Luthien

Król Zan i królowa Simbelmyne (21)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Kim ona jest? Kim ja jestem? cz2

Czy nie zastanawiacie się czasami nad sensem swojego życia, swoim miejscu we wszechświecie? Ostatnio najczęstsze pytanie jakie sobie zadaję to: kim tak naprawdę jestem? Każdy z was umie na to prawdopodobnie świetnie odpowiedzieć. Imię, nazwisko, miejsce i data urodzenia, adres, telefon, ewentualnie e-mail. Ja o sobie wiem tylko tyle, że nazywam się Liz Parker-Evans i jestem człowiekiem, który ma kosmiczne moce. Dziwne, prawda? Niemożliwe? Nie ma rzeczy niemożliwych. Uwierz w niemożliwe(believe unbelievable). Kiedy zdobędę odpowiedzi na wszystkie nortujące mnie pytania? Prawdopodobnie nigdy...stop...nigdy nie mów nigdy...podstawowa zasada żony kosmity. Niedługo dowiem się kim jestem, kim jest Bel i Serena oraz czy wreszcie będę mogła żyć w spokoju. Co przyniesie przyszłość? Ja powinnam znać odpowiedź na to pytanie. Powinnam, ale nie znam...Na Antarze przepowiadanie przyszłości wygląda zupełnie inaczej niż na Ziemi. Tam wiedziałam kim jestem. Tu jestem kimś innym...jestem królową...to jedyna rzecz, której jestem tu pewna.

Isabel zajrzała do szafy. Nie wiedziała co ma założyć i jak się zachowywać. Nie była jeszcze na żadnym balu na Antarze. W oko wpadła jej szkarłatna suknia. Załorzyła ją, włosy rozpuściła, przeciągnęła nad nimi ręką, sprawiając, że były idealnie ułożone i pofalowane. Wyglądała pięknie. Spojrzała w lustro.
"Vilandra"-pomyślała.
"Ubranie nie czyni z małpy człowiek"-usłyszała w odpowiedzi.
"Nie mogę, to za bardzo kojarzy mi się z tamtą przeszłością"
"Ale to nie ty zdradziłaś!"
"Wiem, teraz już to wiem, ale nie potrafię pozbyć się tego uczucia, za długo z tym żyłam"
"Rozumiem, ale nadal jestes Isabel i nie możesz, aby kłamstwa o Vilandrze niszczyły ci chwile spokoju."
"Ten bal raczej nie będzie chwilą spokoju. Będą długie opowieści"
"Wiem, ale wszystko dobrze sie skończy"
"Jesteś pewien? Bo ja nie, ale ufam ci, założe czerwona suknię"-uśmiechnęła się do "niego" czyli do niematerialnej postaci widocznej tylko przez nią, która nie zyje od kilku lat-jednym słowem możnaby ją nazwać wariatką, ale ona nią nie była, była tylko kosmitką.

W pokoju Marii i Michaela od dawna panowała burza. Maria nie mogła zdecydować sie na sukienkę. W końcu wybrała ładną kremową.

—Maria, nie sądzisz, że niepotrzebnie sie tak stroisz i tracisz tyle czasu?

—O co ci chodzi?-spytała Michaela.

—Mogłabyś pójść do Isabel, ona umalowałaby cię i uczesała w parę sekund.

—Ale wtedy straciłabym całą przyjemność. Zresztą chce pokazać Antarianom, że można dobrze wyglądać bez użycia mocy.

—Lepiej będzie jak się pospieszysz, bo pokażemy im jak się spóźniać.

