Luthien

Król Zan i królowa Simbelmyne (14)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział14 Na jakiej ulicy mieszka Khavar

—Jak to nie wiecie gdzie są? Mieliście chyba wystarczająco dużo czasu! Jesteście do niczego! Nawet ludzie są od was mądrzejsi!

—Panie, oni zniknęli już 5 lat temu. Nikt o nich nie słyszał od tamtej pory. Poprostu zniknęli.

—Więc, co się stało z ludźmi, którzy byli cały czas w Roswell?

—Nie wiem, oni też zniknęli.

—Mam tego dość! Macie ich znaleźć albo sam to zrobię, a wtedy będzie z wami źle!

—Znajdę ich, na pewno!!

—Mam nadzieję! A teraz naładuj pentagon. Na Ziemi mogą być nasi wrogowie.

—Ciszej-szepnęła Liz.

—Jak mam ciszej skakać przez taki wielki mur?- spytał Michael.
Liz spojrzała się na niego z litością.

—No co?

—Michael, mógłbyś czasami przynajmniej spróbować podporządkować się innym?-odpowiedziała za nią Isabel.

—Dajcie spokój.-powiedział Max. Kłótnia była ostatnią rzeczą jakiej potrzebowali.
Stali pod wysokim murem rezydencji rodziny Dupree. Od domu osłaniały ich drzewa. Liz powoli i cichutko przechodziła od pnia do pnia. Reszta szła za nią.

—Od tej pory rozmawiamy jedynie za pomocą myśli. "Zrozumiano?"-powiedziała jak na chwilę przystanęli.
Przytaknęli.
"Napewno mają jakieś kosmiczne urządzenia, więc trzeba uważać. Ava, ty pilnujesz, aby nas nie zobaczyli. Max uważa na wszystko co może w nas wystrzelić. Michael pilnuje tyłów, a Isabel i ja idziemy z przodu"
"Dlaczego wy?"-spytał Max wyprzedzając Michaela. Nie podobało mu się, że jego siostra i żona są najbardziej narażone na atak.
"Nie martw się. Nic nam nie będzie. Jako jedyne możemy wyczuć zagrożenie, więc..."
"Jak to wyczuć zagrożenie?"
"No..."-niedokończyła, bo przerwała jej Isabel.
"Wyczuję obecność Khavara. Teraz wiem nawet gdzie się znajduje."
"Ja chyba nie musze się tłumaczyć"-dodała Liz. Nie była zadowolona z odpowiedzi Isabel.
"Najpierw musimy znaleźć Laurie. Pewnie trzymają ją w piwnicy. Tam gdzie wtedy zabiliście to coś."
"To coś i Granta..."-dodała cicho Isabel.
"Więc, Isabel będzie uważać, czy Khavar się nie zbliża, uwolnimy Laurie i co dalej?"-spytał Michael.
"Potem idziemy z nim walczyć."-odparła.
"Ale jak?"
"Tak jak ze skórami, czylli normalnie"
"Liz, wiesz co o tym myślę?"
"Że mi odbiło i przeze mnie zginiemy"-odparła Liz. Michael zaniemówił, ponieważ dokładnie to myślał.
"Michael, tyle razy Liz ratowała nam życie. Myślałem, że już nauczyłeś się jej ufać."-powiedział Max.
"Chodźmy już! Nie ma o czym gadać. Poprostu musicie mi zaufać i uwierzyć w swoje siły."
Liz ruszyła do przodu, ale po kilku krokach nagle się zatrzymała, powstrzymując resztę wzniesioną ręką.
"Co jest?"
Liz nie odpowiedziała, ale wyciągnęła rękę. Mocą przyciągnęła pewne urządzenie.
"Co to jest?"
"Wykrywa obecność kosmitów."-odparła.
"Skąd wiesz?"
"Mel mi kiedyś opowiadała."
"Ale teraz nie działa?"-spytał Michael.
"No pewnie, że nie. Nastawie je na wykrywanie tylko skórów. Antarian nie zobaczy" Machnęła ręką nad urządzeniem(wyglądało jak gwiazda pięcioramienna z czujnikiem na środku, kolor jak pentagon). Odłożyła je następnie na ziemię. Powoli rozejrzała się i ruszyła w stronę domu.
Nikogo nie spotkali. Posuwali się dość szybko, bo niebezpiecznie byłoby dłużej zostawać na jednym miejscu. Michael kierował ich do schronu w piwnicy.
"To już za tym zakrętem"-powiedział.
Zatrzymali się.
"Czujecie coś?"spytała Liz.
"Tylko dwóch"-odparła Ava.
"Dobra, ja i Michael ich zgarniamy"-powiedział Max.
"Nie, Ava pomiesza im w główkach, a my bierzemy Laurie"-zadecydowała Liz.
".....noo...może być i tak"-powiedział Max. Nie lubił kiedy go nie słuchano, ale dla Liz wszystko.
Ava powoli podeszła do zakrętu. Ostrożnie wyjrzała. Przy drzwiach stało dwóch ochroniarzy. Skórowie.
"Uda się"-pomyślała Ava. Zamknęła oczy i chwilę później dwaj skórowie leżeli na ziemi nieprzytomni.
"idziemy"
Michel najpierw zajrzał do środka. Nie było widać nikogo.
"To bez sensu. Nikogo tam nie ma"
"Jakby tam nikogo nie było, to nie byłoby też obstawy, ciemniaku."-odparła Is.
Michael otworzył drzwi i powoli wszedł do środka. Nagle zachwiał się i poczuł ból z tyłu głowy.

