***
Max i Liz jechali taksówką przez piękne lśniące ulice NY. Parker w zamyśleniu wpatrywała się w przemykający krajobraz, który przecież tak dobrze znała, od dziecka tu mieszkała, ale nienawidziła tego miasta. Tu jednak ją porzucono i zostawiono razem z innymi, aby sami sobie dali radę. A tamci w Roswell mieli zapewnionych opiekunów, kogoś kto ich kochał i był z nimi kiedy byli potrzebni. Lecz z tym miejscem wiązała tez dobre wspomnienia: wspaniałych przyjaciół, przeżyte razem chwile, poszukiwanie kamieni, tych które mają pomóc wrócić im do domu, tam gdzieś w niebie. Liz spojrzała z tęsknotą w oczach na niebo, było takie czyste widać było każdą nawet najmniejszą gwiazdkę, ale która jest jej, która jest jej i Maxa??
— Zastanawiasz się gdzie jest nasza planeta?? – spytał cicho Max, tak aby kierowca nic nie usłyszał
— Tak...- Liz jakby lekko się przebudziła, ale nie do końca – Mam nadzieje, że kiedyś tam wrócimy, chciałbyś tego??
— Bardzo, ale tylko wtedy gdybym był tam z tobą – Evans złapał dziewczynę lekko za rękę – z nikim innym
— Byłeś, ale czy będziesz?? – wyszeptała ponownie odwracając się w stronę okna Liz
— Słucham...
— Nie nic, zaczynam już majaczyć, nie lubię jazdy samochodem – dziewczyna próbowała się wykręcić – daleko jeszcze??
— Nie już niedaleko jeszcze tylko dwie przecznice – powiedział kierowca
— Liz, wiesz co?? – po chwili namysłu powiedział Max
— Słucham?
— Jesteś jeszcze piękniejsza bez tego całego makijażu i kolczyków
— Dla mnie to jest straszne, oczy są lustrem duszy, a dzięki mocnemu makijażowi można było to ukryć. Nie lubię jak ktoś wie o czym myślę
— Ja już nie musze patrzeć ci w oczy, wystarczy, że cię dotknę
— Tak, no to spróbuj...o czym teraz myślę – Liz zamknęła oczy i skupiła się
— A więc...-Max przysunął się lekko do niej – myślisz o tym...-Liz lekko otworzyła oczy, ale nagle poczuła usta Maxa na swoich – zgadłem??- spytał chłopak gdy się oderwał
— No dobra wygrałeś!!- Liz udała obrażoną minę, ale potem zaśmiała się szeroko
— Już jesteśmy!! – powiedział po chwili kierowca – poproszę 10$ (nie wiem jak tam się liczy za taxi). Max podał kierowcy pieniądze i razem z Liz wysiadł z samochodu
Stali przed pięknym rozświetlonym wejściem do restauracji. Liz znała ją trochę, ale jeszcze tu nie jadła. Podobno jest tu drogo jak diabli, a towarzystwo całe spięte. Ale co tam przecież to on stawia.
Max złapał dziewczynę z rękę i wprowadził do środka.
***
Echo cichego stukania obcasów Is odbijało się o ściany budynków. Dziewczyna nigdy nie myślała, że kiedyś tu będzie, a jeszcze bardziej, że będzie jej się tu podobało. Ale to była tylko dzięki Alexowi. Dzięki jemu czuła się szczęśliwa, pełna życia. Idąc razem z nim czuła się bezpiecznie.
Na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Wieczór dawał się we znaki. Gdy Alex tylko poczuł jak dłoń Isabel staje się coraz zimniejsza objął ją ramieniem i przytulił. Is odwzajemniła to i potraktowała z miłym uśmiechem. Po chwili dziewczyna odwróciła się od Alexa i spuściła smutnie głowę
— Is, coś się stało??- spytał trochę przestraszony chłopak
— Nie, nic po prostu...nie mogę myśleć o tym jak zaufałam Nasado, a on zrobił tyle złych rzeczy – odpowiedziała ledwo powstrzymując łzy Isabel – a większość tego wszystkiego stało się przeze mnie
— Nie obwiniaj się, to po prostu stało się...trudno, ale teraz już będzie wszystko dobrze
— Tak myślisz??