Serena była już na sali balowej. Próbowała przypomnieć sobie ostatnie sny, ale nie miała dość sił. Rozejrzała się. Pod ścianami stały dwa duże stoły, a na wprost przed niąc okrągły mniejszy stół królewski. Trochę z boku stała orkiestra. Instrumenty były dość dziwne, ale dźwięki z nich wydobywane przewyższały wszystko, co można było usłyszeć na Ziemi. Koło stołów kręcili się jeszcze "kelnerzy". Jak zwykle przyszła za wcześnie. Miała na sobie bursztynową suknię. Wyglądała w niej jak kwiat lub figurka z kolorowej porcelany, miała w sobie tyle życia i uśmiechu. Ciepło jej oczu doskonale pasowało do sukni.
Nagle na środek sali wbiegła kilkuletnia dziewczynka. Miała na sobie błękitną sukienkę.
"Przecież to moja sukienka"-pomyślała Serena.
Dziewczynka zaczęła tańczyć w rytm muzyki granej przez orkiestrę, która śmiała się widząc wesołe dziecko wirujące na środku sali.
Mała zauważyła Serenę. Podbiegła do niej.

—Cześć, fajnie, że sie już obudziłaś. Poznasz moich rodziców i rodzeństwo.

—Czy my sie znamy?
Dziewczynka zatrzymała się, a uśmiech zniknął z jej twarzy.

—Nie pamiętasz mnie??

—Przykro mi, ale nie.

—Nic nie szkodzi, pewnie niedługo sobie przypomniesz.

—Skąd ta pewność?

—Skąd ta niepewność?-odparła.
Serena coraz bardziej lubiła małą nieznajomą.

—Jak się nazywasz?

—Na imię mam Melania.

—Skąd jesteś?

—aaa....nie z Antaru.

—Czyli?

—Zatańczysz ze mną?-zapytała, zmieniając temat, i nie czekając na odpowiedź złapała Serenę za ręce i wciągnęła ją w wir tańca.
Chwilę później obie śmiały się, a orkiestra grała, próbując zachować powagę. Rzadko zdarzało się, aby księżniczka w wieku Sereny bawiła się z małym dzieckiem na balu.

Królowa przyszła po Maxa i Liz.

—Gotowi?

—Ja tak, ale Liz siedzi jeszcze w łazieńce.

—Traficie na salę sami? Muszę już iść.

—Zaraz przyjdziemy.

Wszyscy dostojni urzędnicy, książęta i pozostali zaproszeni gości siedzieli juz przy stołach. Czekali jeszcze tylko na króla i królową.
Liz pojawiła się w granatowej sukni. Włosy miała lekko upięte, kilka kosmyków wypuszczonych. Obok niej stał Max. Poważny, w garniturze, wyglądał jak prawdziwy król. Za nimi weszła Isabel z Kylem. Siostra Maxa wzbudzała zachwyt gości, tak jak kiedys Vilandra. Maria i Michael weszli na końcu. Dzieci nie były na balu, oprócz Melanii oczywiście. Przystanęli na chwilę, próbując ogarnąć wzrokiem wszystkich przybyłych.
Liz zauważyła Serenę i Melanię. Nadal tańczyły na środku sali. Nikt nie zabronił im tego. Wszyscy cieszyli się, że Serena wróciła do zdrowia. Śmiech Mel dźwięczał srebrem, a Sereny złotem. Goście patrzyli się na nie zazdrośnie.
Królowa podeszła do Maxa i Liz.

—Serena zawsze była naszym słoneczkiem. Zawsze napełniała pałac śmiechem, radością i ciepłem. Zwaliśmy ją często Estelril, Płomyk Nadziei. Chodźcie przedstawię was.

—Może lepiej nie.-powiedziała Liz.

—Czemu?

—Mam swoje powody. Serena nie powinna znać mojego imienia. Lepiej dla niej będzie, jeśli przestawisz mnie jako Elizabeth. W swoim czasie dowie sie wszystkiego-"albo sobie przypomni"-dodała w myślach.