—A masz, ty kosmiczn....-krzyknęła dziewczyna.

—CO ja zrobiłam???!!!!!!???!!!!??!????! Michael wybacz...-zaczęła przepraszać, kiedy zauważyła kto o mały włos nie został nazwany kosmiczną kreaturą.

—Witaj Laurie.-przywitał się, ale dziewczyna już wisiała mu na szyji.

—Przyszedłeś po mnie? Chodźmy zanim oni wrócą.-powiedziała.

—Spokojnie, jest tu Max i reszta kosmicznych ludzików.-odparł.
Kosmczny ludzik przed chwilą wspomniany stał teraz za plecami Michaela.

—Więc nasz wspaniały zielono-ziemsko-kosmiczny bohater znowu się wymądrza?-spytała.

—No dobra, sorry.

—Isabel!-Laurie przytuliła kosmitkę.

—Nie czas na kłótnie ani na czułości.-powiedział Max-cześć, chodźmy już.

—Ale gdzie? Potrzebujemy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce dla Laurie, ale w domu pełnym kosmitów to mało możliwe.

—Jest pewne miejsce, którego jak myślę dotąd nie odkryli.-powiedziała Laurie.

—Gdzie?

—Malutki strych. Ma oddzielne wejście i nie widać go z korytarza.

—Idziemy.
Skórów pozostawili na ich miejscach, drzwi zamknęli i ruszyli w poszukiwaniu kryjówki dla Laurie. Szli szybko, ale ostrożnie.
Nagle Liz się zatrzymała.
"Ktoś nas śledzi"
"Co? Kto?"
"Nie wiem. Poczekajmy chwilkę. Ava dasz radę?"
dziewczyna przytaknęła.
"Dobra. Tylko bądźcie cicho."
Stanęli pod ścianą. Ava zamknęła oczy. słyszeli kroki, ale nie widzieli nikogo.(Światło było zgaszone) Powoli z ciemności wyłaniała się postać. Pierwsze, co dojrzeli, to kamień lekko świecący w dłoni kosmity. Bo to na pewno był kosmita. Nawet Michael musiał na to wpaść. Wreszcie zobaczyli twarz.
"Co ty tu robisz????"zezłościła się Liz.
"Jak to , co? Myślałaś, że będę siedziała i czekała aż wrócicie?"
"Ale to niebezpieczne!"
"Troszcz się bardziej o pozostałych. Ja dam sobie radę."

—Max, masz jej pilnować. Laurie, prowadź. Teraz przynajmniej będzie ktoś, kto z tobą zostanie. To jest Melaya, a to Laurie.

