Rozdział 10 Co robić?
—Khavar jest na Ziemi!-krzyknął kosmita i zemdlał.
Max z resztą podbiegł i pomógł go docudzić.
—Skąd wiesz? Czy to pewne?-spytał, kiedy tamten się ocknął.
—Widziałem go! On mnie nie zauważył. Przybiegłem tu ile sił w nogach. Bałem się, że będziecie martwi.
—Kim ty jesteś?
—Nie ważne. Można mu ufać.-powiedziała Melaya- Mów co wiesz!
—Przyleciał 3 godziny temu. Wylądował w Roswell, ale zatrzymał się w willi rodziny Dupree...
—Tylko nie Laurie!-powiedział Michael.
—Znacie tę dziewczynę?-zdziwił się kosmita.
—Tak. Miała już dość przygód z kosmitami. Mam nadzieję, że jeszcze żyje.-odparł Max.
—Khavar nic jej nie zrobił. Ludzie też potrafią być natrętni, więc ma zakładnika. Widziałem statek, a potem śledziłem go. Przyleciał ze sporą obstawą. Około 100 skórów...
—Przed chwil rozwaliliśmy połowę jego armii.-powiedział Michael.
—Co? To nie mogli byc ci sami skórowie. Tamci mieli zostać w posiadłości Dupree... Chwila! Zabiliście 50 skórów?!
—40-odparł spokojnie i z niejaką dumą w głosie Michael.
—40 skórów! WOW! Ale jak?
—Nie ważne. Teraz trzeba zdecydować co robimy-powiedział Kanster.
—My wracamy do rodziny , a wy róbcie co chcecie.-powiedział Michael.
—Co takiego? Nie możecie! Proszę pomóżcie nam!-powiedziała Melaya.
—Dobra, więc słucham, co zamierzacie.-rzekł Max.
Zapadła cisza.
—Idziemy-powiedział Max.
—I gdzie pójdziecie? Khavar i tak was dopadnie.-powiedziała Melaya.
—Wiem. Jeżeli nic nie zrobimy, to Khavar zawładnie Ziemią. Musimy go powstrzymać.
—Co? Jesteście dziwni.-powiedział Masal-Na waszym miejscu pozwoliłbym Khavarowi zająć się FBI, a sam odleciałbym na ojczystą planetę, do domu.
—Ziemia to nasz dom!-odparł mu Max-Znajdziemy Khavara i pokonamy go.
—Nie dacie rady. Khavar jest najsilniejszy w całym Układzie Pięciu Planet.-powiedziała Melaya-To samobójstwo!
—Najsilniejszy w Układzie 5 Planet? Może, ale teraz jest na Ziemi i tym razem my zwyciężymy.-powiedział Max.
—On was zabije. Proszę nie róbcie tego.-błagała ich Melaya.
—Albo on nas zabije, albo my jego. To nastąpi prędzej czy później.
—Nie macie szans! Beth powiedz coś swojemu mężowi.
—Pokonamy Khavara. Is mu to obiecała. Mamy większe szanse niż myślisz. Czy zapomniałaś o przepowiedni?-odparła Liz.
Chwilę milczenia przerwał Kanster.
—Pięcioro Antarian, którzy zmienili swoje przeznaczenie musi pójść śladem przeznaczenia... Czy zmieniliście przeznaczenie świadomie?
—Ja, Is, Michael i Ava tak.-powiedział Max.
—A ty Beth?-spytał Kanster.
Liz przypomniała sobie Maxa z przyszłości i to, co zrobiła, aby uratować swojego ukochanego.
—Ja też.-odparła Liz.
Nie miała ochoty opowiadać wszystkim o Maxie z przyszłości.
„Musimy poważnie porozmawiać.Po zebraniu”-”powiedział” Max do Liz.
—Skoro cała wasza piątka zmieniła przeznaczenie, to macie szansę.-powiedziała Melaya.
—Teraz musimy podąrzać za przeznaczeniem, które wybraliśmy.-rzekła Ava.
—Albo za tym poprzednim...-powiedziała Melaya.
—Nie.-przerwała jej Liz-musimy połączyć oba przeznaczenia. Tylko, że to niemożliwe.
—Czemu?-spytała Melaya.
Max spojrzał na Avę. Na pewno nie wróci do tej części przeznaczenia.
—Pójdziemy w piątkę. Melaya mówiłaś, że do wypełnienia przepowiedni potrzebna jest Simbelmyne.
