Rozdział 12 Jak znaleźć Simblemyne?
—Melaya obudziłabyś może tych swoich przyjaciół.-zaproponował Masal.
—Masz rację. Muszę z nimi porozmawiać. Kanster zresztą też.
Po połączeniu Liz zapadła w mocny sen. Śniła o swoim życiu bez Maxa. To był koszmar. Chciała się obudzić, ale nie mogła. Miała już dosyć snów. W końcu usłyszała cichą rozmowę nad sobą.
—Lepiej jej nie budzić. Jest wyczerpana.
—Masz rację, ale później muszę z nią porozmawiać.
—O czym chcecie ze mną rozmawiać?-spytała Liz ucieszona, że skończył się ten sen.
—Obudziliśmy cię?-spytał troskliwie Max.
—Tak i bardzo wam dziękuję, bo miałam niemiły sen. No, skoro mieliśmy rozmawiać, to lepiej obudźmy Is i chodźmy na zewnątrz.
Isabel oczywiście nie była zachwycona z obudzenia, ale szybko (jak na nią) zebrała się i dołączyła do Melayi, Kanstera, Maxa i Liz.
—Więc skontaktowałaś się z nią?-spytała Melaya.
—Aha, jest bardzo sympatyczna. Prosiła, aby cię pozdrowić.
—Dziękuję, ale czy wiesz gdzie jest?
—Nie. Powiedziała, że nam nie pomoże. Musimy sobie dać radę sami, jeżeli wierzymy w swoje moce.
—Cała ona.-stwierdziła Melaya.-Zawsze uważała, że jesteśmy tak samo silni jak ona.
—A ty nigdy jej nie wierzyłaś.
—I tak musimy ją znaleźć. Liz wiesz jak ona wygląda?
—Noo tak...Wiem jak wygląda, ale nie przypominam jej sobie. Mieszkałam w Roswell od dziecka. Nie pamiętam żadnej podobnej do niej osoby w naszym wieku.
—Ona może mieć od 60 do 20 lat-odparła Melaya.-Jedziemy do Roswell. Potrzebujemy jej.
—My nie-powiedziała Liz.
—Jak to my nie?-apytała Melaya.
—My nie-powtórzyła Liz-ty ją potrzebujesz. Jedźmy już.
—Co robimy?-spytał Michael. Siedzieli w samochodzie na drodze do Roswell. Oprócz nich jechały jeszcze 4 samochody.
—Zachowujemy się, jakbyśmy nic nie wiedzieli.-odparł Max.
—Bo nic nie wiemy-stwierdził Michael.-Liz, o co chodziło z tymi snami?
—Nie ważne. Tylko tracimy czas. Nie znajdziemy jej.
—Dlaczego?-spytał Max.
—Bo ona się na to nie zgodziła. Jaki jest pierwszy cel podróży?
—Inkubatory.-powiedziała Ava.
—Coooo????????
—Wyczytałam to z myśli Melayi.-wyjaśniła.
—Więc my nadal nic nie wiemy?-spytał Michael.
—Michael nie udawaj, że nie umiesz grać.-powiedziała Isabel.
—A ty to co? Królowa Śniegu Roswell High się odezwała.-odwzajemnił się Michael.
—Przestańcie. Uważajcie tylko co mówicie. Jeżeli nas dotąd nie rozpoznali, to możemy liczyć, że teraz też na to nie wpadną.
—No to jesteśmy na miejcu. W tych skałach powinniśmy znaleźć inkubatory Królewskiej Czwórki oraz granilith-powiedziała Melaya, kiedy zatrzymali się pod skałami- Przedstawiciele władców, Max, Is, Michael, Ava i Beth idą ze mną. Reszta niech poczeka tutaj. Uważajcie i jakby coś się działo zawiadomcie mnie.
—Melaya, możemy chwilkę porozmawiać?
—W cztery oczy?Ok.
—Kanster, Michel, Max, Is, Ava chodźcie z nami.-powiedziała Liz.
Odeszli kawałek od reszty grupy teraz dziewięcioosobowej.
—O co chodzi?
—Granilith jest na Ziemi?
—No, a czemu miałby być gdzie indziej?
—Pięć lat temu ta druga Ava odleciała za jego pomocą na Antar.-powiedziała Liz.
Michael chciał coś powiedzieć, ale kiedy spojrzał na Maxa uspokoił się. Spojrzenie Maxa mówiło "ufam jej".
—Co??-zdziwiła się Melaya.
—To prawda. Ava przyleciała na Antar, ale szybko stamtąd zwiała.-powiedział Kanster.
—Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałeś?-spytała Melaya.
