Kes_ALF

Pech w Las Vegas (5)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Max oddychał ciężko starając się odzyskać siły, patrzył z niepokojem na krwawiącą ranę. Spróbował jeszcze raz... Znowu bez skutku. Te dwie próby wyczerpały go, ale się nie poddawał, wiedział, że jeżeli mu się nie uda, szanse Michaela będą niemal równe zeru. Wyczerpany padł na podłogę obok przyjaciela, jego moc nie działała, nie wiedział dlaczego, ale wiedział, że musi coś zrobić. Gdzieś nad nim, dał się słyszeć głos Tess.
-To na nic. Nie uzdrowisz go. To jest specjalna stal, jest sprowadzana na Antar z odległej galaktyki, bo ma niezwykłe właściwości. Ran nią zadanych nie daje się uzdrowić, produkuje się z niej pociski i różnego rodzaju broń. Nie zamierzałam go ranić, Max dobrze wiesz, że to była wasza wina. Gdybyście spokojnie czekali, zamiast obmyślać jakieś głupie plany pozbycia się mnie, nic by się nie stało.
Max usiadł na podłodze. Teraz mógł dostrzec malutki głośnik, tuż pod sufitem.
-Spodziewałaś się, że będziemy spokojnie czekali na śmierć?
-Rzeczywiście, nie można było chyba tego oczekiwać, ale właśnie w ten sposób tylko ją przyspieszyliście. A przynajmniej Michael, szkoda egzekucja będzie mniej spektakularna, kiedy będzie tylko dwoje skazanych.
-Skąd wiedziałaś, że coś planujemy?
-Och, kamery i mikrofony są nie widoczne, ale ja was świetnie widzę i słyszę przez cały czas.
Max odzyskał nieco sił, o znów pochylił się nad Michaelem.
-Tess, pomóż mi, zrób coś proszę, on umiera, nie możesz na to pozwolić, nie jesteś aż tak okrutna. Tess proszę.
-Przykro mi, nic nie mogę zrobić, zresztą nawet nie zamierzam, należy ponosić konsekwencje swoich czynów.
-Tess proszę cię! Naprawdę nie da się nic zrobić?!... Tess... Tess.
Nie było odpowiedzi. Nie zamierzała im pomóc, więc sam musi coś zrobić. Tylko co? Zatamować krwawienie, za wszelką cenę nie dopuścić do dalszej utraty krwi. Nie zamierzał się poddać, mimo iż wydawało się, że bez tej ilości krwi, jaka znajdowała się wokoło, i tak nie może przeżyć. Ściągnął z siebie koszulę i podarł ją na pasy, to jedyne co miał, wyraźnie poczuł beznadziejność sytuacji. Nawet, jeżeli Michael nie umrze, to i tak nie wydostaną się z pułapki. Do tej pory mogli mieć jeszcze nadzieje, ale jak ma się stąd uwolnić z rannym Michaelem? Powoli, wszystko po kolei, najpierw należy nie dopuścić do tego żeby się wykrwawił, a dopiero potem zacznie się martwić innymi rzeczami. Mocno ucisnął ranę. Michael jęknął cicho.
-Cii, wszystko będzie dobrze, wyciągnę cię stąd, zobaczysz. Nic ci nie będzie, damy sobie radę, tylko się nie poddawaj, słyszysz? Wyjdziemy z tego.- Właściwie nie wierzył w to, co mówi, ale co innego mógł powiedzieć?
Opatrzył ranę i wytarł mu zakrwawione wargi. To nie wróżyło nic dobrego, Michael oddychał z trudem, pewnie płuco było przebite, Max nie miał pojęcia, co dalej robić, jak ma mu pomóc. Żałował teraz, że nigdy nie interesował się metodami udzielanie pierwszej pomocy, skąd miał wiedzieć, że to będzie mu kiedyś niezbędne?
***

Isabel, zdenerwowana weszła do Crash Down.
-Co się dzieje? O co wam właściwie chodzi? To, że nie możecie się z nimi skontaktować, nie znaczy jeszcze, że coś się stało.