—Tak. Musimy ją znaleźć, ale wtedy będzie was sześcioro.
—Nie, pięcioro. Ja nie idę.-powiedziała Liz.
—Co? Bez ciebie nie damy rady-powiedziała Ava.
—Jesteś bardzo silna. Oni cię potrzebują. Ja też idę z wami-rzekła Melaya.
—Wtedy będzie 6, a nie 5 osób.-Liz nie chciała jej narażać. Wiedziała, że jak Melaya pójdzie to zginie.
—Nie będę walczyć z Khavarem, ale pomogę ze skórami.
—Najpierw znajdźy Simbelmyne, a potem wybiję ci to z głowy!-odparła Liz.
—Tylko, jak ją znaleźć?
—Is się z nią skontaktuje.-powiedziała Liz.
—Nie potrafię. Nie wiem jak wygląda.
—Melaya się z tobą połączy i pomoże ci.
—Chyba, że tak. Wtedy może się udać.
—Jest pewiem mały problem.-powiedziała Melaya.
—Jaki?
—Ja też nie pamiętam jak ona wygląda.
—Jak to nie pamiętasz??? Przecież byłyście przyjaciółkami.-zdziwiła się Liz.
—Ona wymazała swój wygląd z pamięci wszystkim, którzy znali jej przeznaczenie.
—Czyli Khavarowi też?
Melaya kiwnęła głową.
—Musi być jakiś sposób!-Liz chciała ją znaleźć, ponieważ wtedy przekonałaby Melayę, aby nie szła na akcję.
—Jest.-powiedział Kanster.
—Mów-powiedziała Liz.
—Trzeba odnaleźć drugi komplet hybryd. Zan może połączyć się z Simbelmyne.
—Dlaczego Zan?-spytał Max ciekawy wszystkiego, co dotyczyło jego poprzedniego życia.
—On i Bel byli zakochani dopóki nie zjawiła się Ava.
Liz myślała, że zemdleje.
—Max możemy na chwilę wyjść?-szepnęła do męża.
—Zaraz wrócimy-oznajmił Max.
—Gdzie idziecie? Na zewnątrz może być jakiś skór.-ostrzegła Melaya.
—Nic nam nie będzie.-odparła Liz.
—Najwyżej będziemy mieli jadnego wroga mniej.-powiedział Michael.
—Lizzie, to nic nie znaczy. Ty jesteś moją żoną. Ava była moją narzeczoną na Antarze, ale ja nie kochałem Tess.
—Zan nie kochał Avy, a Bel była jego dziewczyną! Najpierw Tess, a teraz Simbelmyne. W dodatku jeśli jej nie znajdziemy, to Melaya zginie.... znaczy cała Ziemia.
—Jak to Melaya zginie?
—Miałam wizję. Widziałam jak ona umiera!
Liz rozpłakała się.
—Znam ją... tak krótko...ale...jest dla mnie...prawie jak... Maria.
—Liz, spokojnie. Uratuję ją. Obiecuję.
Max przytulił żonę i pocałował ją.
—Nie martw się. Przyszłość można zmienić, inaczej byśmy nie żyli.
—Nie prawda! Już raz próbowałam zmienić przyszłość, a tylko przyspieszyłam wszystko.
Liz znowu płakała.
—O czym ty mówisz??? Co przyspieszyłaś?
„Powiedzieć mu? A jeśli nie zrozumie? Ale to jest Max. On na pewno zrozumie”-myślała Liz.
—Chodzi o to... co by się stało... gdyby Tess odeszła.
—Liz, ja nadal nic nie rozumiem.
—Kilka lat temu... jak jeszcze mieszkaliśmy w Roswell... Ty z przyszłości...cofnąłeś się w czasie... Powiedziałeś, że...Jeżeli Tess odejdzie...to wszyscy zginiemy...bo Khavar zaatakuje Ziemię, więc... musiałam udawać, że...spałam z Kylem...tak bardzo cię kochałam, a ...musiałam się ciebie wyrzec...Max wybacz mi...-Liz rozpłakała się na dobre.
Max stał jak słup soli, w który zamieniła się żona Lota.
—Co? Ja z przyszłości.... To znaczy, że nie spałaś z Kylem?... Liz, jak ja mogłem w ciebie zwątpić?...Nie płacz...
—Max...tak się cieszę...że rozumiesz...tak bardzo chciałam ci powiedzieć...ale się bałam...