— Tak, teraz jesteśmy wszyscy razem...niedługo będziemy mogli wrócić do domu. A tak w ogóle chcesz tam wrócić?? – spytał niepewnie Alex
— Tak, ale nie wiemy jak...mamy tylko taką Księgę Przeznaczenia jak to nazwał Nasado, ale nie umiemy jej przeczytać...
— A macie ją ze sobą?? Myślę, że da się coś z tym zrobić – chłopak stanął i popatrzył na Is
— Tak, Max ją wziął, wy umiecie ją przeczytać??
— Liz, ona potrafi...podobno ona ją napisała. Mówiła nam kilka istotnych rzeczy...np. to że potrzebne do tego będą dwie ważne rzeczy: Kryształ Avarh i Granilith. To pierwsze już posiadamy, brakuje tylko granilithu
— A wiecie gdzie może być?? – ponownie ruszyli w kierunku uliczek
— Nie mamy pojęcia, ale odnajdziemy go!! Teraz zapomnijmy o sprawach kosmicznej narodowości, czas na zabawę – Alex zapukał trzy razy w wielkie żelazne drzwi. Z drzwi wyszedł wielki, napakowany facet, popatrzył na dwójkę przybyłych chwile, a potem wpuścił do środka.
Is i Alex szli przez biały niewymiarowy korytarz. Z daleka dobiegała już muzyka.
Pięknie urządzony, jej ulubione kolory: pomarańcz. "super" pomyślała Isabel. Cieszyła się że tu jest, ale ta muzyka ją przerażała. Cały czas bluzgają, ale mówią z sensem. Alex ciągnął ją szybko, przez tłumy tańczących, do wolnego stolika. Siedli razem w jednym z przedziałów, byli tam sami, a miejsce tak oddalone od wszystkich. Nagle z głośników "polało" coś innego, lubiła ta piosenkę, taka sexowna, takiej jej było teraz potrzeba. French Affair i piosenka "Comme Ci Commme Ca" były jej ulubionymi. Pociągnęła jednym ruchem Alexa na parkiet w drodze już tańcząc i nucąc mu do uch słowa piosenki. Szybko także znalazła się w towarzystwie poruszając się bardzo uwodzicielsko wokół ciała chłopaka.
***
Max i Liz siedzieli w restauracji jedząc jakieś danie. Chłopak nie mógł oderwać wzroku od Liz, wiedział, że coś do niej czuje. Bardzo dużo, ale czy ona czuje to samo. Czasem wydawało mu się, że po prostu bawi się z nim. Ale czasem był w siódmym niebie gdy była obok, tak blisko, mógłby jej z ramion nie wypuszczać.
Zachowywała się tak, jakby już od małego dziecka wychowywano ją na damę. Umiała dobrze się zachowywać. Ona dziewczyna którą osądzał za taki wulgaryzm jest tak bardzo wychowana, może to dlatego, że pamięta coś z tamtego życia. Ale teraz zauważył, że prawie niczym nie różni się od swojego brata. On też się tak zachowuje, no może trochę inaczej. Ale obydwoje są bardzo skryci, nie ufają ludziom. Ale dręczyło go jeszcze jedno, czy ona naprawdę jest Avą.
Gdy skończyli ucztę Max zaproponował spacer. Liz bez wahania zgodziła się. Wyszli z budynku i skierowali się w kierunku, który wyznaczała w tym momencie Liz. Teraz niech ona wybiera gdzie pójdą, ona lepiej zna to miasto. A poza tym uwielbia jek się tak szeroko uśmiecha.
Doszli do parku. Był taki piękny i zielony. Liz uwielbiała to miejsce. Czyste pachnące świeżością. Zupełnie inaczej niż ten cały zasrany śmierdzący Nowy Jork.
— Uwielbiam tu być, tylko często nie mam z kim – Liz latał wśród drzew jak szalona
— Faktycznie jest tu bardzo ładnie, ale w Roswell jest jedno takie ładniejsze miejsce. Pokaże ci je kiedyś – w taki sposób bawili się w berka.
— A co tam jest fajnego??