Maria była roztrzęsiona, wędrowała nerwowo w tę i z powrotem, próbowała się czymś zająć, ale ręce tak się jej trzęsły, że wszystko z nich leciało. Stłukła kolejną szklankę, i nawet tego nie zauważywszy, przeszła po rozsypanym szkle.
-Isabel, nareszcie jesteś! Coś jest nie tak, im się coś stało!!! Jestem tego pewna, musimy coś zrobić! Ratować ich!!!
-Uspokój się, i powiedz wszystko po kolei, Liz mówiła przez telefon, że nie możecie się do nich dodzwonić? Może po prostu wyłączyli komórki i zapomnieli włączyć?
-Nie, też tak na początku myślałam, że może śpią, albo coś, ale oni po prostu nie odbierają, wydzwaniam od drugiej w nocy. Zostawiłam chyba miliard wiadomości, na obu telefonach, i nic, żeby tylko Michael, ale Max na pewno zadzwoniłby do Liz. Isabel, ja czuję, że tam się coś stało.- Maria niszczyła kolejną szklankę, uważnie obserwowana przez Kyla, gotowego w każdej chwili, wyrwać jej z rąk niebezpieczne narzędzie, zanim zdąży się pokaleczyć.
-Jak to czujesz.- Isabel podchodziła sceptycznie do całej sprawy, miała własne problemy.
-Obudziłam się w nocy, z uczuciem, że coś jest nie tak, że są w niebezpieczeństwie... Że Michael jest w niebezpieczeństwie. Od tamtej chwili nie mogę się uspokoić, jestem coraz bardziej pewna, że coś im grozi, a godzinę temu, to wrażenie jeszcze się nasiliło, nie mogę o tym przestać myśleć. Isabel godzinę temu coś się stało, nie wiem co... Coś strasznego... Coś się stało Michaelowi!!!- Maria miała łzy w oczach.- Jeżeli on... Jeżeli jemu coś się stało... To.. To ja...- Nie mogła dokończyć, wybuchnęła głośnym szlochem. Liz przytuliła ją, starając się pocieszyć, ale sama potrzebowała pociechy, niepokoiła się o nich, ale miała nadzieję, że nic się jeszcze nie stało, i zdążą im jakoś pomóc.
Isabel również zaczynała się niepokoić.
-No dobrze, ale co możemy właściwie zrobić, oni są w Las Vegas, jak mamy sprawdzić czy nic im nie jest?
Maria nie była zdolna do wypowiedzenia jednego słowa, więc teraz Liz przejęła inicjatywę.
-Może spróbowałabyś się jakoś z nimi skontaktować.
-Jak? Przecież wiesz, że nie mogę się kontaktować z innymi, mogę tylko wejść do czyjegoś snu.
-Kiedy Max był w Nowym Yorku, udało ci się.
-Ale wtedy tylko przekazałam mu wiadomość, teraz musiałabym się dowiedzieć, co się dzieje u nich. Jeżeli nie śpią, niczego się nie dowiem.
-No właśnie, jeżeli nie śpią, ale jeżeli śpią?- Kyle miał olśnienie.- Jeżeli po nocy plątali się po mieście, a nie wierzę, że Michael grzecznie dał się położyć spać, To może jeszcze odsypiają? Jest dopiero dziesiąta, Michael sypia do tej pory, jeżeli coś mu wcześniej nie przeszkodzi.
-Może masz rację, nie zaszkodzi spróbować, ale to prędzej Michael, macie jego zdjęcie?- Isabel nie była do końca przekonana czy w ogóle warto, na pewno okaże się, że spokojnie śpią, tak jak mówił Kyle. Nie była pewna, czy chce oglądać sny Michaela, ale Maria była taka zdenerwowana, trudno poświęci się, zawsze może zamknąć oczy.
Maria wyjęła z torebki, jedno ze zdjęć z wakacji, na Florydzie, gdzie pojechali z Michaelem na dwa tygodnie. Isabel przyjrzała się uważnie zdjęciu.
-Co to niby ma być?
-Jak to co? Zdjęcie, moje i Michaela, na mnie nie patrz, wszędzie tam jestem rozczochrana, i wyglądam jak czupiradło.