—Zgoda. Nie wiem, o co ci chodzi, ale mniejsza z tym. Chodźmy.
Podeszli bliżej. Królowa przedstawiła wszystkim Maxa, jako swojego syna Zana, ale podała także jego ziemskie imię, oraz Elizabeth, jego żonę.
Serena przystanęła. Zauważyłą Liz. Zamarła. Jej oczy miały wyraz zdziwienia, niezrozumienia, ale także nadziei, która nigdy ich nie opuszczała.
Melania złapała ją za rękę.

—Chodź, poznasz moich rodziców.
Dziewczyna nagle zdała sobie sprawę z tych słów. Spojrzała na Melanię, chcąc uniknąć oczu Liz.

—Jesteś córką króla. Nie mogłaś założyć odpowiedniejszej sukienki. Melanio, nie potrafisz wyobrazić sobie ile ci zawdzięczam.

—Przypomniałaś sobie!!-ucieszyła się pięciolatka-chodźmy do rodziców.

—Dobrze, czas rozwiać wątpliwości.
"Nie pamięta wszystkiego. Może to i lepiej..."
Podeszły do stołu królewskiego. Miały mieć miejsca obok siebie. Melania już się o to zatroszczyła.
Max był wypytywany o różne sprawy związane z panstwem lub Ziemią. Antarianie byli bardzo ciekawi innych planet. Dziewczyny ukłoniły sie królowej. Goście uśmiechnęli się widząc śliczną Mel, która nadpodziw zgrabnie dygnęła. Królowa wstała.

—Mili goście, wielu z was pamięta zapewne Serenę, podopieczną Bel (brawa). Nie znacie jeszcze naszej nowej iskierki, oto Meliana, córka Zana.
Dziewczyka uśmiechnęła sie słysząc imię. Ukłoniła się jeszcze raz i powiedziała "dzień dobry".

—Więc to jest następczyni tronu?

—Tak, oto przyszła królowa Antaru.
Wszyscy wstali, podniesli kieliszki.

—Zdrowie Meliany, księżniczki Antaru.
Mel zmieszała się, próbowała ukryć się za Sereną, chwyciła jej dłoń.

—Ale to pomyłka...-szepnęła. Nie miała odwagi powiedzieć tego głośno-jest jeszcze on...ja nie mogę być królową...nie tu jest mój dom...
Serena ze zdziwieniem patrzyła na nią. Nie przypuszczała, że takie małe dziecko może byc mądrzejsze od wielu dorosłych. Zrozumiała dlaczego Zan powrócił dopiero po tak długim czasie.
Mel zaciagnęła Serenę do Liz i Maxa.

—Mamo, pamiętasz, to o niej ci opowiadałam.
Liz podniosła wzrok znad talerza. Przyjrzała sie dziewczynie.
"Jaka ona podobna do mnie...ale bardziej do Mel."

—Witaj, miło mi cię poznać.-próbowała zachować spokój.

—Królowo-Serena ukłoniła się.

—Nie...nie musisz...nawet nie powinnaś...nie jestem królową...
Serena wykorzystała okację, kiedy Liz na nia patrzyła.
"Kim jesteś?...gdzie ona jest?...czy jesteś nią?...dlaczego, dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć prawdy???"
"Bądź cierpliwa...niedługo wszyscy się dowiedzą...ja też dużo rzeczy nie wiem."

—Zgoda, w takim razie mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.

—Z pewnością.-odparła Liz przypominając sobie słowa kogoś, kto już nie istnieje.

Bal trwał. Wszyscy dobrze się bawili, nie pamiętając o kłopotach i problemach wojny. Jedynie Liz i Serena czasami czuły niepokój, jakby przed zbliżającym się kataklizmem, nieszczęściem. Nieraz patrzyły na siebie, próbując zrozumieć jedna drugą. Nie potrafiły oderwać myśli od wojny, tajemnic i wątpliwości. Chciały, aby bal już się skończył i wszystko zostało wyjaśnione.

Ludzie powoli rozchodzili się. W końcu została tylko królowa i Roswellianie. Melania już od dwana spała w swoim łóżku, przynajmniej próbowała spać.

