gosiek

Inna Liz (14)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nicholas zrywał się z kanapy z krzykiem. Nagle czuje ból głowy, dotyka jej lekko. Syknął z bólu. Na czole miał zawinięty bandaż. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Był w domu.

— Nicholas co ci się stało – cała ósemka podbiegła do niego

— Nie nic, tylko miałem sen...- chłopak zaczął kojarzyć fakty – Skontaktowała się ze mną wasza matka – z tymi słowami skierował się do Isabel i Maxa

— Jak to?? – pierwszy odezwał się Max

— Powiedziała, że możemy wracać do domu – wszystkie twarze popatrzyły niepewnie na chłopaka

— Musimy tylko odnaleźć Granilith

— To chyba raczej jeszcze nie możemy powrócić TAM – Maria krytycznie patrzyła na to wszystko

— Maria, popatrz na to inaczej, wiem jeszcze, że Granilith jest gdzieś w pobliżu jakieś pustyni – dodał Nicholas

— No to już lepiej, a gdzie jest najbliższa znana nam pustynie?? – spytał Alex

— Nie mam pojęcia – odpowiedział młody chłopak

— Może znajdziemy coś w rzeczach Nasado – odezwała się po chwili namysłu Tess

— Dobry pomysł, jak Nasado wiedział o tym, powinien mieć coś co nas naprowadzi – Liz poparła dziewczynę

— Wiedział, on jeden wiedział gdzie to jest, tam mi powiedziała Królewska Matka

— Gdzie jest jego torba?? – rzucił Michael

— Pewnie w pokoju – wszyscy w pośpiechu poszli do pokoju Nasado
Ledwo zmieścili się w drzwiach, gdyż wszyscy naraz chcieli tam wejść. Gdy w końcu zdołali, zaczęli szukać. Przeszukali każdy zakątek, ale nic niestety nie znaleźli.

— Zostało nam tylko jedno wyjście...- powiedział dumnie Max

— Zostać tu?? – powiedzieli dziwnie wszyscy

— Nie, filmów nie oglądacie, w takich sytuacjach wszyscy muszą zgadną o co mi chodzi – odpowiedział Evans – Jedziemy do Roswell

— Głupek – dostał poduszką od Liz – Widać, że telewizja niszczy mózg

— On tak zawsze, miał od dziecka zlasowany mózg – dodał Michael, a wszyscy zaczęli się śmiać i rzucać w niego poduszkami. Max chcąc się bronić przed najazdem odrzucał je nie zwracając mniejszej uwagi w kogo trafi. I tak właśnie zaczęła się wojna na poduszki.
Wszędzie fruwały pierze. Całe pomieszczenie było białe, w dosłownym znaczeniu tego słowa. A jednak bitwa nie dobiegła końca. Jedynie Nicholas nie uczestniczył w tym gdyż był jeszcze bardzo poturbowany. Gdy jednak znudziło mu się oglądania całej wojny powiedział:

— Ej, dzieciaki! – wszyscy zatrzymali się i popatrzyli na chłopaka – Kiedy jedziemy??

— Miejmy nadzieje, że jak najszybciej – jako pierwszy odpowiedział Max

— Może jutro – zaproponowała Maria

— A zdążymy wszystko posprzątać?? – spytał Alex

— Tak, jeżeli zaczniemy już dziś to tak...- odpowiedziała Liz

— Jak wy chcecie to wszystko sprzątnąć w jeden dzień?? – spytała śmiejąc się i oglądając na około Isabell

— Nie martw się, już to robiliśmy – odpowiedziała Maria

— Musicie nam jednak pomóc, zabieramy się do roboty, każdy niech sobie wybierze parę. Ty Nicholas musisz jeszcze poleżeć. – zwróciła się do siedzącego chłopaka, wiedząc, że musi odpocząć – Wszyscy już?? Dobra, Maria i Michael wam zostanie powierzona kuchnia i duży pokój, Is i Alex macie dwa pokoje nasz (jej Marii i Lonnie) i twój i Tess, Kyle i Tess – łazienka i sypialnia chłopaków. Ja i Max pokój "zabaw" i schowek

— Ale Liz, tylko żebym nie zobaczyła swojego brata znowu w samych bokserkach, ok.?? – zagroziła Isabel

— Właśnie – dodała Maria

— Spoxik – Liz uśmiechnęła się szeroko

— Jaki schowek?? – wyrwał Michael gdy rozchodzili się

— Tam mamy takie różne "kosmiczne rzeczy" no i nasze kokony – odpowiedziała pospiesznie Maria

— Tylko pamiętajcie, posprzątać tzn. niszczyć wszystko!!! – wykrzyknęła Liz gdy wchodziła do jednego z pokoi trzymając za rękę Maxa
Weszli do pokoju w którym znajdowało się mnóstwo wspomnień. ( w tle Nickelback "Sameday" ) Wspomnień o tym jak byli razem i było im tak dobrze. W pewnym momencie Liz złapała się gwałtownie za pas i syknęła z bólu.