— Są piękne skały, nie wiem czemu lubię tam przebywać – w pewnej chwili Liz potknęła się o swoją sukienkę, ale na czas Max ją złapał – ale sto razy wole być z tobą
— Mam dość tego ubrania, mogę proszę!? – Liz złożyła dłonie prosząco
— No dobra, ale co ze mną, ja też nie mogę wyglądać jak jakiś elegancik
— Z tobą też się da coś zrobić – uśmiechnęła się do niego miło – najpierw ja!! – Liz dłonią przeleciała od góry do dołu swoją sylwetkę, a jej wygląd zmienił się na prawdziwą Liz, taką jaką uwielbia. Luźne spodnie ledwo trzymające się na biodrach i bluzka. Oczywiście nie zapomniała również o swoich kolczykach
— A co ze mną?- Max stanął prosto
— No z tobą, Może Zan, nasz stary dobry Zan z lekkimi zmianami – Liz przejechała tym razem dłonią po sylwetce Maxa (powiedzmy że wyglądał tak ja Zan, z lekkimi zmianami, leciutkimi) – I jak??
— Super...trochę się dziwnie czuję, ale przywyknę – Max dziwnie się sobie przyglądał – To co teraz robimy, Mała – i złapał dziewczynę wokół pasa
— Ty mi pokazałeś jak wyglądają randki Roswellian, teraz ja ci pokażę nasze – i pociągnęła go w stronę ulicy
— Gdzie idziemy??
— Do kina...grają "Straszny film 3" J. To tuż za rogiem
Faktycznie tuż za rogiem znajdowało się kino "Vegas". Nie bardzo znane, ale fajne.
Przy wejściu na wielkim plakacie widniała zapowiedź filmu, który wybrała Liz. Weszli do środka. Liz podeszła do baru i wzięła największy kubeł popcornu.
— Teraz współpracuj ze mną – Liz rzuciła przez ramie gdy podchodzili do kasjerki przy wejściu – my tylko wyszliśmy po popcorn, moja koleżanka ma moją torbę i tam jest bilet, miejsca mamy na dole, jeżeli nam pani nie wierzy proszę sprawdzić, mam nadzieje, że jest pani dobra i nas wpuści, to nasza pierwsza randka, proszę – dziewczyna zasypała kobietę słowami nie mającymi końca, w końcu zrobiła maślane oczy przy prośbie. Naiwna kobieta wpuściła ich.
Szybkim krokiem wśliznęli się po schodach na górę, aby tylko tamta nie zauważyła.
Na balkonie nie było nikogo. Tylko oni sami. Liz siadła na środku i zaczęła zajadać popcorn. Film zaczął się przed chwilą więc nie wiele stracili. Max siadł tuż obok dziewczyny. Jednak Liz szybko znudziła się oglądaniem, postanowiła się trochę pobawić. Wzięła garść popcornu i rzuciła w publiczność siedzącą na dole. Zdezorientowani ludzie zaczęli się oglądać nie wiedząc skąd dochodzą ów okruszki.
— I jak podoba się??- spytała w pewnym momencie Liz
— Aham – chłopak uśmiechnął się szeroko
— Teraz rób to co ja, na trzy wstajemy i krzyczymy "Chihuaua" – zaproponowała dziewczyna – raz...dwa...trzy...Chichuaua!!!!!!! – wykrzyknęli oboje głośno
Gdy chcieli usiąść obydwoje naraz, dziwnym zbiegiem okoliczności nie trafili da siedzenia. Potykając się padli na ziemię. Cały czas się śmiejąc. Liz próbując wstać, źle złapała się poręczy i padła z powrotem na ziemie, tym razem na Maxa. Przerwała śmiech. Popatrzyła mu głęboko w oczy i po chwili zaczęła czule całować po twarzy. Max gdy tylko począł to, zaczął całować w szyję. ( w tle piosenka Ashanti "Rain on me") Dziewczyna przysunęła usta do jego ust i zaczęła namiętnie całować.
— Max, muszę ci coś powiedzieć – mówiła Liz w przerwach w pocałunkach – nie mogę już dłużej cię oszukiwać, to ja jestem Ava
— Wiem, wiedziałem od początku kiedy pierwszy raz mnie pocałowałaś. I obiecuje już nigdy więcej nie pozwolę ci odejść
— Kocham cię, Max i będę zawsze
— Ja ciebie też Liz, Ava