—Cześć. Mam nadzieję, że jesteś z tych dobrych ufoludków

—Na pewno, ale nie zamierzam zostać i kryć się po kątach
"Nie mam teraz czasu się z tobą kłócić. Idziemy, a pogadamy po drodze."-Laurie, prowadź.-dodała głośno.
Ruszyli dalej, a tymczasem Liz próbowała przemówić Melayi do rozsądku.
"Musisz zostać."
"Nie zamierzam. Nie macie prawa mi rozkazywać."
"To nasza akcja! Wszystko zepsujesz"
"Mylisz się"
"Nie! Nie możesz iść dalej!"
"Nie? Więc zobaczymy! Zresztą o ile słyszałam, to waszym przywódcą jest Max."
"Max zrobi wszystko, jeżeli go poproszę."
"Czyżby? Więc co to za przywódca?"
"Dość!"-przerwał im Max.
"Nie podsłuchuj!"-rzuciła mu Liz.
"Dosyć tej kłótni. Skupcie się. Jesteśmy w domu Khavara, a wy się kłócicie. Melaya, przykro mi, ale Liz ma rację."
"Mogę wam pomóc! Dlaczego tak się upieracie?"
"Liz nie chce, aby coś ci się stało."-odparł Max, bo Liz miała już tego dosyć.
"Ale jak będę z wami nic mi się nie stanie, a po drugie dlaczego martwi się o mnie, a nie o was?"
"Bo jeżeli z nami pójdziesz, to..."Nie dokończyła. Nagle coś rzuciło ją i Melayą o ścianę. Między dziewczynami, a resztą powstała bariera.
Stali na rogu korytarzu. Kosmici, którzy zaatakowali Liz i Melayę, nie widzieli pozostałych.
"Liz!!!"
"Max, uciekajcie! Oni was nie widzą. Macie szansę. Damy sobie radę. Będziemy w kontakcie"
"Nie, nie zostawimy was."-powiedział Max.
"Idzcie! Mam wam to rozkazać? Sam mówiłeś, że jestem od ciebie silniejsza. idźcie! Pamiętaj o Melayi i nie martw się o mnie"
Max w końcu odciągnął resztę i uciekł drugim korytarzem. Liz i Melaya powoli podnosiły się z ziemi.
Liz skoncentrowała się.
"Nie ma Khavara"-powiedziała do Melayi.

—No, no, no, kogo my tu mamy?-powiedział jeden z kosmitów , którzy właśnie zbliżyli się do dziewczyn.
Liz i Melaya wyciągnęły ręce do obrony.

—Nie, to jest bez sensu. We dwie nie dacie rady.

—Jeszcze się przekonamy-odparła Melaya.

—Khavar chętnie dowie się kim jesteście, więc na razie was nie zabijemy. Na razie-powiedział kosmita.

—Nie boimy się was.-odparła Liz.

—Wy dwaj-zwrócił się do stających najbliżej dziewczyn skórów.-pilnujcie ich. Idziemy zanieść Khavarowi prezent.
Wskazani kosmici podeszli do Liz i Melayi, ale ruszyli się tylko na 3 kroki, bo sekundę później leżeli już pod ścianą na końcu korytarza.

—Nieźle...Idziemy-krzyknął.
Liz nie miała juz sił opierać się kosmitom. Skór zajął się jej głową, ale nie mógł nic wyczytać.

—Max musimy wrócić i je uratować!-powiedziała głośno Isabel nie zważając na niebezpieczeństwo.

—Myślisz, że potrafiłbym zostawić Liz na pastwę tych skórów?

—Spokojnie! Trzeba coś wymyślić.-powiedziała Laurie.

—Po pierwsze, to odprowadzimy cię do kryjówki, a potem coś wymyślimy.

—Ale nie ma czasu!

—One sobie poradzą.
Laurie wreszcie znalazła się bezpiecznie na strychu.

—skontaktuję się z tobą, kiedy będzie po wszystkim. Zaryguj klapę i postaraj się być cicho.-powiedziała Ava.

—Nie bój się, niedługo wrócimy z Liz i Melayą.-dodał Michael.