—Teraz jest chyba czas na rozmowę.-powiedziała Serena.

—Najwyższy czas.-przytaknęła królowa.-Kto zacznie? pewnie wszyscy macie jakies pytania.

—Chcemy usłyszeć, co naprawdę wydarzyło się na Antarze 60 ziemskich lat temu.-odparł Max.

—Opowiedziałam wam wszystko, co musicie wiedzieć. Reszta, nie powinna was interesować.-odpowiedziała Melaya.

—Co łączyło Zana i Bel?-spytał Max.

—Nic, tylko miłość, ale nie mogli byc razem.

—Nic? Jeżeli to jest nic, to każdy człowiek w galaktyce pragnąłby byc tak biednym.

—Dla nich to było nic. Zan był królem, Bel jego przybraną siostrą, nie wiadomo jakiego pochodzenia, nie mogli być razem, on musiał być z Avą, dla dobra planety.-powiedziała królowa.

—Dobra planety?-odezwała sie Liz-Wojnę nazywasz dobrem planety?

—Nie masz pojęcia, co stałoby się, gdyby oni byli razem.

—Wiem-odparła z rezygncją-to samo, co miało się stać, jeśli ja zostałabym żoną Maxa.

—Co ty mówisz???
Liz wzięła głęboki wdech. Spuściłą wzrok na stół.

—Pewnego dnia przyszedł do mnie Max, ale nie mój Max, tylko z przyszłości. Powiedział, że świat został zniszczony, bo się pobraliśmy. Wtedy rzuciałam Maxa w ramiona Tess, znaczy Avy. Jednak los chciał inaczej.
Zapadła cisza.

—Chcesz powiedzieć, że świat zginie, bo jesteś żoną Maxa?-spytał Lahrek.
Liz nie odpowiedziała, czuła sie odpowiedzialna za przyszłość.
Serena patrzyła sie na nią. Zaczynała rozumieć, co ją dręczy.

—Przyszłości nie da się przewidzieć-powiedziała, wszyscy się na nią spojrzeli-nie obwiniaj się, nie możesz zmienić przeznaczenia, a waszym przeznaczeniem jest przywrócic pokój. Wszystko będzie dobrze.
Liz uśmiechnęła się do niej.

—Już wiem, dlaczego nazwali cię Estelril. Ale nie wiecie jeszcze jednej rzeczy. Ziemia miała zostać zniszczona za 10 lat od tego zdarzenia, czyli za 3 lata od teraz.

—Ale przecież nic z tego co działo się w tamtej przyszłości nie wydarzyło się, prawda?-spytała Serena.

—Prawie nic.-cisza, przeciez prawie nie oznacza wszystkiego-Tamten Max powiedział, że spotkam kogoś kto pomoże mi uruchomić granilith i cofnąć sie w czasie.

—Kto to???-spytała królowa.

—To ja...-Serena umiała skupić ich wzrok na sobie.-to ja, dlatego tak dziwnie zareagowałaś na moje imię.

—Tak. Zrozumiałam, że ta przyszłość jest możliwa.

—Ale od nas zależy czy tak będzie. Możemy temu zapobiec.

—Jak? Tak jak Bel zapobiegła śmierci Zana?

—Ona nie miała na celu zapobiec jego śmierci, a jedynie uratować Antar, co prawda nie poszło jej za dobrze, ale to nie jej wina.

—Wiem-Liz zamyśliła się na chwilę-wiem, ale historia lubi się powtarzać. Jeśli Khavar zaatakuje całymi siłami, to nie damy rady go pokonać, zresztą to nie on jest naszym największym zmartwieniem.

—Co?? A niby kto? Jest ktoś gorszy od niego?-spytała królowa.
Melaya pojęła myśl Liz, ale milczała.