—Król Lahrek zabronił mówić ci wszystkiego. Myślał, że niektóre rzeczy mogą cię zranić.
—Liz, to nie wszystko, prawda?
—Nie. Ava była w ciąży...-powiedziała Liz, ale Melaya jej przerwała.
—Co? A skąd wy to wszystko wiecie?
—...z Zanem-dokończyła Liz, sprawiając, że Melaya zapomniała o swoim poprzednim pytaniu.
—Z Zanem??? Lahrek miał rację. To dopiero mnie rozłościło.
—Melaya, spokojnie. Więc jak z tym granilithem?
—Ava odleciała za pomocą granilithu, ale sam granilith pozostał na Ziemi. Tylko Zan może zaprogramować granilith na lot na Antar.-odpowiedział zamiast Kanster.
—Chodźmy, przekonamy się, czy granilith rzeczywiście został na Ziemi-zaproponowała Melaya.
Dołączyli do reszty towarzystwa i ruszyli w stronę szczytu.
"Jeżeli coś odkryją, to chyba uduszę Liz."-pomyślał Michael.
—Michael czasami, to cię zupełnie nie rozumiem.-stwierdziła Liz.
—Co? -spytał zdziwiony Michael.
"Ona przecież nie umie czytać w myślach"
—Nie ważne.
Zbliżali się do szczytu. Zatrzymali się jednak jakieś 20 metrów od wejścia do groty z inkubatorami.
"Tam naprawdę jest granilith!"pomyślała Liz.
Melaya przeciągnęła ręką nad ścianą. Skała powoli się rozsunęła. Weszli do środka. Było ciemno. Ich oczy nie od razu przystosowały się do tego.
—Jest!-powiedziała Melaya.
Na wprost wejścia stał granilith. Tamten w grocie z inkubatorami był trochę nieudaną kopią. Prawdziwy granilith był o wiele piekniejszy. W jego wnętrzu jarzyło się jakby światło.
"To napewno jest ten prawdziwy granilith"pomyślał Max.
Kamień przyciągał go. Max czuł jak promieniuje od niego energia. Podeszli bliżej.
—Jest piekny-powiedziała Isabel.
—Tak. Na Antarze wszyscy, którzy go widzieli zachwycali się nim. Co wiecie o granilicie?
—Bardzo mało-powiedział Max.
—Granilith to potężne źródło energii. Może służyć jako broń, za jego pomocą można kontrolować całą planetę i chronić ją. Granilith jest własnością króla Antaru, ale ktoś mający wielką moc może go przeprogramować, np. na zniszczenie planety, ale wtedy musiałby połączyć swoją moc z mocą granilithu. Khavar nie jest wystarczająco silny. Nie martwcie się o Ziemię-dodała widząc przerażenie na twarzach Roswellian.
—Granilith posiada też wiele innych funkcji, prawda?-powiedział Kanster.
—Np. podróże międzyplanetarne lub..
—podróże w czasie-Liz dokończyła za Melayę.
—Co???-wszyscy spojrzeli na Liz.
—To prawda.-powiedziała Melaya-Można podróżować w czasie, ale to ostateczność. Potrzeba niewyobrażalnej mocy do uruchomienia tej funkcji. Nikt z żyjących Antarian czy skórów, nawet sam Khavar nie byłby wstanie tego zrobić.
—Antarian nie, skór nie, Khavar nie, ale jeden Ziemianin tak.-powiedziała Liz.
—Kto?-spytała Melaya.
—Zan.
—Zan w porównaniu do Khavara jest jak Ziemianin w porównaniu do skóra.-odparła Melaya.
—Mylisz się. Zan jest o wiele potężniejszy niż myślisz. Ale ja cie nie przekonam. Nawet jej nie słuchałaś.
Melaya spojrzała w oczy Liz.
—Masz rację. Ona nie potrafiła mnie przekonać. Sama mówiła, że Zan jest od niej silniejszy, ale go pokonywała w pojedynku.
—Chwila, o kim wy mówicie?-spytał Masal.
—Ciebie to nie dotyczy, więc siedź cicho.-Melaya miała go dość
—Jestem posłem władcy Korse i mam prawo...
—Masz prawo oberwać ode mnie w każdej chwili, bo ja jestem władcą Lamper i nie mam zamiaru wyjawiać szpiegom tajemnic!
—Pożału...
—Nie, nie pożałuję! Khavar i tak nas zniszczy, jeżeli nie odnajdziemy Królewskiej Czwórki, więc Cię nie potrzebujemy!
—Melaya nie zapominaj, że nie jesteś władcą całego Układu. Uspokój się.-powiedział Kanster.