Isabel przyjrzała się zdjęciu pod innym kontem, jeszcze bardziej wytężając uwagę.
-Rzeczywiście, teraz poznaję, to z całą pewnością ty i Michael.- Znowu obróciła zdjęcie, jakby nie wiedziała, gdzie jest góra a gdzie dół. Kyle, którego zainteresowało w końcu, co Is mogła dostrzec takiego dziwnego na zwykłym zdjęciu, zauważył na jej twarzy, dziwną mieszankę uczuć: odrobinę przerażenia, zgorszenia, niedowierzania. Bardzo chciał zobaczyć, co tam jest, ale nie mógł dostrzec, ze swego miejsca.
-Kto wam robił to zdjęcie?- Przyglądała się nadal, z zainteresowaniem.
-Nie wiem, czy to ważne?- Maria była coraz bardziej zdenerwowana.- Jakiś przechodzień, czy inny plażowicz, skąd mam wiedzieć, co tam jest na tym, które ci podałam?
Isabel znowu odwróciła zdjęcie.
-No mam nadzieję, że nie wiesz, które mi podałaś, ja bym takich zdjęć nie pokazywała na prawo i lewo. Inny plażowicz mówisz? To, co to było, plaża dla naturystów? Raczej mam wrażenie, że to pomieszczenie zamknięte, chociaż może, niewiele tu widać poza wami.- Kyle, bardzo chciał zajrzeć jej przez ramię, ale Is zasłoniła przed nim zdjęcie.
-Nie jestem pewna, czy chcę na to dłużej patrzeć, nie masz jakiegoś innego zdjęcia? Może takie gdzie macie coś na sobie?
Maria była za bardzo zdenerwowana, żeby przejmować się takimi drobiazgami jak upublicznienie ich "prywatnych" zdjęć.
-Nikt ci nie każe patrzeć, możesz zamknąć oczy.
-Nie, zdecydowanie nie chcę tego zdjęcia, daj jakieś inne, coś takiego może śnić się później po nocach.- Otrząsnęła się z lekkim obrzydzeniem.
Maria zaczęła nerwowo grzebać w torebce, rozsypując jej zawartość. Liz wyjęła jej torebkę z rąk, i wyjęła zdjęcia, zarumieniła się lekko i przerzuciła kilka fotografii, których Is na pewno również nie chciałaby oglądać, i w końcu podała jej jedną. Isabel odetchnęła z ulgą, widząc na niej, oboje na plaży, w strojach kąpielowych, może nieco skąpych, ale jednak coś zasłaniających. Liz odebrała od niej poprzednie zdjęcie i zastanawiała się czy spojrzeć. Isabel dostrzegła jej rozterkę.
-Uwierz mi na słowo, nie chcesz tego oglądać.
Liz szybko schowała zdjęcie, i odłożyła torebkę Marii. Kyle bardzo chciał zabrać im zdjęcia i też obejrzeć, ale był akurat zajęty wydzieraniem Marii noży, które nie wiadomo, po co uparła się właśnie teraz czyścić.
Is, bez przekonania, próbowała wejść w sen Michaela, na pewno nie zobaczy tam nic niepokojącego, najwyżej znowu te głupoty, które wciska mu Tess. Ale nie zobaczyła snów wywołanych przez Tess, to co zobaczyła, w ogóle nie przypominało zwykłego snu, to było raczej jak majaczenie w gorączce, ale trochę jakby bardziej realne, a jednocześnie tak nieprawdopodobne. Widziała mnóstwo różnych rzeczy, bez większego sensu, najwięcej było Marii, poza tym Max, Tess i ona sama, dziwne miejsca, jakieś pomieszczenia, schody i coś co przeraziło ją najbardziej, krew. Zmieniające i przenikające się obrazy, to były majaczenia kogoś ciężko chorego, nic z tego nie pozostawało nawet na sekundę, ale to co słyszała, było już bardziej przytomne, słyszała zresztą nie tylko Michaela, słyszała Maxa.
Cała trójka, w napięciu przyglądała się Isabel, widzieli na jej twarzy przerażenie. Maria cicho jęknęła, teraz już nie mogła się łudzić, że może wszystko jest w porządku, wiedziała już na pewno, że jemu coś się stało.
