***
Max, Liz, Maria, Michael, Tess i Kyle siedzieli w poczekalni. Byli zdenerwowani, wszyscy bez wyjątków. Wiedzieli, że nie da się tego wyleczyć. Za bardzo się już rozwinął, lekarze nie dadzą sobie z nim rady. Nie mieli pomysłu co zrobić. Nagle Max jakby obudził się i powiedział:
— Musimy zadzwonić do Isabel, przecież jej nie ma – wszyscy zapomnieli, że Is wyszła rano z Alexem gdzieś i nie powiedziała gdzie
— Taki, masz racje, ona też powinna wiedzieć – dodała Liz.
Max wyciągnął telefon i wykręcił numer do siostry.
— Hallo, Is?? – spytał
— Hej Max, gdzie jesteście, właśnie przyszliśmy...zostaw mnie Alex...przestań...- w jej głosie słychać było śmiech -Sorry Max, gdzie jesteście?? O i Sorki, że wzięłam twojego Jeepa
— W szpitalu – odpowiedział ponuro
— W szpitalu, coś się stało, coś z Liz...??
— Nie, mama Sary...jest chora
— Dobra zaraz przyjedziemy!! – powiedziała i odłożyła słuchawkę
Isabel opowiedziała wszystko Alexowi i razem wybrali się do szpitala.
***
Nadchodził wieczór. Wszyscy co jakiś czas zmieniają dyżury przy łóżku pani Janson.
Isabel była zszokowana tym czego się dowiedziała. Tak jak wszyscy była zdenerwowana, ale nawet bardziej, mama Sary była dla niej jak ciocia, zawsze do niej szła jak miała jakieś problemy z "chłopakami". Zawsze potrafiła jej doradzić, jak ma robić, a teraz zabraknie jej.
Wiedziała też jakie to będzie trudne dla Sary, jej matka była raczej jak jej siostra, często kłóciły się o byle co, np. że ta spinka jest moja. Emily – bo tak miała na imię mama Sary – często uważała swoją córkę za małe dziecko, które jakby dopiero nauczyło się chodzić. Bardzo rzadko puszczała ją na jakieś imprezy razem z Is i Tess, bo bała się o nią, ale często też jak miała dobry humor szła razem z nimi i bawiła się na całego, zupełnie jakby była w ich wieku i nie miała ograniczeń. Z czasem jednak zaczęła miewać zawroty głowy, bóle i często źle, bardzo źle się czuła, a zwłaszcza po śmierci państwa Evansów.
Is często lubiła przychodzić do niej i słuchać opowieści z jej dzieciństwa. Jak to zawsze była jak mały chłopak, w końcu wychowywała się w otoczeniu 4 braci, z którymi nie ma teraz kontaktu w ogóle, wszyscy o niej zapomnieli. Zapomnieli po tym jak zaszła w ciąże, miała wtedy szesnaście lat, a ojciec Sary zmył się i do tej pory nie pokazał się.
Gdy Emily miała problemy finansowe próbowała się z nim skontaktować, bo wiedziała, że robi dużą karierę aktorską, ale on nawet nie kiwną palcem w geście pomocy.
Isabel zawsze uważała go za wielkiego chama, jak mógł zostawić ją z jeszcze nienarodzonym dzieckiem. Ale gdy oglądała jego stare zdjęcia, gdy był jeszcze młody, widział Sarę. Miała takie same oczy jak on, nos, włosy tylko usta matki, takie głębokie pełne uczucia.
Sara nie zna swojego ojca, nawet nie wie, że ten w telewizji to jej, mama nigdy nie mówiła o nim, nie pokazywała zdjęć, ani pamiątek. Nie chciała aby dziewczyna czuła się winna tego, że jej matka jest nieszczęśliwa przez nią.
W oku Isabel zakręciła się łza, jak może zabraknąć teraz cioci Em....
***
Tym razem przyszła kolej na zmianę Marii i Michaela. Obydwoje siedli na niewielkiej sofie przy łóżku. Maria złapała chłopaka za rękę i wpatrywała się w nieprzytomną kobietę. Leżała tak smutno, zastanawiała się o czym teraz myśli, czy w ogóle myśli o czymś. Raczej tak. Przypomniała sobie co opowiadała Isabel, o tym jak młodo zaszła w ciążę i o tym że ojciec zwiał. Popatrzyła chwilę na Michaela i powiedziała:
— Misiek, co byś zrobił jak ja bym była w ciąży, uciekłbyś jak ojciec Sary??
— Maria, tylko nie mów mi, ż ty jesteś... – mówił trochę zaskoczony jej pytaniem -... Jesteśmy w szpitalu, więc od razu możemy to sprawdzić, a nawet pozbyć się tego – Maria popatrzyła na niego zszokowana (ta jej mina znana)
— Michael, ty chamie, ja możesz tak mówić, na dziecko jak na rzecz, a poza tym ty myślisz, że ja bym je tak od tak sobie usunęła – wstała oburzona – Ty nie masz uczuć!! – wykrzyknęła i wyszła tupiąc z pokoju
Guerin nie wiedział o co chodzi, choć powinien raczej pomyśleć, zanim coś powie...
