gosiek

Inna Liz (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

***

Max leży na swoim nowym łóżku, jest całkiem wygodne. Patrzy zamyślony w sufit. Wszyscy już śpią oprócz jego, no i osób, które jeszcze nie wróciły, czyli Isabel, Liz i Maria. Ale nie martwi się o siostrę, wie, że w jakiś sposób może ufać tamtym. Męczyło go to, kim ona do cholery jest, może jest poddaną Khivara, ale ona, nie to raczej nie możliwe. Nie mógł spać w ogóle, cały czasy myślał o tym wszystkim tyle pytań go dręczyło. Po chwili wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Skierował się do lodówki, musiał coś zjeść z tych wszystkich nerwów nic nie przełknął od rana.

— Co oni tu mają – powiedział cicho do siebie – boże czy oni coś tu jedzą?? Tylko piwo??- dodał z żalem – O bogu dzięki, cherry cola. Przynajmniej czegoś się napiję, ale ja musze coś zjeść – złapał się za brzuch – jajka...- powiedział z niesmakiem- ale jeżeli zaraz czegoś nie zjem to chyba umrę, ale mamy kłopot brzuszku, ja nie umiem gotować. Wiedziałem, że coś jest – uśmiechnął się szeroko – paluszki i krakersy, miodzio – Nagle usłyszał czyjś smiech
***
Ok. Godz. wcześniej.....
Maria, Liz i Is, siedziały w nocnym klubie, popijając napoje, zajadając przekąski i barwiąc się na całego.

— Isabel, czas wracać, bo potem twoi będą zrzędzić – powiedziała Liz

— Liz, proszę mów mi Is, wszyscy mnie tak nazywają – poprosiła miło Evans

— A może wolisz Vilandra?? – spytała zadziornie Maria

— O...nie po tym co usłyszałam od was o moich wyczynach tam – wskazała na sufit – wybaczcie, ale nie chce

— Oki, nie ma sprawy, Is – odpowiedziała Liz

— To idziemy?? – spytała ponownie Maria, Liz i Isabel przytaknęły i wstały z krzeseł
Dziewczyny wyszły z klubu, kierując się w stronę opustoszałych ulic Bronxu. Is czuła się tu strasznie dziwnie. Tak jakby zaraz mogłaby zostać zaatakowana, i mała racje mogło się tak stać. Ale wierzyła, że tak nie będzie.

— Może teraz ty nam trochę opowiesz o sobie i twoich znajomych – powiedziała w pewnym momencie Liz

— Nie jest tego dużo. W wieku 7 lat nasi rodzice, którzy teraz nie żyją, znaleźli nas, czyli nie i Max'a na pustyni, zabrali i zaadoptowali. Umarli 2 lata temu w wypadku samochodowym. Wtedy też poznaliśmy Nasado i Tess, która się opiekował od dziecka. Zaopiekował się nami. Potem poznaliśmy Michaela, tzn. ja go znalazłam. Nie miał szczęścia. Zaadoptował go pijak. Znalazłam go nieprzytomnego w parku, był strasznie pobity. Wiedziałam, że mogę mu zaufać, czułam to i od tego momentu byliśmy we czwórkę. Nasado opowiedział nam to co wiedział o nas, no i od tamtej pory Max i Tess byli razem. Ja i Michael też mieliśmy być, ale jakoś nas do siebie nie ciągnie. Musimy jednak udawać przed Nasado, że jesteśmy – odpowiedziała Isabel

— Każe... To wy powinniście jemu rozkazywać, nie on wam – powiedziała trochę zdziwiona Maria

— Jak to??

— Normalnie, on jest waszym poddanym. Zan... tzn. Max i ty jesteście królewskim rodzeństwem. W skrócie przyszły król i królowa – odpowiedziała Liz

— No wiem, ale....wiec kim jest Michael?? – spytała ponownie Is

— Rath.... – Liz przerwała Maria

— ....Michael...

— No przecież tak mówię...jest królem jednej z 5 sąsiednich planet z Antarem – Rathon

— Liz, uważasz, że możemy jej powiedzieć wszystko?? – spytała Maria trochę niepewna

— Ja jej ufam, musimy w końcu komuś powiedzieć.... Is usiądź wygodnie i posłuchaj nas, nie możesz nikomu tego powiedzieć...przynajmniej na razie – odpowiedziała Liz, jak nigdy poważnym tonem, a Isabel usiadła na ławce

— Nie wszystko, co mówił wam ten staruch jest, prawdą... – zaczęła Maria

— Może zacznijmy od tego co jest prawdą. Ty i Zan... Max faktycznie jesteście rodzeństwem...Przyszłymi władcami najważniejszej planety w naszym układzie – Antar. Zan faktycznie miał być z Avą. Ale ta chciała uratować ciebie i zrezygnowała. Khivar chciał cię zabić, oznajmił, że jeżeli Zan nie będzie z jego siostrą, Khovą, zabije ciebie i wtedy zawładnie całym królestwem. Nie mogłam na to pozwolić, więc zrezygnowałam z miłości Zana. Khivar jednak, w dzień twojego ślubu. Zabił wszystkich, czyli mnie, ciebie, Marię, Ratha, Zana, Khovę i Alexa. – dokończyła Liz

— Czekaj, czekaj, wolniej. Jak to ty zrezygnowałaś?? – spytała nie wierząc w to co słyszy Is

— Liz jest Avą, tak...Tess to Khova...siostra Khivara. Frajer po naszej śmierci zawładną całego układu 5 planet, bo nie było już żadnych dziedziców. Ale nasi poddani byli mądrzejsi od niego. Wstrzyknęli nasze DNA do komórek ludzi, na Ziemi. A dla bezpieczeństwa stworzyli klony, twoje, Ratha i świętej pamięci naszego Zana – Maria zaśmiała się lekko – po jakimś roku Khivar dowiedział się tego i postanowił wysłać i DNA swojej siostry i tak się stało.