—I wygonicie tych łajdaków z mojego domu-dodała Laurie.- trzymam za was kciuki. Powodzenie!-zamknęła klapę w suficie.
"Teraz musimy znaleźć dziewczyny."
"Is się z nimi połączy i po kłopocie."
"Lepiej nie ja."-powiedziała Is.
"Czemu?"
"Tu gdzieś jest Khavar. On na pewno ma silmaril. Mógłby mnie wyłapać. Niech Max się połączy."
"No dobra"
Weszli do jednego z pokoi. Był ciemny, ale za to mozna była tam spkojnie posiedzieć, chociaż przez chwilkę.
Max usiadł na fotelu i zamknął oczy. Jego simaril lekko rozbłysnął.
"Liz, nic ci nie jest?"
"Nie, nie martw się. Moga byc kłopoty. Nie mogę się uwolnić. Prowadzą nas do Khavara. On pewnie rozpozna Melayę. Musicie się pospieszyć. "
"Jak to was prowadzą?"
"Ten kosmita ma moce podobne do Avy. Nie mogę go wyrzucić z głowy."
"Ale nic nie wie?"
"Nic, nie jest na tyle silny. Mel też wytrzymała."
"Pomogę wam się uwolnić"
"Nie, potrzebujesz mocy. Sama dam sobie radę. Spotkamy się u Khavara"

—Is, wiesz gdzie on teraz jest?

—Co?

—gdzie on teraz jest?-spytał jeszcze raz.

—w przeciwnym skrzydle....

—idziemy...

—wzieli je do Khavara?

—tak...

—więc musimy sie pospieszyć. Mamy już kilka cennych minut straty.

"Mel, rozmawiałam z Maxem. Musimy spróbować się uwolnić z ich mocy."
"Nie mam dość sił"
"Damy radę. Skoncentruj się. Wszystko będzie dobrze."
"Liz, czy ty naprawdę chcesz pokonać Khavara?"
"Tak. Uda się"dodała pewnie.
""jasne, nawet ty w to nie wierzysz""-pomyślała Melaya.
Liz zaczęła się koncentrować. Miała nadzieję, że silmaril się nie ujawni. Jeżeli go jej zabiorą, to po niej. zsunęła rękawy na dłonie. Zielone błyski, to nie jest nic normalnego, nawet u kosmitów. Nagle poczuła swobodę. Udało się albo komita ją wypuścił.

—Zaczekajcie tutaj-usłyszała głos dowódcy-a ja porozmawiam z szefem.
Zniknął za drzwiami.
"Co?To już tu?"
"Spokojnie Mel, wszystko jest ok"
Stali pod drzwiami kilka minut.

—wejdźcie-powiedział kosmita do dziewczyn, gdy znowu się pokazał.
Zdenerwowane i przestraszone weszły do środka.
Khavar urządził sobie "gabinet" w największym salonie. Teraz stał na środku pokoju tyłem odwrócony do dziewczyn.

—Panie, oto te włamywaczki.

—Popełniłyście duży błąd przychodząc tutaj.-powiedział.
Powoli odwrócił się. Na jego twarzy ujrzały zdziwienie.

—No, no, no, kogo my tu mamy? To był olbrzymi błąd, moja droga kuzyneczko. Ty, spadaj stąd-zwrócił się do dowódcy, który od razu zniknął za drzwiami.

—Witaj Khavarze.

—Ciesze się, że cię widzę.

—Nie udawaj, ty nie masz za grosz kultury.
"Mel, nie tak ostro"-doradziła Liz.

—A kim jest twoja wspaniała towarzyszka?-spytał, jakby wyczuł, że Liz użyła mocy.

—Nikim. To moja służąca-Nadia.

—Nie pamiętam, abym wysyłał cię na Ziemię ze służbą.

—Wiem, ale skleroza to choroba.
Khavar zacisnął pięści.

—Uważaj na słowa, teraz nie będę taki miły, jak wtedy. Nie moge wsyłać cię na Ziemię, więc...

—Nie boję się ciebie.

—Czyżby? A kto przed chwilą panicznie bał się tych drzwi?

