Obudzili się w dziwnym pomieszczeniu. Leżeli na podłodze, obok siebie. Przetarli oczy i wstali. Rozejrzeli się: Dziwne znaki na ścianach, świeciły. A na jednej z nich (ścian) zauważyli cztery inkubatory, takie same jak Max widział w NY. To tu urodzili się Max, Isabel, Michael i Tess.
— A więc tu się urodziliśmy – powiedział Max – Miła atmosfera...
— Chyba lepsza niż w nowojorskich kanałach – Liz uśmiechnęła się do niego
Siedli na podłodze i wpatrywali się w rysunki z ciekawością, choć Liz znała znaczenie niektórych, nie znała kilku.
— Widziałem, takie znaki w Księdze Przeznaczenia – powiedział Evans – A właśnie miałem się ciebie zapytać....- wyciągnął z kieszeni małą metalową książeczkę i przysunął do dziewczyny – Czemu nie ma tu was?? – otworzył na jednej ze stron na której widniały portrety jego, Tess Isabel i Michaela
— "Król Zan musi być z królową Avą, a jego siostra, księżniczka Vilandra z Rathem" – Liz zaczęła czytać dziwne znaki – To są same brednie to nie jest prawdziwe...!! – zezłościła się – To nie jest prawdziwa Księga, wiem bo sama ją pisałam...!!! – wręcz wrzeszczała
— Dał ją nam Nasa...pierdolony kłamca....oo..ups...
— Ja jestem do tego przyzwyczajona, nie krępuj się....- powiedziała Liz z uśmiechem podchodząc do jednego z inkubatorów
Włożyła rękę do środka. Zielona błona była już wyschnięta. Wcisnęła dłoń bardzo głęboko
— Kurwa... gdzie to jest...o jest! – wyjęła identycznie wyglądającą z wierzchu metalową książeczke – To jest prawdziwa księga...- podała ją chłopakowi
Zaczął przeglądać każdą kartkę, były tam odpowiedniki każdego: Marii, Alexa...Liz oraz ich samych. Zaczął ją czytać, rozumiał wszystko, każda litera – znak, był mu znany jakby uczył się ich od małego.
— Nienawidzę Nasado, czemu on nas okłamywał – spytał łapiąc się za głowę
— Był po stronie Khivara, nie martw się...- podeszła do niego i go pocałowała namiętnie
— Liz, o czym ty mówiłaś...co nie poszło zgodnie z planem?? – spytał po chwili
— No bo Max...muszę ci to w końcu powiedzieć...- zaczęła jąkając się – ...No bo ja jestem w ciąży...z tobą – Evansowi szczęka opadła na podłogę (prawie dosłownie), nie wiedział co powiedzieć
— Jesteś pewna...??
— Tak, będziesz miał syna albo córkę...jak chcesz możesz sam sprawdzić – dziewczyna podwinęła bluzkę do góry i spojrzała na niego niepewnie
Max wyciągnął prawą rękę w stronę jej brzucha niepewnie. Im bliżej był tym coś go przyciągało jak magnez. Nagle na skórze dziewczyny pojawiły się dwie małe dłonie. Były takie małe jak jego duży palec. Teraz już się nie wahał. Bez oporów dotknął brzucha.
~*BŁYSK*~
Widzi to dziecko...nie to jest dwójka...dwa małe stworzenia, jego dzieci...jego i Liz...
~*BŁYSK*~
Coś go nagle odepchnęło lekko. Popatrzył na dziewczynę, a po chwili uśmiechnął się i podszedł do niej. Mówiąc:
— Synów, córki, albo syna i córkę – przytulił Liz. Na jej twarzy pojawił się uśmiech a w oczach blask
— Naprawdę??...Będę miała bliźniaki...Ale Max, nie mówmy reszcie, na razie wie tylko Is i niech tak będzie dobrze?? – chłopak jedynie przytaknął i pocałował namiętnie. Potem oboje wyszli z komory i wsiedli do samochodu jadąc do domu.
***
Gdy dojechali przed dom Max spojrzał obojętnie na zegarek. A potem powiedział
— Cholera Liz ile my tam byliśmy, już 16...
— Dziwne, mnie się wydawało, że krótko tam byliśmy...- odpowiedziała zdziwiona
— No mnie też, choć...pewnie się denerwują – dodał chłopak i złapał ją za rękę prowadząc do drzwi
Gdy weszli do środka już w przedpokoju usłyszeli rozmowy przyjaciół.
— Michael, nie tu...stolik z piciem do pokoju z żarciem do kuchni!! – wołała Isabel
— Guerin czy ona tak zawsze?? – spytał cicho podchodząc do niego Alex
— Żebyś ty wiedział jak ona się w święta zachowuje...Świąteczna Faszytka – powiedział dość cicho, ale Is usłyszała to i odwróciła się do nie z zabójczą miną
— Co tu się dzieje?? – spytał Max patrząc na przemeblowanie w salonie
— O...nareszcie jesteście, Max jesteś mi potrzebny trzeba przynieść nagłośnienie z piwnicy – zaczęła blondynka na powitania brata
— Dobra...ale mogę się przynajmniej rozebrać?? – spytał zaczepnie a dziewczyna przytaknęła
Liz poszła się przebrać do pokoju, zostało jej niecałe dwie godziny, a on potrafi szykować się dwa razy tyle. Po drodze wpadła na Marię i zagadała:
— Ej, złotko co ci jest?? Od wczoraj nie rozmawiasz z Michaelem, a dziś widziałam że spał na podłodze...
— No wiesz mieliśmy małą sprzeczkę, ale dziś już mi przeszło, przeproszę go, to moja wina...- odpowiedziała smutno Deluca
— Ale o co poszło?? – ciągnęła Liz
— No bo zaczęła rozmowę na temat "co by zrobił jakbym teraz zaszła w ciąże??"... i on się zachował jak ostatni dupek...- Marii mina jeszcze bardziej posmutniała, a z oka popłynęła łza
— Nie przejmuj się, wiem, że go kochasz – przytuliła ją mocno
— Dzięki...- dopowiedziała
— Teraz idź się wyszykuj...musisz wyglądać pięknie dzisiaj – powiedziała Liz
Obydwie rozeszły się do swoich pokoi.
Liz wyjęła z szafy swoją nową sukienkę, czarne buty na średnim obcasie wiązane. "Zobaczymy czy, będzie was widać?" pomyślała przeglądając się w lustrze i szeroko uśmiechając. Weszła pospiesznie do łazienki aby się umyć, a potem przyszykować.