— Nicholas go zabił, bo nie był po naszej stronie – dodała Liz widząc niezrozumienie Isabell po tym.

— Dobra, powiedzmy, że kapuje, ale czemu nie powiecie innym tylko mnie?? – pytania Is nie miały końca

— Bo tam – Maria wskazała na niebo – byłyśmy jak papużki nierozłączki

— Dobra, mogę się z tym przespać?? Jutro pogadamy teraz proszę do łóżka – Isabel wstała z ławki – błagam chodźmy

— Dobra....lecimy
Resztę drogi do "domu" przebyły w milczeniu. Gdy doszły po cichu przebrały się i położyły spać. Maria i Is natychmiast zasnęły, jednak Liz nie mogła, nie lubiła spać. Wstała i poszła do kuchni. Wzięła colę i sadła na tapczanie. W pewnym momencie usłyszała, że ktoś szamota się po pokoju, a potem gada do siebie. Słysząc ledwo o czym mówi, zaśmiała się lekko. Nagle zapaliło się światło. To był Max. Popatrzył na nią dziwnie, ale potem przysiadł się bez wahania.

— Cześć – powiedział

— Hej – Liz nie mogła się opanować

— Z czego się śmiejesz??

— Z ...ciebie...

— Dlaczego??

— Bo dziwię się że nawet nie umiesz zrobić sobie jajecznicy – obydwoje zaśmiali się

— No co, zawsze robiła mi ją Is

— Widać, że faceci są lewi w gotowaniu – odwróciła głowę w drugą stronę

— Co się stało??

— Nic, po prostu... nie mogę na ciebie patrzeć

— Aż taki brzydki jestem??

— No... tzn... nie, po prostu dziwi mnie twój wygląd

— Dlaczego...a no tak tu u was nie ma ludzi o zwykłym wyglądzie

— Są, ale ja takich nie znam

— A chcesz poznać zwykłego chłopaka, bez jednego, małego kolczyka ani tatuażu jedynie z kilkoma niezwykłymi zdolnościami, i pójść się z nim przejść

— Czy mam to uważać za...nich będzie co mi szkodzi i tak nie mogę spać, a czy nie możemy po prostu posiedzieć tutaj, teraz jest nudno na ulicach

— Oki, mnie to tam nie interesuje, wystarczy mi twoje towarzystwo – chłopak uśmiechną się miło

— Jak mam do ciebie mówić, Zan czy Max?

— Wole Max, od dziecka mnie tak nazywają, a Zan nie lubie, Nasado zawsze mnie tak nazywa, albo "królu". Nie znoszę tego

— OK. Max, a więc...chcesz piwo??

— Nie, nie pije...

— Wiem wolisz Cherry Colę

— Skąd wiesz...a słyszałaś

— No właśnie, ja też ją lubię

— Liz, czy ty wtedy, w południe...a zresztą nieważne

— No dokończ

— ...wtedy gdy się ...całowaliśmy

— No...

— Widziałaś to co ja

— Tzn.??

— No taką wizje

— Nie...

— Szkoda...Tzn. to dobrze

— Ale jak chcesz możemy spróbować jeszcze raz

— Jak to.... – nie zdążył dokończyć
Liz przybliżyła się do niego i pocałowała. A wiedząc, że podoba jej się gdy go całuje z zaskoczenia znowu to zrobiła. Tym razem on odwzajemnił pocałunek. Bez wahania mały pocałunek przeistoczył się w wielki namiętny, nie mający końca. Liz siadła mu na kolana i wsunęła rękę pomiędzy włosy, czochrając je.
Max otworzył na chwilę oczy, aby popatrzyć chwilę na nią, nareszcie widział ją bez makijażu, była piękna. Zsunął usta do jej szyi i zaczął delikatnie całować. Włożył rękę pod jej bluzkę. Była taka gorąca, taka delikatna. Nie chciał przestać jej całować. Choć bał się lekko jej reakcji, wstał. Nie przestawał jej całować.
Liz popchnęła go w stronę jednego z pokoi. Nie opierała się, chciała tego. Tak jak i on. Jednym ruchem zdjęła jego bluzkę. Drżącą dłonią przejechała po jego ramionach. Były tak napięte.
Max położył ją delikatnie na wielkim łóżku. Zimna jedwabna kołdra, ochładzała ich nagrzane ciała. Chłopak rozsunął jej dres, całując każde nowo napotkane miejsce.
Obydwoje widzieli każdy moment życia drugiego. Liz widziała jak Max błądził z Isabell po pustyni, jak dostał pierwsze naganne w szkole. Max widział Liz gdy była małą dziewczynką i przebierała się w różne stroje, jak przekuwała sobie następną część ciała. Obydwoje zaśmiali się w tym samym momencie.

*BŁYSK*
Piękny ogród, wieczór. Zza drzew dobiega muzyka. Liz siedzi na ławce pod krzakiem białej róży. Czeka na kogoś. Nagle obok zjawia się Max.

— Zostało nam tylko spotykać się w tajemnicy Ava

— Czemu tak jest, zawsze tak źle.

— Ava, pamiętaj mamy siebie, to jest najważniejsze, kocham cię –

— Ja też cię kocham – pocałowali się
*BŁYSK*


Poprzednia część Wersja do druku Następna część