—Nie liczy się co było przed chwilą, liczy się teraźniejszość.-powiedziała Liz.

—Odezwała się. A ty się niby nie bałaś?-to nie brzmiało już jak retoryczne pytanie.

—Nie, bo nie mialam czego.-odparła odważnie. W tej chwili sama w to uwierzyła. Przynajmniej chciała wierzyć.

—Więc poinformuję cię, że jestem najpotężniejszym kosmitą w całym Układzie 5 Planet.

—Nie.

—Co nie?

—Nie jesteś w układzie 5 Planet.

—No małe niedopowiedzenie.. jestem najsilniejszy w całej galaktyce.

—Ale jesteś na Ziemi, a po drugie nie jesteś niepokonany.

—Mel, radziłbym ci powiedzieć swojej służącej, żeby ze mną nie igrała, bo drogo za to może zapłacić.

—Nadia, spokój.

—Więc, co cię do mnie sprowadza? Może się stęskniłaś?

—Nigdy, i myślisz, że ci powiem, po co tu przyszłam?

—Nie musisz. Sam się dowiem. Może Nadia mi powie?
Skupił się na Liz. Wyczuł w niej cos dziwnego.
"Ona nie jest zwykłą służącą."

—Więc zacznijmy znajomość od nowa. Nazywam się Khavar, a ty?

—nikt.-odparła.

—Kim jesteś?

—nikim.

—skąd jesteś?

—Z Ziemi-nie chciała marnować na to sił.

—Jasne. Co cię łączy z Melayą?

—To moja przyjaciółka-odpowiadała pewnie Liz.

—Jaki jest twój udzial w tej sprawie?

—Nic się od niej nie dowiesz, bo nic nie wie.-przerwała Melaya.
"Dzięki"

—Więc powiedz mi po co tu przyszłaś!

—Chciałam porozmawiać.

—Serio? Przecież ja nie mam za grosz kultury. Zresztą w każdej chwili mogę cię zabić.

—Nie, dopóki nie skończę mówić.

—Więc zamieniam się w słuch.-powiedział ironicznie.

—Chce wrócić do domu....

—Co?-zaśmiał się-przecież to ja cię tu wysłałem.

—Może zmieniłeś zdanie?

—Nie liczyłbym na to.
Liz przysłuchiwała się tej "rozmowie". Wyczuwała napięcie wiszące w powietrzu. Zaczęła powoli przesuwać się w stronę Melayi.
"Khavar nie wytrzyma, zaraz ją zaatakuje, Max gdzie jesteś?"-myślała Liz.-"Muszę coś zrobić, Mel nie wie co jej grozi, myśli,że Khavar jej nie skrzywdzi, to dziwne"

—Na pewno o tym wiedziałaś, mów, co możesz mi dać w zamian, może Królewską Czwórkę?

—Nie, nie ich...

—więc? może granilith?

—Nie, nie granilith...

—A może Lamper?

—nie, nie Lamper, bo wtedy oddałabym ci cały Układ...

—Więc co?
Melaya milczała. Nie umiała kłamać, zresztą nie miała pomysłu jak by go oszukać.

—Nie przyszłaś tu po to. Chyba nie odwiedziałaś mnie tylko dlatego, że ci się znudziło życie? W takim razie nie ciągnęłabyś ze sobą służby. Zresztą ona nie jest twoją służącą.
Spojrzał na Liz, w jej oczy. To, co w nich zobaczył bardzo go zdziwiło. Sekundę później Liz leżała pod ścianą umieszczona tam mocą Khavara.

—Przestań!-krzyknęła Melaya.

—Nic mi nie jest-powiedziała cicho Liz, powoli podnosząc się z ziemi.

—Kim ty jesteś?!
Obie milczały.

—Mów albo zabiję tę dziewczynę, co tutaj mieszkała.

—Ona jest już bezpieczna.-odparła Liz.

—I tak ją znajdę.

—Daj spokój, przecież nic cię nie obchodzi kim jestem.

—Nie obchodzi? Więc może powiesz mi dlaczego widziałem w twoich oczach Zana?

Poprzednia część Wersja do druku Następna część