—Liz posłuchaj mnie. Teraz przestaniesz płakać i wrócimy do środka.
—A Simbelmyne?
—Lizzie, kocham cię. Nie martw się.
—Ale pamiętałeś jej imię!...Avy nie...Ty ją kochałeś!...
—Nie ja, tylko Zan, król Antaru.
—Czuję, że musimy znaleźć Simbelmyne. Ona jest dobra, a nie taka jak Tess. Nie wiem tylko, czy się w niej nie zakochasz, tak nie chcący.
—Bądź spokojna, a teraz wracajmy, bo zaczną coś podejrzewać. Poszukamy Simbelmyne, a Melaya nie idzie.
Wszyscy kosmici byli zdziwieni reakcją Liz na tę wiadomość, ale nie chcieli o tym mówić.
—Możecie nam powiedzieć co jej się stało?-spytał Kanster.
Z obcych tylko Melaya nie interesowała się tym albo tylko udawała.
—Poprostu zasłabła-odpowiedziała Isabel.
—Co jej się stało?-ponowił pytanie Kanster.
—Skąd mamy wiedzieć. Nie jesteśmy z nią połączeni tak jak Zan z Simbelmyne.-odparł tym razem Michael.
—My nie chorujemy. Widać, że coś ukrywacie, ale nie ważne. Wróćmy do Simbelmyne. Jakieś pomysły co do miejsca jej zamieszkania?
—Simbelmyne musi być gdzieś w Nowym Yorku albo z drugim zestawem.- mówiła Melaya, kiedy Liz i Max wrócili.
—Tylko gdzie on jest?-spytał Kanster.
—No jako mądry wyprzedzający ludzi o setki lat gatunek napewno dowiecie się gdzie przebywa drugi zestaw, jeżeli w ogóle istnieje-śmiał się Michael.
—Wy pewnie nam nie pomożecie?
—Retoryczne pytanie.
—Nie rozumiem o co wam chodzi. Jesteście tutaj, żeby nam pomóc!
—Nie-przerwał mu Max-Jesteśmy tu tylko dla Melayi.
—Więc dla Melayi może byście nam pomogli. Nie wiem, ale może was nie obchodzi los tej planety, ALE TU SĄ WASI PRZYWÓDCY!!!-Kanster zdenerwował (baaaaaaaaaardzo)
Liz zatkało. Ona tyle wycierpiała się dla dobra Ziemi, a ten kosmita mówi jej, że nie obchodzą ją losy jej Ojczystej planety.
—Dosyć tego! Nie masz pojęcia ile termin „ratowanie świata” dla nas znaczy! Przez Khavara zaczęły się wszystkie nasze problemy! Przez niego zginął mój najlepszy przyjaciel i chłopak Is. Jego ludzie nie dali żyć w spokoju moim dzieciom! Nie masz prawa mówić, że nie obchodzi mnie los Ziemi, bo Ziemia to nasz DOM!!!-wykrzyczała Liz.
—No dobrze. Spokojnie...Przepraszam, ale jeżeli ziemia to wasz dom, to dlaczego pozwalacie jej ginąć. Khavar zniszczy Ziemię.
—Nie pozwolimy mu na to. Chcemy znaleźć Simbelmyne, ale nie pomożemy w poszukiwaniach Królewskiej Czwórki.-odparł Max.
Liz trochę się uspokoiła, ale nie mogła zapomnieć ile wycierpiała.
„Simbelmyne... gdybym mogła się z nią połączyć. Z Maxem mi się udało. Z nią mają szansę. Chociaż ja też jestem silna. Chyba nawet lepiej znam swoje możliwości. Sama dałabym radę tym wszystkim kosmitom bez Melayi i naszych. Ale co ze skórami? Skórowie są 10 razy silniejsi od zwykłych Antarian, ale ja nie jestem antarianką. Dziwnie to trochę brzmi. Pomogę im ją znaleźć.”
—Dlaczego??? Co masz przeciwko Czwórce?
—Znacie te plotki dotyczące siostry Zana-księżniczki Vilandry?-spytała Isabel.
Max spojrzał na nią zdziwiony.
—Przecież mówiłam wam, że to tylko plotki!-Melaya broniła Vilandry.
—Są też inne powody. Nie chcę o nich mówić.-rzekł Max.
—Więc zabierzmy się wreszcie do poszukiwań Simbelmyne.-zaproponowała Liz.
