko powinno być w jak największej części Antarianinem, więc nie potrzebna mi była ziemska część twojego genotypu. Pobrałam tylko, kilka próbek, to dziwne bo wydawało mi się, że nie lubisz igieł, a tymczasem byłeś bardzo grzeczny, i nawet sam wszedłeś na stół, czyżby to była kontrola umysłu?- Bawiła się coraz lepiej.
W tej chwili Michael "zobaczył" całą operację, niemal poczuł ból, który wtedy musiał czuć, ale, o którym nie wiedział, dzięki kontroli umysłu. Cofnął się o kilka kroków, i oparł plecami o ścianę. Tess patrzyła na niego, spod przymrużonych oczu, wyraźnie rozbawiona jego reakcją.
-Przestań!- To był bardziej błagalny jęk, niż rozkaz.
-Co? Nie podoba ci się to co, widziałeś? Sam chciałeś wiedzieć. Gdybyś nie był taki wścibski, niczego byś nie pamiętał. Zaczynam się tu nudzić, więc możecie zadać jeszcze jedno, ostatnie pytanie.
Tym razem zapytał Max.
-Skoro twój plan się nie powiódł, jak zamierzasz zwabić tu Isabel? Nie pójdzie ci tak łatwo, ona wie, że tu jesteś, i zorientuje się, że ją kontrolujesz.
-O, to najmniejszy z moich problemów, nie będę musiała jej kontrolować, sama przyjdzie was szukać, tego akurat jestem zupełnie pewna. Ja tylko dopilnuje, żeby tu trafiła.
-Będzie wiedziała, że coś się stało, nie będzie sama.
-Tym gorzej dla was. Ziemianie niczym mi nie zagrażają, i nic mnie nie obchodzą, a z nią jedną spokojnie sobie poradzę. Ale to były dwa pytania. Przekroczyliście limit, miłej zabawy, w waszych ostatnich godzinach.
Gdy już chciała zamknąć drzwi, i zostawić ich samych, rozległa się melodyjka telefonu.
Michael poczuł zimny dreszcz. Dlaczego właśnie teraz? Miał nadzieję, że Tess nie pomyśli o telefonach, i uda im się skontaktować z Is. Jeszcze chwila, i by się udało.
Tess zatrzymała się wpół kroku.
-No tak, nie pomyślałam o tym, popełniam błąd za błędem, ale na szczęście ktoś sobie o was przypomniał. No trudno, teraz będę już ostrożniejsza. Michael, proszę mi to oddać!
Michael nie uczynił najmniejszego ruchu.
-Oddaj to natychmiast!!!
-Bo co mi zrobisz? I tak mamy zginąć.
Max był przekonany, że to niepotrzebna brawura, ale nie zdążył go powstrzymać.
-Och, masz rację, lepiej byłoby gdybyście zostali publicznie straceni, ale jeżeli zginiecie podczas walki, wasze ciała wystarczą. Ale to by niczego nie zmieniło prawda? Nie oddałbyś mi tego telefonu chociażby dla zasady, a ja wolę was żywych, więc pamiętaj proszę, że jest jeszcze Maria. Nie zależy mi na niej, ale jeżeli mnie zdenerwujecie... Pamiętajcie, że potrafię kontrolować umysł, teraz nawet na duże odległości, więc gdyby nagle przyszło jej do głowy, skoczyć z dziesiątego piętra...- Spojrzała na Maxa- Albo na przykład Liz...
-Wygrałaś, zrobimy co nam każesz, tylko zostaw je w spokoju.
Tess szybko uniosła rękę, i telefon przeleciał przez całe pomieszczenie, trafiając prosto w jej dłoń. Zerknęła na ekran.
-Maria, jak miło, mam nadzieję, że nie będę miała okazji jej podziękować. Max, twój telefon również poproszę.
Max, nie zgłaszał już żadnych sprzeciwów. Zostali sami.
W pierwszej kolejności sprawdzili dokładnie drzwi i ściany. Niestety, Tess mówiła prawdę, byli uwięzieni, nie było żadnego sposobu, żeby się wydostać.