—Tak, ale może nie będziemy musieli z nim walczyć, wszystko zależy od rozprawy z Khavarem.-powiedziała patrząc na Isabel

—Przepraszam, że przerywam-powiedziała Maria-ale myślę, że nie jestem tu potrzebna. To są wasze kosmiczne sprawy, a ja się nie znam ani na politye ani na wojnie. Lepiej będzie jak nie będę przeszkadzać i pójdę do siebie.

—Jeżeli chcesz.-powiedziała królowa. Nadal trochę wyniośle traktowała Ziemian.
Maria i Kyle poszli zostawiając kosmitów z ich zielonymi problemami.

—Więc masz jakiś pomysł na pokonanie Khavara?-spytał Lahrek.

—Jego samego zostawcie nam, ale na swojej planecie ma pewnie całą armię skórów, więc mogą być problemy.

—Masz rację,-przyznał Lahrek- nie obronimy Antaru, a nie mamy dużo czasu. Khavar pewnie szykuje atak, nie lubi czekać bezczynnie, aż nieprzyjaciel umocni swoją pozycję. Niedługo zaatakuje.

—A my musimy być wtedy gotowi, ale strategia walki to nie moja dziedzina, od tego macie swoich żołnierzy. Ja mogę jedynie doradzić.

—W tym problem, brakuje nam dobrych strategów...

—Ale-przerwała Lahrekowi królowa-mamy przecież Ratha, znaczy Michaela, w tamtym życiu byłeś wspaniałym dowódcą...

—ale to było tamto życie, to był Rath, a nie ja.
Królowa zrezygnowała.

—Masz rację, to nie wasza dziedzina.

—Skoro walką zajmą się żołnierze, to może omówimy pilniejsze sprawy?-zaproponowała Serena.

—Jakie sprawy są pilniejsze?-spytała królowa.

—Kim jesteś??-zwróciła sie do Liz Serena.
Kobieta patrzyła na stół, nie mogła, nie potrafiła i może nawet nie chciała spojrzeć jej w oczy.

—To żona Maxa i tyle.-odparła za nią królowa.

—Kim jesteś?-powtórzyła Serena-...proszę...

—Jestem żoną Maxa, jestem zwykłym człowiekiem...

—...proszę...-powtórzyła Serena.
Liz podniosła głowę, spojrzała na Maxa, Melayę, królową i na końcu na Serenę.

—Nie wiem kim jestem. Nie potrafie ci tego wytłumaczyć. Odkąd poznałam kosmitów moje życie zmieniło się. Ja się zmieniłam.

—...proszę...

—Nie wiesz o mnie tylko trzech rzeczy, które ja wiem...
Cisza panowała na sali. Serena z nadzieją czekała na jej słowa.

—Po pierwsze...jestem w 100% człowiekiem, ale mam moc, nie wiem skąd, ale mam...po drugie...jestem najsilniejsza z całego Układu, bo wiem, co stanie się w przysżłości...po trzecie...nie wiem, czy to dla ciebie coś znaczy...-wzięła głęboki oddech-nazywam się Elizabeth, ale wszyscy mówią mi Liz, zdrobniale Lizzie, wiem, że w języku Antaru to nazwa jakiegoś kwiatu, który związany jest z przepowiednią...

—Liz-przerwała jej Serena-kwiat nie jest ważny, ważna jest osoba o tym imieniu...Lizzie..tak Zan, Vilandra, Rath, Mel i ja nazywaliśmy Bel. Jej prawdziwe imię brzmi Bellaliz, ale niektórzy uważali ją za Simbelmyne, kobietę z przepowiedni...

—nie rozumiem...-powiedziała Liz.
"Nie tylko ty"-pomyślał Max.

—chodzi o to, że oni wymyślili Bel to imię, a tobie nadali je rodzice. To ty jesteś Simbelmyne.

—Ja nie mogę nią być...

—Jesteś Simbelmyne. To pewne.-powiedziała Serena.


Prosze i dziękuję za komentarze! Mam nadzieję, że wam się podoba.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część