Maria oburzona podeszła do grupy siedzącej w poczekalni. Popatrzyła na wszystkich i spytała nie zmieniając tonu:
— Kto chce jechać do domu?? – jednak nikt się nie zgłosił – Pytam czy ktoś jedzie do domu, bo ja mam zamiar jechać??
— Dlaczego?? – spytał Kyle
— A gówno cię to obchodzi, Kurwa każdy interesuje się wszystkim tylko nie tym czym potrzba. Kto jedzie!?
— Sara...pojedziesz ze mną i z Marią, do nas, musisz odpocząć – powiedział Nicholas do dziewczyny
— Ale, ja muszę....
— Nie ma żadnych "ale" jedziemy! – rozkazała Deluca i skierowała się w stronę windy – idziecie???!! – to było raczej stwierdzenie niż pytanie
W trójkę czekali, aż winda nadjedzie. Gdy drzwi otworzyły się po kolei wchodzili. Nagle, gdy winda zamykała się ktoś zastawił drzwi.
— Czekajcie, ja też pojadę, nie najlepiej się czuję znowu – to była Liz
— To ja też – powiedział Max
— Nie braciszku, ja pojadę z nią, ty zostań i zadzwoń jak coś się będzie działo – zatrzymała go Isabel
— Ale...No dobra....
W dwie dosiadły się i cała piątka zjechała na dół. Wyszli ze szpitala i pojechali do domu. Isabel postanowiła, że poprowadzi, gdyż zauważyła wściekłość Marii i wiedziała, ze może się to skończyć nienajlepiej.
Niedługo potem dojechali do białego domku. Maria szybko wyszła z samochodu i pobiegła do domu trzaskając za sobą drzwiami.
Is aż się przestraszyła, tak samo jak i Nicholas, Sara i Liz. Weszli powoli do domu i jak najciszej aby tylko. Nicholas mówił im, że wkurzona De luca to same kłopoty.
Liz weszła do swojego pokoju, zamykając je. Nicholas wraz z Sarą poszli do sypialni chłopaka, dziewczyna musiała iść spać, bo inaczej uśnie na stojąco. Isabel zaś poszła do kuchni coś zjeść.
Wyjęła z lodówki jakieś kanapki i zaczęła jeść. Po chwili syknęła z bólu, coś ją za szczypało. Zajrzała po bluzkę i dotknęła lekko opatrunku umieszczonego trochę poniżej brzucha.
— Cholera, wiedziałam, że tak będzie...ssss... – skrzywiła się po dotknięciu – ale muszę teraz z tym wytrzymać!! – wstała energicznie i poszła do salonu
Włączyła telewizor, wiadomości. Banały, napad na bank, nic ciekawego. Nagle usłyszała głos Liz wołającej ją.
— Is, ...Isabel choć tu!!
Evans zerwała się z tapczanu i poszła szybkim krokiem do pokoju przyjaciółki.
W pokoju panował półmrok, jedynie jedna lampka przy lustrze paliła się, a obok niej stała Parker, bez bluzki w samym staniku. Słysząc kroki Isabel odwróciła się i popatrzyła na nią dziwnie mówiąc
— Popatrz co się dzieje – dziewczyna obróciła całe ciało w stronę przyjaciółki i wskazała na brzuch.
Isabel podeszła bliżej przyglądając się uważnie, coś się działo. Coś się tam ruszało. Nachyliła się i lekko dotknęła brzucha. Na nim pojawiła się bladoniebieska smuga światła i lekko ją kopnęło jakby prądem. IS wystraszyła się ale zaraz jej przeszło i uśmiechnęła się do Liz
— Liz, będę miała bratanka albo bratanice – dziewczyna odwzajemniła uśmiech
— Is boję się...- jednak zaraz znowu posmutniała
— Nie bój się, wszystko będzie dobrze, musisz powiedzieć Maxowi, musisz – Isabel przytuliła ją lekko
— Wiem, ale ja właśnie tego się boję, jak ja mam mu powiedzieć i jak on na to zareaguje
— Liz...choćbyś nie wiem co zrobiła, jak i co powiedziała on zawsze będzie cię kochał...zbyt długo czekał na ciebie, często wchodząc w jego sny widziała dziewczynę, taką ja ty, on nie wiedział kim jesteś, ani ja...ale nawet wtedy wiedziała jaka jesteś mu bliska – w oku Parker zakręciła się łza szczęścia
— Dobrze...powiem mu, jutro...obiecuje – otarła łzę i siadła na łóżku
— Dobrze Liz, idź spać, jutro twój wielki dzień – uśmiechnęły się do siebie i Is wyszła