—Ale jako jedyna z Władców spędziłam 40 lat na Ziemi! W dodatku moja najlepsza przyjaciółka nie raczy mi pomóc, więc zwrócę się o pomoc do moich nowych przyjaciół. Ta piątka ludzi jest o wiele silniejsza niż myślicie! Oni mogą pokonać Khavara. Nie wierzyłam w Królewska Czwórkę, ale wierze w nich! Władca Korse wrócił na naszą stronę, aby szpiegować dla Khavara. Niby dlaczego Masal jest taki nieufny do moich przyjaciół?
—Dosyć, obrażasz mojego pana i moją planetę!
—Jeżeli w tej chwili nie zamilkniesz, to zaraz wylądujesz na Korse. Wyślę cię tam osobiście!-krzyknęła Melaya i podniosła rękę.
—Mel, stój!-krzyknęła Liz i staneła między Melaya a Masalem.
—Odsuń się Liz!
—Nie! To przeze mnie. Nie powinnam ci przypominać o niej. Mel posłuchaj mnie! Ona uwarza, że nie potrzebujemy jej pomocy. Ona jest potrzebna gdzie indziej.
—Jej miejsce jest przy Zanie! Powinna bronić granilithu i Ziemi. Wie, że oni kochają Ziemię! A poza tym była dla mnie jak siostra. Obiecała mi, że nie dopuści do zniszczenia Antaru. Zaufałam jej. Czy ta wojna aż tak ją zmieniła?-Melaya zaczynała płakać.
—Mel, uspokój się. Ona nadal walczy, ale jest ograniczona. Nie może się ujawnić. Khavar nie jest wstanie jej zabić, ale ona też nie zabije jego.
—Jest za słaba-odparła Melaya.
—Nie, poprostu nie umie zabijać. Pokonamy Khavara, obiecuję ci to!
—Nie obiecuj. Najlepsza antarska przyjaciółka mnie zawiodła, nie chcę, aby moja ziemska przyjaciółka też to zrobiła.
—Wiem, co mówię. Możemy go pokonać, ale potrzebujemy twojej pomocy.
—Ona nigdy nie wciągała mnie w to. Wiedziała, że nie wierzę w swoje ani ich moce.
—Uwierz w nasze.
—Nawet nie wiem kim wy naprawdę jesteście.
—Niestety to już nie moja decyzja-powiedziała Liz patrząc na Maxa, Michaela i Isabel.-Zresztą sama o sobie wiem bardzo mało. Więc jak Mel? Zamiast jej będziemy mieli ciebie?
—Zgoda. Masal przepraszam, ale czasami potrafisz być denerwujący.
—Nie ma za co.-odparł.
"Coś mi tu nie pasuje."
—A teraz powiedzcie, po co tutaj przyjechaliśmy?-spytała Liz.
Kanster zaczął opowiadać plan działania, jaki został opracowany przez Lahreka. W tym czasie Liz powoli zbliżała się do granilithu. Czuła jego moc. Chciała dotknąć kamienia.
—Beth?
Liz odsunęła się jak oparzona.
—Tutaj.-odparła.
—Co robisz?-spytał Kanster.
—Nic, tylko przyglądam się granilithowi. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak...pięknego i jednocześnie...potężnego.
—Nie pytam czy wiesz o czym mówiłem....
—O systemie obrony na Antarze-odparła Liz, sama zdziwiona, że wie.
"Granilith...on wzmacnia nasze moce"
—Więc co o tym myslisz?
—Nie macie szans.
—Coo??Przecież sama namawiałaś nas do walki z Khavarem.
—Nie, nie was, tylko Melayę. A co do obrony, to bez granilithu nie macie szans.
—Czyli koniec? Przegraliśmy?
—Jeszcze nie. Myslę, że to się jakoś lepiej ułoży niż myslicie.
Kanster znowu zaczął swoje przemówienie. Liz podeszła do granilithu. Dotknęła kamienia. Myślała, że zemdleje. Obrazy z Antaru przeleciały jej przez głowę. Zan, królowa, Melaya, Lahrek, Vilandra, Rath, Ava. Liz zacisnęła pięści widząc jej uśmiech. Khavar...mówi coś...Niewiele zapamiętała, to było za duzo informacji. Zabrała rękę. Wzięła głęboki wdech. Tylko sie uspokoić-mówiła sobie w duchu. Nagle Liz dostrzegła na ścianie pewien symbol. Czuła, że musi go dotknąć. Miał kształt spirali(wisiorek z domu Athertona(czy jak to się pisze)), ale promieniował dziwnym światłem. Dotknęła go. Powoli otworzyła się mała pułeczka, na której leżało pięć kryształów. Były podłużne, koloru fioletowo-granatowego( jak.... granilith). Liz szybko schowała je do kieszeni i zamknęła pułkę.
