Luthien

Król Zan i królowa Simbelmyne (15)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

rozdział 15

—Zan?-zdziwiła się Melaya-przecież ty nigdy go nie spotkałaś.

—Zana z Antaru nie, ale z Nowego Yorku tak.-odparła Liz, która stała już na własnych nogach.
Khavar zaśmiał się.

—Nowojorczycy! Oni byli kochani, szczególnie Vilandra. No, ale wróćmy do naszych "przyziemnych" spraw. Więc Mel, po co tutaj przyszłaś, a ty ...-tu się zająknął-"służąco"Melayi, bo Nadia to na pewno nie masz na imię, łaskawie powiesz mi kim jesteś.

—Dosyć tego gadania, przyszliśmy tutaj, aby cię pokonać i wyrzucić z ziemi.-odparła Melaya.
Śmiech.

— To najlepszy dowcip jaki w życiu słyszałem, Mel, wiesz, że cię lubię, ale są pewne granice.

—A ja dodam jeszcze, że zaraz wylądujesz na swojej ukochanej ojczystej planecie.-powiedziała Liz.
Ściana jest jak dla Liz o wiele za twarda, szczególnie, gdy ktoś rzuci cię o nią z tak wielką siłą.

—Nie! Zostaw ją! To jej nie dotyczy, to sprawa władców Układu, a nie jej.

—Wiesz co Mel? Mam cię dość.-powiedział i wystrzelił w jej stronę. Kosmitka utworzyła niewidzialną barierę.

—No, widzę, że trochę cię podszkoliła, ale nie masz ze mną szans.
"Liz, wstań, proszę"
Melaya słabła, a bariera powoli przybierała srebrne zabarwienie.

—Widzisz? Już cię pokonałem.-powiedział i zwiększył strumień mocy.
Bariera opadła.
Ale na krótko. Jednak strzał Khavara trafił w Melayę. Przed Khavarem wyrosła bariera, wyglądała jak tarcza powstała z wody, miała nieokreślony kolor, ale była dobrze widoczna.

—Mel!-krzyknęła Liz, nie zdejmując bariery, podbiegła do kosmitki. Khavar przerwał atak.

—Mel, nie rób mi tego!-powiedziała Liz, kiedy zobaczyła jak Melaya słabnie.

—To tylko małe draśnięcie, nie martw się-odparła, chociaż czuła, że zaraz umrze. Liz poczuła wigoć na policzku, płakała. Sama nie zauwazyła, jak bardzo przywiązała się do nowej znajomej.

—Mel, proszę, wytrzymaj, nie długo przyjdzie pomoc.
Khavar dziwnie przyglądał się tej scenie. Zdawało mu się, że gdzieś już to widział. Z rozmyślań wyrwał go podwładny, który nagle wbiegł do sali.

—Panie, te włamywaczki nie były same, jest jeszcze kilku Antarian.

—Zajmij się nim i spadaj stąd.

—Zostawię kilku ludzi dla bezpieczeństwa.-powiedział i wyszedł. Przy drzwiach stało teraz pięciu skórów.

—Mel, posłuchaj, nic ci nie będzie, tylko walcz.

—Nie, to ty posłuchaj, znamy się tak krótko, a lubię cię tak bardzo jak ją. Pozostałych też....uratuj Układ, obiecaj mi to...

—Obiecuję. Nie martw się o Układ...

—...znajdź ją...ona powinna być królową Antaru...pożegnaj wszystkich ode mnie...szczególnie ją...

—Mel, nie! Nie będę nikogo żegnała, ani będę jej szukała. Sama to zrobisz, osobiście i to ci obiecuję.-powiedziała. Z Melayą nie było jeszcze tak źle, ale bez pomocy lekarza...

—Nic już nie zrobisz-przerwała jej.

—Mylisz się! Nigdy nie jest za późno, pamiętasz?

— Nigdy się nie poddawać...-Liz pomogła jej usiąść, oparła się o ścianę. Liz klęczała przy niej. Nagle spojrzała zapłakanymi oczami na Khavara. Gdyby ten uchwycił to spojrzenie, to już by go tam nie było.

—To twoja wina...-powoli wstała i postapiła krok naprzód-przez ciebie spedziliśmy połowę życia ukrywając się i uciekając.-podniosła rękę.

—Sama się o to prosiła.

—Przecież ty tego nie chcesz.

—Czego niby?

—Wolałbyś żyć spokojnie w Układzie z Vilandrą u boku.-mówiła, płacząc, Liz.

—Myślisz, że chciałem zabić Lonnie?

—Pewnie nie chciałeś też zranic Mel! To największa głupota jaką w życiu słyszałam. Wiesz, co ci jeszcze powiem? Sam sobie zgotowałeś taki los!
Khavar wystrzelił, ale Liz była na to przygotowana. Bariera zatrzymała moc Khavara.

— Ciekawe, co ty byś zrobiła na moim miejscu?
Liz nie odpowiedziała, powoli zaczynała go rozumieć.

— I pewnie myślisz też, że możesz mnie pokonać. Nikt nie może mnie pokonać.
Khavar powtórzył atak. Liz zachwiała się. Nie spodziewała się, że tak go to rozzłości. Nadal płakała, ale nie bała się już.

— Dziwne, bo ona już to zrobiła.

—Kto?-usłyszeli słaby głos dobiegający spod ściany.
Khavar milczał.
"Skąd to wiesz?"
"widziałam"
"nie możliwe"

—To ty!, Ty weszłaś wtedy do mojego snu!
Liz chciała odpowiedzieć, ale coś odwróciło jej uwagę od Khavara. Obejrzała się do tyłu. Silmaril Melayi rozbłysnął bardzo mocnym światłem.
"Mel, jeszcze trochę"
Nagle drzwi się otworzyły. Skórowie odlecieli kilka metrów.