Michael usiadł na podłodze, opierając się o ścianę.
-I co teraz?
-Nie wiem, co teraz. Musimy się zastanowić, musi przecież istnieć jakieś wyjście. Na pewno coś wymyślimy.
Michael, po dwudziestu minutach, odezwał się ponownie.
-I co? Wymyśliłeś już coś?
-Nie, jeszcze nic nie wymyśliłem
Po kolejnych pięciu minutach.
-I ?
-Strasznie długo wytrzymałeś, to chyba jakiś rekord. Jak mi będziesz ciągle przerywać, to nic nie wymyślę. A właściwie dlaczego to ja, mam myśleć? Ty byś nie mógł?
-Chwilowo brakuje mi pomysłów.
-Aha, więc twoje pomysły, mają na celu tylko pakowanie się w kłopoty? Wtedy ci ich nie brakuje. Ale jak trzeba cię z tego wyplątać, wtedy już Max staje się niezbędny?
-Coś w tym rodzaju.- Michael objął kolana ramionami, i oparł na nich czoło.
-Co ci jest?
-Nic, chciałbym żeby istniał jakiś sposób, żeby ostrzec Is, żeby uratować chociaż ją.
-Nie pleć bzdur, ona na pewno się domyśli, że coś jest nie tak, jak się z nią nie skontaktujemy. Poza tym, Maria dzwoniła, zaniepokoi się, że nie odbierasz, i jej powie.
-Mam tylko nadzieję, że Marii, nie przyjdzie nic głupiego do głowy. Najlepiej byłoby, gdyby nie ruszały się z Roswell. Nie, to też by było niedobrze, powinny gdzieś wyjechać, żeby Tess ich nie znalazła. Jesteśmy w końcu kosmitami, nie istnieje żaden sposób, żeby je ostrzec?!
-Niestety, nasza moc nie jest nieograniczona. Właśnie dlatego, że nie możemy ich ostrzec, musimy się stąd wydostać, najważniejsze, nie załamywać się, coś wymyślimy, Tess jest tu sama.
-Jesteś pewien?
-Tak, w jakiś sposób jestem pewien... Na razie proponuje, żeby się przespać. Obaj jesteśmy zmęczeni, jak odpoczniemy będzie nam się lepiej myślało.
-Ok, mogę ci odstąpić stół.
Max skrzywił się lekko.
-Nie, dzięki. Podłoga w zupełności wystarczy.
W rzeczywistości, niewiele spali. Kilkuminutowe drzemki, nie przynosiły odpoczynku. Michael myślał o Marii, co się z nią stanie, kiedy jego już nie będzie? Kto się nią zaopiekuje? Kto ją ochroni? A jeżeli Tess nie dotrzyma słowa, i ją też zabije? Ta myśl podziałała, jak smagnięcie biczem. Właśnie, że się nie poddadzą, nie zginą, nie mogą, bo wtedy ona byłaby bezbronna, i Tess mogłaby zrobić z nią, co chce, chociażby dla zabawy. Muszą stąd uciec, żeby chronić Marię, Isabel i Liz. Właściwie nic się nie zmieniło, ale kiedy podjął już postanowienie, stał się spokojniejszy.
Bezsenna noc, nie przyniosła żadnych twórczych myśli, ale obydwaj nastawienie mieli raczej bojowe. Brakowało tylko pomysłu, sytuacja wydawała się właściwie beznadziejna. Jak mieli z nią walczyć z tej klatki?
Około ósmej rano, drzwi nagle się otworzyły. Tess wykonała poza nimi, jakiś dziwny manewr, powietrze lekko zafalowało, i weszła do środka. Postawiła na podłodze tacę z jedzeniem, i szybko wyszła, znowu dotykając czegoś na zewnątrz. Zatrzymała się za drzwiami.
-Pomyślałam sobie, że musicie być głodni, nie zamierzam się nad wami znęcać.
Żaden z nich, nie ruszył się spod ściany, pod którą siedzieli. Tess odczekała dłuższą chwilę.