—Jeżeli już skończyłeś, a nawet jeśli nie, to myślę, że powinniśmy zastanowić się co robimy.- Liz przerwała głęboki wywód Kanstera, którego nawet nie słuchała.
—Właśnie próbujemy od kilku minut, ale nie słuchasz.-odparł.
—Bo mówisz od rzeczy.-Kanster spojrzał na nią swoimi kosmicznymi oczami-jeżeli chcecie ją znaleźć, to musimy jechać do Roswell i przeszukać miasteczko.
—Ale czego będziemy szukać?
—Simbelmyne. Wyjdziemy na ulicę i będziemy się pytać przechodniów czy są kosmitami i czy znają Simbelmyne, a następnie ich zabijemy jeśli nic nie powiedza.-powiedziała całkiem serio Liz.
—Dobry pomysł-odparł Masal.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
—Nie, mam lepszy:najpierw ich zabijmy, a potem pytajmy. W końcu jesteśmy straszliwymi pozaziemskimi stworami.-powiedział Michael.
—Dosyć głupot. Pytałem na poważnie-rzekł Kanster.
—Myślę, że się rozdzielimy i poprostu będziemy szukać jakiś obcych.
—Ale jak?
—Nie potrafisz wyczuć kosmity jak sie skupisz?
—No potrafię, ale...
—Więc się skupisz i nie ma żadnego ale.-odparła Liz.
—No dobra. Szkoda, że nie mamy jak się komunikować...
—Jak to nie mamy jak? A od czego masz moc?-spytała Liz.
—Przykro mi, ale nawet Melaya tego nie potrafi-bronił się Kanster.
—Mel, udowodnisz mu, że się myli?
—Chyba nie...
—Jak to nie?
—Gdybyśmy mieli takie kryształy, które wzmacniają, ale, że ich nie mamy, więc nie ma co gdybać.
—Jakie kryształy?-spytała zaciekawiona Liz.
"Może te co znalazłam?"
—Są takie specjalne kryształy, które pomagają w komunikowaniu się na odległość, ale maja też inne funkcje:można za ich pomocą przesłać komuś energię, pomagają w teleportacji...
—W czym?-spytali Roswellianie+Ava.
—Teleportacji.-odparł jakby to była oczywista sprawa Kanster-przenosisz się z jednego miejsca w drugie.
—Wiemy, co to znaczy teleportacja, ale nie myśleliśmy, że to jest możliwe.-odparł Max.
—Ty też?-spytał Kanster Liz.
—Co ja?
—Też myślałaś, że coś jest niemożliwe?
—Bardzo śmieszne.-odparła Liz-skąd niby miałam wiedzieć?
—Wydaje się, że ty wszystko wiesz.
—"Wiem, że nic nie wiem"
—Ej tylko nie filozofowanie-błagał Michael.
—No dobra, to co dalej z tymi kamieniami?-spytała Liz.
—Skończyłem na teleportacji, prawda? No, więc dalej będzie czytanie w umysłach i ogólne wzmocnienie mocy.
—Te kamienie nazywają się Silmarile(Kto wie z czego pożyczyłam tą nazwę? jestem maniaczką, a że nie mam głowy do nazw, więc oto efekty). Mam jeden, ale sam jest do niczego.-powiedziała Melaya-noszę go zawsze przy sobie na szyji.-wyciągnęła spod bluzki kryształ na sznureczku.
"Taki jak te moje!"
—Piękny, co nie? Jak się go używa, to widać jakby się od środka świecił tym fioletowym światłem. W mojej mowie jego nazwa brzmi Telperion.
—Mel, możemy porozmawiać w 4 oczy?-spytała Liz.
—O co chodzi?
Liz wyjeła z kieszeni kryształy.
—Skąd...je masz?
—W jaskini na ścienie widnieje symbol. Dotknęłam go i otworzyła się skrytka. Zabrałam je, ponieważ...nie wiem...musiałam je wziąć.
—Świetnie! Teraz możemy szukać Simbelmyne.-ucieszyła się Melaya.
—Gorzej jak ją znajdziemy.
—Dlaczego?
—Bo ona tego nie chce! Będą kłopoty, na pewno!
—Skąd wiesz?
—Poprostu czuję to.
—Nie martw się. Z silmarilami damy sobie radę. Skoro to ty je znalazłaś, wię ty zdecydujesz kto je weźmie.
—Oczywiście Max, Is, Michael i Ava. Ty już masz.
—Więc zbieramy się i jedziemy do Roswell.
—Roswell przygotuj się na inwazję kosmitów!-zażartowała Liz.