—Khavar!-krzyknął męski głos.
Z dymu unoszącego się na korytarzu(10 sekund temu stało tam duuużo skórów, no a kurz to "niestety" ich pozostałości) do sali weszły cztery osoby.

—Więc ostatnia zagadka rozwiązana-powiedział Khavar.
"Melaya jest ranna"
"wiem"

—Czy was nikt nie nauczył, że nie ma tajemnic w towarzystwie?-powiedział jeden ze skórów wystrzelił w strone Maxa. Rozpoczęła się walka.
Tymczasem Liz traciła siły. Już nie była taka pewna swoich możliwości. Bariera powoli cofała się.

—Nadia, wiedziałem, że gdzies już cię widziałem. Byłaś na weselu Isabel.- Nagle poczuł atak z innej strony. To wspomniana przed sekundą Roswellianka pomagała Liz.

— Po imieniu mówią mi tylko przyjaciele.

—Is uważaj!-krzyknął Max. Skór, który ją zaatakował zmienił się w proch. Isabel musiała pomóc reszcie. Liz znowu została sama. Już nie płakała, wiedziała, że wszystko będzie dobrze, ale jej moc słabła.

—I znowu zostaliśmy tylko ty i ja.

—To nie tylko nasza walka.-odparła
"Max, pospieszcie się."

—Is, Michael, Ava poradzicie sobie?
Nie czekał nawet na odpowiedź tylko pobiegł w stronę Melayi.

—Mel, spójrz na mnie, proszę!

—Max?

—Tak, to ja, proszę spójrz na mnie, tylko na chwilkę...
dziewczyna powoli otworzyła oczy.

—Zaufaj mi.-dodał Max. Przyłożył rękę do jej rany. Przez chwię wydobywało się z niej białe światło.

—Już po wszystkim.

—co?-spytała Melaya, której jeszcze kręciło się w głowie, ale Maxa już nie było przy niej, stał teraz koło Liz.
Pozostali skończyli już ze skórami. Khavar przerwał atak.

—No więc znowu się widzimy, chociaż trochę w zmienionym składzie. I co Isabel, mówiłem, że nie wytrzymasz z ty Ramirezem.
Is już podniosła rękę do ataku, ale zawahała się.

—Nie potrafisz mnie zabić, to nie w twoim stylu
Wystrzeliła, a Khavar ledwo odparł atak.

—Widać, że ktoś was podszkolił, tak jak Melayę. Czyżby zaginiona gdzieś ukochana króla?-Specjalnie nazwał tak simbelmyne, wiedział, że to rozzłości Maxa i Liz.
Jednak się zawiódł.

—Nie potrzebujemy jej-odparł spokojnie Max- bez niej sobie świetnie poradzimy.

—Masz ostatnią szansę, poddaj się.-powiedziała Isabel.
"proszę"

—Isabel, myślisz, że możesz coś teraz zmienić?

—Tak, przecież nie ma rzeczy niemożliwych.
Khavar zdziwił się. Myślał, że Is go nienawidzi.
Przez moment zawahał się. Tylko moment.

—Jesteście śmieszni. Przyszliście tutaj, tylko dlatego, że mógłbym zabić was i waszą rodzinę. Tylko mi pomogliście, nie będę musiał was szukać.
Wystrzelił. Roswellianie zrobili tarczę – dokładnie taką jąką miała Liz(ta mocna bariera, czyli srebrnobłękitna, "wodan" bariera jest o wiele słabsza), ale tego Khavar nie wiedział.

—Wiecie, że błękitna tarcza jest najsilniejsza? Silniejsza od niewidocznej, nawet od twojej zielonej Max.

—Więc nas nie pokonasz.

—Ale atak jest najlepszą obroną, silniejszą od tarczy-powiedział to tak pewnie, że na chwilę zwątpili w swoją siłę. Khavar wykorzystał to. Przegraliby, gdyby nie Liz i Melaya.
Max, Michael, Isabel i Ava opuścili ręcę, byli wyczerpani. Ava zemdlała.
Bariera nagle zmieniła kolor , przez błękitny, zielony, czerwony , aż w końcu znikła. Khavar ponowił atak pewien wygranej. Ale tarcza nie zniknęła. Melaya stała teraz koło Liz i razem odebrały atak.

—Mel, jak miło, że do nas dołączyłaś.

—Zamknij się! Chciałeś wojny to masz.

—Nie pokonacie mnie. Nikt nie pokona.

—Ona cię pokonała.

—Ale jak widzisz też nie potrafiła mnie zabić.

—A kto powiedział, że my chcemy cię zabić?

—A niby nie chcecie? Co Isabel?

—Nie-odparła Is-czy można zabić kogoś kto nie żyje od wielu lat?
Khavar dziwnie się na nią spojrzał, jakby zastanawiając sie nad sensem tych słów.
Roswellianie znowu przyłączyli się do walki.

—Czy nie uważacie, że ta walka przeciąga się trochę za długo?-spytał Khavar i wystrzelił jeszcze mocniejszą dawką mocy.
Bariera rozbłysła znowu kolorem srebrnobłękitnym. Khavar zachwiał się. Nagle cały pokój rozbłysł światłem, ale nie bariery. Musieli zmrużyć oczy, a kiedy światło zgasło nie było już Khavara.

—Czy to koniec?-spytał Michael.

—Nie, to dopiero początek, początek naszej wojny z Khavarem-odparła Melaya.

—Uciekł.-powiedziała cicho Isabel.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część