Rozdział 4 Roswell przyciąga kosmitów
Liz wstała trochę niewyspana. Wczoraj do późna w nocy siedzieli w kafeterii i rozmawiali z rodzicami.
Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Była nadal piękna mimo, że była mamą i miała już 25 lat, a Max szalał za nią tak samo jak 5 lat temu. Była szczęśliwa, ale wiedziała, że niedługo zaczną się kłopoty. Tej nocy miała sen.
Nie mogła rozpoznać czy to wizja przyszłości czy przeszłości. Logika podpowiadała jej, że to jeszcze się nie wydarzyło, ale Liz podświadomie czuła, że to wspomnienie.
W swoim śnie była na tarasie pałacu i rozmawiała z Khavarem:
"Zan nie żyje. Wygrałeś bitwę, ale wojna nadal trwa." Liz usłyszała swój głos.
"Niedługo dołączysz do swego ukochanego, ale o Antar nie musisz się martwić. Będzie miał nowego i wspaniałego króla-mnie."i roześmiał się.
"Chyba zapomniałeś o przepowiedni. Zostaniesz władcą Antaru, ale nie będziesz cieszyć się tym długo."- Liz czuła pewność w swoim głosie.
Przecież umiała przewidywać przyszłość, więc nawet Khavar nie mógł zaprzeczyć jej słowom.
"Nie dopuszczę do tego. Czy nie słyszałaś o tym, że przyszłość można zmieniać, Lizzie? Przepowiednia się nie spełni! Nigdy!"
Khavar wyciągnął rękę, ale Liz zrobiła srebrną barierę i strumień mocy Khavara rozproszył się na wszystkie strony.
"Mogłabym teraz zabić cię i ochronić Antar. Jestem silniejsza od ciebie, bo Zan jest ze mną"
"Ale tego nie zrobisz, bo Zan nie żyje, a..."nie dokończył.
W tym momencie Liz obudziła się z krzykiem. Wiedziała, że jeżeli nic nie zrobi to Max umrze i to na Antarze.
—Liz, co się stało?-zapytał Max.
—Miałam straszny sen, Max. Niedługo będziemy musieli zmierzyć się z Khavarem-powiedziała Liz, która zapamiętała tylko tyle.
—Co takiego? Przecież Khavar nie wie gdzie jesteśmy. Przecież długo nie zostaniemy w Roswell-odparł zdziwiony Max.
Liz mocno przytuliła się do męża.
—Max, boję się, że to się sprawdzi-powiedziała Liz
—Liz jestem przy tobie. Damy sobie radę. W grupie jesteśmy silni.-odparł Max.
—Mam nadzieję.
Około 9 rano cała kosmiczna rodzinka siedziała w kafeterii. W Crashdown było wielu ludzi, więc nie mogli rozmawiać o "zielonych"(kosmicznych) sprawach.
—Jak długo zamierzacie zostać w domu?- spytała pani Parker.
—Początkowo chcieliśmy spędzić w Roswell 2 tygodnie, ale będziemy musieli skrócić pobyt.-odpowiedział Max.
—Dlaczego?!-zapytali lub wykrzyknęli wszyscy pozostali oprócz Liz i Maxa.
—Liz miała tej nocy sen, ale nie możemy teraz o tym mówić.
—Max ty zawsze musisz decydować o wszystkim?-Michael jak zwykle nie umiał podporządkować się Maxowi.
—A co ty byś zrobił?-odpowiedział spokojnie Max.
—To zależy od snu Liz. Jeżeli to konieczność to się zgadzam. Ale dopiero wróciliśmy do Roswell. Khavar myśli, że nigdy tu nie wrócimy, pod latarnią zawsze jest najciemniej.
—Nie możemy ryzykować ani narażać rodziców. Wyjeżdżamy. Zresztą nie wiemy co on myśli.-odpowiedział Max.
Michael tym razem nic nie odpowiedział.
W tym czasie dwa stoliki obok dwoje ludzi kłóciło się.
Nasi obcy przyjaciele nie mogli dłużej rozmawiać, bo tamta dwójka wrzeszczała na całą kafeterię.
—Musisz wreszcie zdecydować!-krzyczał mężczyzna.
—Ja zdecydowałam już dawno!-odpowiedziała kobieta.
Wszyscy myśleli, że to zwykła kłótnia małżeńska, ale się mylili.
—Czyli ja i moi przyjaciele czy ten twój koleżka?!
—On! Nie mogę poprzeć kogoś takiego jak twój pan!
—Przepraszam, ale czy mogliby państwo zachowywać się trochę ciszej. Tymi krzykami wygonicie nam wszystkich klientów-Liz przerwała kłótnię.
—Nie wtrącaj się, bo nie masz pojęcia o czym mówimy!- odkrzyknął jej mężczyzna.
Max i Michael wstali i podeszli do Liz, ale ona tego nie zauważyła.
—Mam was wyrzucić z kafeteri?-Liz nie przestraszyła się krzyku mężczyzny.
—Przepraszamy cię, ale lepiej będzie jak rzeczywiście nie będziesz się wtrącać -powiedziała grzecznie kobieta, przyglądając się dziwnie chłopakom stojącym za Liz.
—Ona coś powiedziała!- krzyknął Michael.
—Zmień decyzję albo zabiję tych wszystkich ludzi!-mężczyzna nie zważał na słowa Michaela.
—Nie waż się, to niewinni ludzie! Nie pozwolę ci na to!-kobieta raczej nie uspokoiła ludzi w kafeterii.
—My też nie pozwolimy ci zabić żadnego z naszych klientów.-Powiedział pewnym głosem Max.
—Wy??? A co wy możecie zrobić?-mężczyzna roześmiał się.
—Skoro nie zmienisz zdania muszę cię zlikwidować!-zrócił się do kobiety.
—Jeśli zdołasz.-to zdanie wypowiedziała nie kobieta, ale Liz.
—Nie zabijesz jej.-dokończyła Liz.
—Więc zginiecie razem!
Z jego ręki wystrzeliło brązowe światło, ale nie zabiło kobiety.
"Max! Ty musisz to zrobić!"-"powiedziała" mu Liz.
Max swoją mocą uderzył w światło. Michael i kobieta stali zamurowani. Sytuacja stawała się poważna, bo nieznajomy miał olbrzymią siłę.
Wtedy Michael ocknął się i pomógł Maxowi.
Dwa białe strumienie mocy połączyły się i pokonały brązowe światło, a mężczyna zniknął.
Wtedy kobieta zrozumiała, co się stało i pstryknęła palcami.
Wszystko nagle zwolniło. Tylko kosmiczna rodzina mogła normalnie się poruszać.
—Nie wiem, kim jesteście, ale dziękuję wam. Nazywam się Melaya i pochodzę z planety Lamper w Układzie 5 Planet.
—Ja jestem Liz, a to jest Max-mój mąż-Michael, Maria, Isabel, Kyle, nasi rodzice i dzieci.- Liz od razu czuła sympatię do nowej kosmitki.
—Mogłabyś nam wyjaśnić kto to był-spytał Max.
—To był zastępca Khavara, który włada Antarem.
—Wiemy, kim jest Khavar.-powiedziła Liz.
Melaya spojrzała przenikliwie na Liz.
—Czy mogę wam ufać? Czy Khavara uważacie za przyjaciela czy wroga?
—Wróg!!!-odpowiedziały razem "zielone ludziki"
—Przez niego jesteśmy na Ziemi zamiast na Antarze-Max nie chciał więcej ujawniać przed nową znajomą, nie miał tej ufności co Liz.
—Wspaniale! Jesteście Antarczykami!-ucieszyła się Melaya.