-Widocznie się pomyliłam. Co to? Strajk głodowy?... Jak sobie chcecie, przez kilka dni nie umrzecie z głodu.
Zamknęła drzwi, zostawiając ich znowu samych. Dłuższą chwilę trwało milczenie, a potem nagle Max się ożywił.
-Michael, mam pomysł. Trochę ryzykowny, ale może się udać.
Michael popatrzył na niego ze zdziwieniem.
-Ryzykowny? Chcesz powiedzieć, że bardziej ryzykowny, niż to, co zrobiliśmy do tej pory? Bardziej ryzykowny, niż wkurzanie Tess? Bardziej ryzykowny niż ta cała sytuacja? Bardziej ryzykowny....
-Dobra, dobra, wystarczy już, usłyszałem sarkazm w twoim głosie. Chcesz posłuchać czy nie?
-No nie wiem... Jeżeli to takie ryzykowne, to może powinniśmy zrezygnować, i poczekać, aż zostaniemy straceni, w uroczysty sposób..... Mów wreszcie, i nie zadawaj głupich pytań!!!
-Zauważyłaś jak ona tu wchodziła?
-Nie, nie zauważyłem.... Jak mogłem nie zauważyć? Znowu chcesz mnie wyprowadzić z równowagi, jak przed restauracją?
-Nie chodzi mi o to, czy zauważyłaś, że weszła, tylko czy widziałeś JAK wchodziła?
-Co konkretnie masz na myśli?
-Znajdujemy się w jakiejś, odpornej na kosmitów klatce. Cóż za ironia, dwadzieścia cztery godziny temu, chciałem mieć coś takiego, żeby ciebie móc zamknąć, a teraz sam w tym siedzę. Ale nie o tym chciałem. Kiedy z nami rozmawiała, w nocy i teraz, stała za otwartymi drzwiami, nie w środku, tylko za drzwiami. Zauważyłeś to?
-Tak, i nawet zdążyłem się nad tym zastanowić. Tak Max, wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale ja się czasami zastanawiam. To wygląda tak, jakby w drzwiach było jakieś pole siłowe, czy coś takiego, i dlatego nic jej nie możemy zrobić.
-No właśnie, dokładnie tak samo pomyślałem. Ale kiedy tu weszła z tacą, nie przechodziła przecież przez to pole, wcześniej je na chwilę wyłączyła. Dlatego tak szybko wyszła, zanim się zorientujemy. I to jest nasza jedyna szansa, musimy wykorzystać moment, kiedy je wyłączy.
-Więc, jaki jest plan?
-Kiedy tu wejdzie, żeby zabrać tacę, musimy być przygotowani. Ty odwrócisz jej uwagę, nie wiem, rzucisz czymś, czy coś w tym rodzaju, improwizuj. Musisz to zrobić dokładnie w chwili, kiedy wyłączy pole. W tym czasie, ja będę z drugiej strony pokoju, i kiedy ona będzie zajęta tym czymś, co zrobisz, obezwładnię ją.
-Co to znaczy, że ją obezwładnisz? Nie możesz jej po prostu zabić? To pewniejsze. Max to jest morderczyni.
-Wiem, ale nie jestem pewien czy powinniśmy ją zabijać, w końcu to matka mojego dziecka. Co się z nim stanie, jeżeli zostanie tam sam? Zresztą to teraz nie ważne, obezwładnię ją, a potem zastanowimy się, co z nią zrobić.
-A jeżeli, nie przyjdzie po tacę? Przecież może ją tu po prosty zostawić.
-A może akurat przyjdzie, nie bądź pesymistą, zresztą możemy narobić hałasu, może to ją zwabi.
-A dlaczego to ja, mam odwracać uwagę?
-Nie obraź się, ale ja lepiej panuję nad mocą, nie wiadomo, co mogłoby się stać gdybyś ty miał się nią zająć.
-Racja, nawet wolę żeby robił to ktoś, kto umie celować. A jak zamierzasz to właściwie zrobić?
-Jeszcze nie wiem, będę improwizował.
Michael skrzywił się z niesmakiem.
-No nie wiem, to najgłupszy plan, jaki kiedykolwiek słyszałem, sama improwizacja.
-Podobno lubisz improwizować. A jak masz lepszy plan, to słucham.
Michael pomilczał chwilę.
-No dobra, wykorzystamy twój.
Max, zabrał się za przewracanie metalowego stołu.
-Co ty robisz? Po co ci ten stół?
-Nie mnie, tylko tobie. Nie możemy zapominać, że Tess jest niebezpieczna. Kiedy tu wejdzie, zwróci uwagę na ciebie, przynajmniej taki jest plan. Ja, będę z drugiej strony, i jeżeli nie zdążę jej unieszkodliwić, nie będę mógł cię zasłonić moim "polem siłowym", a twoja "tarcza", jej nie powstrzyma, może działa na ziemskie pociski, ale na nią jest za słaba. Nie wiem jak ta dziesięcio centymetrowa blacha, ale zawsze to jakaś ochrona. Kto robi takie rzeczy? To waży chyba ze trzy tony, niezły bunkier można by było z tego zrobić, gdyby nie groźba kosmicznej siły, byłbym zupełnie spokojny.
-No dobra, obaj dostaliśmy przepukliny, ale schron gotowy, i co dalej?
-Zajmujemy pozycje i czekamy.
-Możemy tak czekać do końca świata.- Skrzywił się niezadowolony.
-A co masz ciekawszego do roboty?
Michael już nic nie powiedział, tylko zajął pozycję, za stołem, wpatrzony w wejście.
Po pół godzinie miał dosyć.
-Max, już dłużej nie mogę się w to wejście gapić, wytrzeszczu już dostałem, to nie ma sensu.
-Cii, chyba coś słyszę.
Zamarli w bezruchu, prawie nie oddychając. Drzwi otworzyły się, i stanęła w nich Tess.
Michael wykonał swoją część zadania, ciskając w nią jakimiś metalowymi przedmiotami, dokładnie w chwili, gdy wyłączyła pole, ale ona, natychmiast posłała do wnętrza, dwie potężne, kule energii, i zanim Max zdążył zareagować, włączyła zasłonę. Pociski nie były wymierzone tak, aby zabić. Połyskująca żółto i niebiesko kula , trafiła wysoko ponad głową Maxa. Pomieszczenie wypełnił ogłuszający huk, dwóch eksplozji. Kiedy Max, odzyskał nieco słuch, i zdolność myślenia, usłyszał jej głos.
-Sami się o to prosiliście, niech to będzie dla was nauczka, że ze mną nie tak łatwo wygrać.
Drzwi, ponownie się zamknęły. Max próbował przez chwilę odzyskać wszystkie zmysły, i złapać głębszy oddech.
-Michael, wszystko w porządku?
Nie było odpowiedzi.
-Michael słyszysz mnie?
Trochę zaniepokojony, ruszył w kierunku "barykady"
-Michael, nie rób sobie głupich żart... – Słowa zamarły mu na ustach.
Michael leżał na podłodze, w ogromnej kałuży krwi. Na jego prawej piersi, tuż powyżej serca, widniała, duża, silnie krwawiąca rana. Ze ściany, za miejscem, w którym poprzednio stał, sterczała, wielka, zakrwawiona, metalowa drzazga.
Max natychmiast zgadł, co się stało. Drugi z pocisków, trafił w stół, i oderwał od niego ostry fragment, który trafił Michaela, prosto w pierś, przechodząc na wylot, i grzęznąc dopiero w ścianie.
Drżąc pochylił się nad przyjacielem. Puls był nierówny, ale dobrze wyczuwalny. Żył. Max szybko przyłożył rękę do krwawiącej rany, i skupił całą swoją siłę, żeby go uzdrowić....
Nic się nie stało. Rana nadal stała otworem, a krew płynęła z taką samą siłą. Michael był nieprzytomny.











Poprzednia część Wersja do czytania Następna część