— Lizzie, nic ci nie jest?? – spytał troskliwie Max

— Nie nic, po prostu coś mnie zakuło – odpowiedziała smutno dziewczyna – Zabierajmy się za sprzątanie – pocałował go w policzek

— Ok. Od czego zaczynamy?? – chłopak rozejrzał się po pokoju

— Po prostu, niszczymy wszyto po kolei! – Parker przeleciała ręką nad małym stolikiem stojącym przy łóżku. Po chwili stolika już nie było. Tak samo obydwoje zrobili z resztą rzeczy w tym pomieszczeniu.

— Na tym koniec – powiedział Max i wyszli z pokoju.
Zajrzeli jeszcze na chwilę do salonu, aby sprawdzić jak idzie Marii i Michaelowi. Coś tak na siebie gadali, ale Liz i Max nie słyszeli.
Parker pociągnęła Maxa wzdłuż korytarza i stanęła na końcu przy ścianie. Przyłożyła dłoń do niej. Z pod ręki zaczęło wydobywać się jasno-niebieskie światło, po chwili ściana się osunęła. Ukazało się następne pomieszczenie. Było tam ciemno. Jednak lekkie światło po chwili pokazało się gdy wchodzili do środka.
Max rozglądał się. Nie było to duże pomieszczenie, coś podobnego do zwykłego strychu. Nagle ujrzał pod samym sufitem owalne, zielonego koloru jakby kokony.

— Co to jest?? – spytał zaciekawiony

— To...- Liz wskazała na kokony – tu się urodziliśmy, to znaczy stąd wyszliśmy jako dzieci, a wy nie widzieliście swoich inkubatorów??

— Nie, nigdy

— Na pewno gdzieś tam są. Zobaczysz znajdziemy je. Pewnie są gdzieś w Roswell – Liz uśmiechnęła się

— Co tu zbieracie – Max wskazał na pudełka pełne jakiś papierów

— Nic, po prostu takie tam badziewja. Nicholas to zbierał, między innymi są tu kosmiczne rzeczy, np. to – Liz wyjęła z jednego z pudełek jakiś czarny mały pięciokąt z dziwnymi znakami na wierzchu – to jest Pentagon. Jeżeli ktoś go uruchomi nasze moce zostaną stłumione na odległość kilkunastu metrów. Nasze tzn. kosmitów. Nie działa to jednak w ogóle na ludzi.

— A to bajerek – Max wyrwał z ręki Liz przedmiot

— Uważaj! – krzyknęła przestraszona Liz – Delikatne dotknięcie może go uruchomić – w wzięła delikatnie Pentagon z ręki chłopaka chowając go z powrotem do pudełka

— Oki spoxik

— Dobra trzeba to wszystko zabezpieczyć – Liz wzięła kila ważnych pudełek i schowała w skrytce pod podłogą
Potem wyszli szybko z pomieszczenia. Liz zabrała jeszcze dwa srebrne "jajka" i podała Maxowi. Ten nie wiedząc co się może stać trzymał je delikatnie, a dziewczyna zamknęła skrytkę za ścianą. Weszli do salonu gdzie siedzieli już wszyscy i czekali na nich. W pokoju nie było już nic oprócz kanapy i foteli. Obydwoje dosiedli się do reszty.

— I jak, kiedy jedziemy do Roswell?? – spytał jako pierwszy Michael

— Dziś w nocy wyjeżdżamy, bierzemy dwa samochody, bo nie zmieścimy się w jeden w drogę – opowiedziała Liz

— Czy ty zawsze masz wszystko tak poukładane?? – spytała Tess

— Tak – Parker uśmiechnęła się do niej

— W nocy tzn. o której, bo teraz to mamy 23?? – Isabel spojrzała na zegarek

— Około pierwszej w nocy, musimy jeszcze bryki załatwić i powiadomić Lonnie i Ratha, prawda?? – Liz przytaknęła Marii

— Zaraz to załatwię, dajcie mi godzinkę samotności – poprosiła i skierowała się w stronę jednego z pustych pokoi

— Zostaw ją Max, musi się z nimi skontaktować – powiedział Alex widząc, że Max chce już iść za dziewczyną, ale powstrzymał go
Siedzieli tak w niepewności przez bite sześćdziesiąt minut, aż w końcu Liz wyszła z pokoju i siadła na wolnym fotelu. Nie, padła na wolny fotel. Przykryła dłońmi twarz i skuliła się. Wiać było, że płacze. Gdy tylko Maria zobaczyła to, podeszła do niej przytulając ją.

— Liz co się stało?? – Isabel spytała ją widząc całe zajście

— Lonnie i Rath...- mówiła przez łzy – oni nie żyją...!!! – wszyscy popatrzyli na zrozpaczoną dziewczynę

— Kto to zrobił?? – spytał przerażony Max

— To Nasado – wtrącił Nicholas

— Skąd wiesz??- Michael też nie mógł stłumić swojego zdziwienia

— Sam mi to powiedział, kiedy z nim walczyłem – odpowiedział młody

— Liz, nie płacz, wszystko będzie dobrze, znajdziemy granilit i wrócimy do domu – Maria pocieszała przyjaciółkę

— Wyjeżdżamy, jak najszybciej – Parker wstała ocierając łzy – zbierać się – dodała


Poprzednia część Wersja do druku Następna część