Isabel otworzyła oczy, i spojrzała na wszystkich z przerażeniem
-On mnie ostrzegał.- Wydusiła z trudem.- Ostrzegał żebym tam nie jechała. Musimy coś zrobić, musimy ich ratować!
-Co się stało? Co widziałaś?- Kyle zadał pytanie, które dziewczynom nie chciało przejść przez gardło.
-Nie co widziałam, ale co słyszałam. To co widziałam miało niewiele sensu.- Spojrzała z troską na Marię.- Miałaś rację, jemu coś się stało, chyba jest ranny, nie wiem jak bardzo, widziałam krew.
Maria, teraz kiedy już wiedziała na pewno, że coś się stało i oni potrzebują pomocy, uspokoiła się trochę. Wiedziała, że nie pomoże im panikując, musi być spokojna i myśleć racjonalnie. Zacisnęła pięści i zagryzła wargę. Odetchnęła głęboko i odezwała się już spokojnym i silnym głosem.
-Opowiedz wszystko, co widziałaś i słyszałaś, musimy wiedzieć jak najwięcej.
-Michael mnie ostrzegł, wiedział, że tam jestem. Powiedział, że Tess przygotowała zasadzkę i chciała nas zwabić na statek, żeby zabrać nas na Antar, gdzie ma się odbyć nasza egzekucja. Przez Michaela coś jej poszło nie tak, ale i tak ich uwięziła. Nie mogą się stamtąd wydostać, ich moce tam nie działają. Prosił żebym tam nie przyjeżdżała, i żebym miała się na baczności, żebym gdzieś wyjechała, żeby Tess nie mogła mnie znaleźć.- Popatrzyła na Marię, i wbiła wzrok w podłogę. Po policzkach popłynęły jej łzy.
-Mów wszystko, zniosę wszystko, musimy wiedzieć jak najwięcej.
Isabel przełknęła ślinę.
-Powiedział: "Może chociaż tobie uda się uratować." I prosił jeszcze żebym się tobą zaopiekowała, kiedy to się skończy.
Maria patrzyła na nią z przerażeniem.
-Co to ma znaczyć? Aż tak z nim źle?- Spytała drżącym głosem.
-Myślę, że on nie wierzy, że uda im się z tego wyjść cało. Poza tym jest ranny, naprawdę nie wiem jak ciężko, nie wyglądało to dobrze. Musimy im pomóc, nie możemy ich tak zostawić, nie mogę pozwolić żeby któremuś z nich coś się stało, są wszystkim, co mam. Jadę tam natychmiast.- Isabel nie mogła powstrzymać łez. Kyle podszedł i przytulił ją.
-Nie jedziesz, tylko jedziemy. Nie martw się, na pewno uda nam się ich uratować, na pewno coś wymyślimy, wszystko się dobrze skończy.
Maria, już stała przy drzwiach z kluczykami w ręku, gotowa do "akcji ratunkowej". Liz zapytała niepewnie.
-A co z Maxem? Nie wiesz czy wszystko z nim w porządku?
Isabel otarła łzy, i spróbowała się uspokoić.
-Chyba nic mu nie jest. Słyszałam jego głos, mówił... -Znowu popatrzyła z troską na Marię.
-Mów wszystko! Chcę wiedzieć wszystko.
-Max cały czas, mówił do Michaela. Że wszystko będzie dobrze, że ich stamtąd wyciągnie i że nie wolno mu się poddawać...- Głos jej się załamał.
Maria zacisnęła zęby, i wierzchem dłoni otarła łzy.
-Chodźmy, musimy tam jak najszybciej dotrzeć. Nie pozwolę żeby jemu się coś stało, uratujemy ich, musimy.... Jeżeli zobaczę Tess na swojej drodze, rozszarpię ją gołymi rękami, i nic mnie nie obchodzą jakieś kosmiczne moce.
Wsiadła do samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwiczki z głośnym trzaskiem.















Poprzednia część Wersja do czytania Następna część