—Dobra. Tylko od czego zacząć?-spytał Kanster.
—Ja proponuję od wielkich katastrof UFO.-powiedziała Melaya.
—Ok. Kto zna jakieś kosmiczno-ziemsko-katastroficzne miejsce?-spytał Michael.
Roswellianie uśmiechnęli się na to, ale inni milczeli, więc w jaskini zrobiło się cicho.
„Powiedzieć im o Roswell?”
—Melaya, mówiłaś mi, że masz w domu wszystkie gazety z katastrofami UFO, prawda?-spytała Liz-Tam musi coś być. Spróbuj sobie przypomnieć.
—Liz co ty wyprawiasz?-spytał szeptem Michael.
—Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze. Potrzebujemy Simbelmyne. Ona jest gdzieś w Roswell. Bez nich nie znajdziemy jej. Nie martw się. Nie wydam NAS.-odparła szeptem Liz.
—Max, co ty na to?-spytał Mike.
—Ufam Liz. Ty też spróbuj. Nie raz uratowała ci życie. Uspokój Isabel.
Tymczasem Melaya szukała czegoś w swoim plecaku.
—Mam! W tym notesie są daty i miejsca wszystkich katastrof UFO. Tylko od jakiego roku szukać?
—To było coś koło 1950.-powiedział Kanster.
—Dobra 1950...Nic ciekawego...zaraz przecież 1947...to zna każdy mieszkaniec Roswell! Jaka ja jestem głupia!...
—Twierdzisz, że chodzi o Roswell?-przerwał jej Kanster.-W takim razie dlaczego twoi znajomi tego nie powiedzieli???
—To był tylko balon metereologiczny. Mało mieszkańców Roswell wierzy w kosmitów.-odparł Max.
—A wy skąd się tam wzieliście?-spytał Masal.
—Przylecieliśmy z rodzicami-odparła Is.
—Czyżby?
—Dosyć! Ufam im, a ty okarżasz ich o zabicie Królewskiej Czwórki albo nie wiem o co! Oni są po naszej stronie.-broniła przyjaciół Melaya.
—Skąd ta pewność?
—Oni uratowali mi życie, a poza tym znałam ich rodziców.
„Dzięki Melaya”
—Skoro mieszkali w Roswell, to może wyjaśnią nam czemu nie wspomniali o katastrofie?-Masal był nieufny.
—Po pierwsze-odparł Max-dopiero niedawno dowiedzieliśmy się skąd pochodzimy, po drugie dopiero dzisiaj dowiedzieliśmy się o Simbelmyne, po trzecie nie mamy zielonego pojęcia jak wygląda Czwórka, po czwarte oni z pewnością nie rozpowiadali wszystkim na około, że są kosmitami, a w dodatku władcami jakiejś planety. Wystarczająca ilość argumentów?
Masal zrezygnował.
„Później coś wymyślę”-no może nie do końca zrezygnował.
—Więc może zastanowicie się nad kandydatami.
—Dobra, tylko w jakim wieku?-spytała Liz.
—O ile mi wiadomo, to Czwórka powinna „urodzić” się około 25 lat temu.-odparła Melaya.
—Myślę, że oni wyjechali z Roswell, kiedy zaczęło się tam zbiegać za dużo „Łowców kosmitów”. Simbelmyne mogła za nimi pojechać albo nie.-powiedział Max.
—Uważam, że powinniśmy odwiedzić Roswell. Tam poszukamy czegoś.-stwierdził Kanster.
—Ale do tego czasu Khavar nas znajdzie!-powiedział Michael.
—Z tego co widziałem umiecie sobie z nim poradzić.-odparł Kanster.
—Ze skórami tak, ale niewiadomo czy z Khavarem.-powiedział Max.
—Przecież chcieliście sami iść do niego i walczyć!?-powiedział Kanster.
—Dosyć! Pojedziemy wszyscy, ale musicie zmienić swój wygląd...-powiedziała Liz.
—Ale jak? Nie jesteśmy zmiennokształtnymi-przerwał jej Kanster.
—...zmienić swój wygląd za pomocą maski-odparła Liz.-Nie raz to robiliśmy. Zakładasz maskę, przeciągasz ręką nad maską i gotowe.
—Zgoda. Tak będzie bezpieczniej dla nas wszystkich, ale wyruszamy jutro. Jest już późno, a my nie możemy tutaj zostać. Chodźmy stąd. Trzeba znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce.