Olka

Ptaki

Wersja do druku

Chciałam tylko nadmienić, że do napisania tego opowiaania zainspirowała mnie "Pozytywka" autorstwa Nan. Jeśli spodobają wam się "Ptaki" obowiązkowo musicie przeczytać "Pozytywkę"!


***


Mały Dylan pociagnał ojca za rękaw. John spojrzał na syna i uśmiechnął się. Wiedział, że chłopiec znów chciał pobawić się z babcią, ale bał się, że coś może jej zrobić. Właściwie była to wina jego matki, która po tamtym wypadku zaczęła bardzo dbać o swoją teściową. Tak, Jenny starała się, jak mogła by tylko ulżyć matce Johna w cierpieniu. Ale to nie pomagało. Nawet mały Dylan wiedział, że babcia Liz więcej się z nim nie pobawi...


John nie lubił mówić o tamtym dniu, dniu, w którym jego matka przestała się odzywać. I choć John nie rozmawiał o tym z nikim, tamto zdarzenie powracało w jego myślach wciąż i wciąż: Pewnego dnia wrócił po pracy, jak zwykle zmęczony. Jenny krzątała się po kuchni przygotowując obiad, a jego matka Liz bawiła się z Dylanem. Gdy John chciał usiąść na kanapie zadzwonił telefon.


— Słucham?–Powiedział przykładając słuchawkę do ucha. Kilka minut później skończył rozmowę. Jego twarz pobladła. Liz spojrzała na syna.

— Johny synku, czy coś się stało?–Spytała.
John podszedł do matki i uklęknął obok niej na dywanie. Liz widząc jego wyraz twarzy przestała bawić się z wnukiem.

— Johny?–W jej głosie wyczuwało się zdziwienie.

— Mamo.–John spojrzał na matkę.–Mamo, tata nie żyje.

— Sean? Sean nie żyje?–Spytała po dłuższej przerwie.

— Mamo, tak mi przykro.–Powiedział mocno obejmując matkę. Poczuł jak zadrżała, a potem usłyszał jej ciche łkanie–Chodź mamo. Powinnaś się położyć.–Dodał John, po czym podniósł matkę i zaprowadził ją do sypialni. W jej pokoju panował półmrok. Mężczyzna położył matkę na jej łóżku i przykrył kocem. Gdy wydawało mu się, że zasnęła i chciał odejść, Liz nagle chwyciła jego rękę.

— John, dlaczego wszyscy mnie opuszczają?–Spytała.

— Mamo...–Zaczął.

— Już dłużej tego nie zniosę, wszyscy odchodzą, a ja zostałam.–Staruszka popatrzyła gdzieś na sufit.–Och, Max, dlaczego mnie zostawiłeś?–Powiedziała po czym utonęła we śnie.
John wpatrywał się w matkę z niedowierzaniem. "Dlaczego Max?–Pytał siebie w myślach.–"Na boga mamo, przecież umarł ojciec, a ty wciąż myślisz o tym chłopaku sprzed pięćdziesięciu lat".


Ale dzisiaj, kiedy tamten dzień należał już do dalekiej przeszłości John nie miał jej tego za złe. W zasadzie obwiniał siebie, że wtedy zamiast próbować z nią porozmawiać, zdenerwowany zostawił ją samą w pokoju. Gdyby wiedział, co się stanie... Postąpił by inaczej, gdyby tylko wiedział, że tamta rozmowa miała być ich ostatnią. Wylew spowodował, że już na zawsze odcięła się od tego świata. Od tamtego dnia, nie mówiła, nie poruszała się samodzielnie, po prostu egzystowała. Ale John nie miał serca oddawać ją do domu opieki. Czuł się odpowiedzialny za jej stan, dlatego postanowił zaopiekować się nią. I choć zrozumiał, że matka nigdy nie kochała Seana, jego ojca, nie potrafił jej opuścić.


— Witaj w domu skarbie!–Jenny przywitała męża, gdy ten tylko otworzył drzwi.–Jak tam w pracy?

— Bardzo dobrze. Jeżeli nam się poszczęści to w przyszłym tygodniu podpiszemy kilkumilionowy kontrakt z Japan Industries na dostawę mikroprocesorów.–Odpowiedział John.

— To wspaniale.–Ucieszyła się Jenny, która zaczęła nakrywać do stołu.

— A jak tam mama?–John spojrzał na matkę, która siedziała w bujanym fotelu przy onie, po czym zadał pytanie, które powtarzał przez ostatnie pół roku, za każdym razem, gdy wracał do domu–Coś się zmieniło?

— Przykro mi.–Jenny pokręciła głową.–Wiesz, przyszedł do ciebie list.–Jenny po chwili zmieniła temat.

— Do mnie? Od kogo?–Zaciekawił się jej mąż.

— Nie wiem. Na odwrocie nie było adresu nadawcy.–Powiedziała Jenny podając mu kopertę.
John położył neseser obok nogi stołu obiadowego i usiadł na krześle. Rozerwał brzeg koperty i wyciągnął z niej kawałek białego papieru. Otwierając go spostrzegł, że list napisany był w pośpiechu, albo po prostu ktoś, kto go pisał nie znał za dobrze angielskiego:


Szanowny panie Johnie Deluca.


Nazywam się Alexander Evans i chciałbym poinformować pana o moim przyjeździe. Przepraszam, że robię to w takiej formie, ale niestety nie miałem innej możliwości. Pozwalam sobie pana nachodzić, gdyż mam pewną sprawę w związku z panią Elizabeth Parker. Niestety nic więcej nie mogę powiedzieć. Proszę mnie oczekiwać 21 stycznia w godzinach popołudniowych.
Z wyrazami szacunku, Alxander Evans.



John przeczytał list jeszcze raz bardzo uważnie. "Evans" pomyślał "skądś znam to nazwisko, ale zaraz, zaraz..."

— Kochanie, którego dzisiaj mamy–John skierował swoje pytanie do żony, która właśnie wołała Dylana za obiad.

— Poniedziałek, dwudziestego. Nie, chwileczkę...–Kobieta zamyśliła się–...dziś jest dwudziesty pierwszy.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. John spojrzał w tamtą stronę, ale nie zareagował. Po chwili mały Dylan zbiegł po schodach i dużymi skokami dopadł do drzwi. Chwycił za klamkę i otworzył je. Na zewnątrz stał wysoki mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Jego czarne, krótko przystrzyżone włosy, lśniły w słońcu.

— Witaj młody człowieku.–Mężczyzna zwrócił się do Dylana–Czy zastałem rodziców?

— Proszę chwileczkę poczekać.–Chłopiec grzecznie odpowiedział, poczym odwrócił się do gościa plecami–Taatoo!–Krzyknął.
John podniósł się z krzesła i podszedł do drzwi, by przywitać gościa.

— Dzień dobry.–Przywitał mężczyznę stojącego przed drzwiami.

— Witam. Nazywam się Alexander Evans–powiedział mężczyzna podając Johnowi dłoń.

— Ach, to pan...–Odparł John spoglądając na list, który nadal trzymał w lewej dłoni.

— Jeszcze raz przepraszam, że nachodzę pana w taki sposób,...–Powiedział Alex, który spostrzegł list–...ale sprawa jest niezmiernie ważna.

— Proszę wejść.–Zaproponował John.
Gdy tylko Alex zdjął płaszcz, podążył za Johnem, który skierował się do kuchni.

— Przepraszam, że nie przyjmuję pana w salonie, ale odpoczywa w nim moja matka i nie chciałbym jej przeszkadzać.

— Nic nie szkodzi, chociaż właściwie...–Odparł Alex, po czym dodał w zamyśleniu–... przyszedłem tu by spotkać się i porozmawiać z pańską matką.
John zbadał gościa wzrokiem, próbując zgadnąć o co chodzi, ale niczego nie udało mu się spostrzec. Zdziwił go ten fakt, gdyż należał do ludzi, którym wystarczyło raz na kogoś spojrzeć, by odgadnąć czyjś charakter, czy też odkryć czyjeś małe tajemnice. John potrafił czytać z ludzi, jak z otwartej księgi, ale nie tym razem.

— A mógłbym się dowiedzieć w jakiej sprawie?–Spytał John.

— Przykro mi, ale najpierw muszę porozmawiać z panią Parker.
Na twarzy Johna pojawił się grymas mówiący o tym, że nie był zbyt zadowolony z tego natłoku tajemnic. Zdecydowanie, tajemniczy list, gość i jego zachowanie były za dużą dawką niewiadomych jednego dnia, a do tego John nie był przyzwyczajony.

— Niestety, rozmowa z moją matką jest niemożliwa.–Powiedział John, po czym dodał ze smutkiem–Bo widzi pan, od czasu, gdy pół roku temu miała wylew, straciła kontakt ze światem.

— Pół roku temu?–Spytał Alex, a w jego głosie słychać było nutę zaciekawienia–A kiedy dokładnie?
John zaskoczony pytaniem, zamyślił się chwilę, po czym odrzekł:

— W połowie sierpnia, zdaje się, że 17. Tak 17. sierpnia.

— 17...–Powiedział Alex, a na jego twarzy zarysował się niemal niedostrzegalny uśmiech–...to bardzo ciekawe.
John nie bardzo rozumiał, o co chodziło mężczyźnie, który siedział naprzeciwko niego, a gdy właśnie chciał o coś zapytać, Evans spoważniał i spojrzał mu prosto w oczy. Przez chwilę John miał wrażenie, że oczy jego gościa były całe czarne, ale stwierdził, że to niemożliwe i odegnał te myśli od siebie.

— Bardzo pana proszę, czy mimo wszystko, mógłbym porozmawiać z pańską matką?–Alex swe słowa skierował ponownie do Johna.

— Myslę, że tak, ale nic to nie da. Od śmierci mojego ojca, z nikim nie rozmawia, nie porusza się o własnych siłach. Nie wiem nawet, czy jest świadoma tego, że żyje.

— Proszę mnie do niej zaprowadzić.–Ponownie poprosił Alex.

— A więc chodźmy.–Odparł John.


Obaj mężczyźni wstali z krzeseł i wsunęli je pod stół. John wyszedł z kuchni i skierował się w stronę salonu, Alex nie odstępował go na krok. Minęli pokój i weszli do hallu. Alex zauważył, że choć z zewnątrz dom państwa De Luca wydawał się niewielki, w rzeczywistości krył w sobie wiele pomieszczeń. Gdy dotarli do salonu, John stanął przed drzwiami i ruchem ręki zaprosił Alexa do środka. Pokój był urządzony w stylu charakterystycznym dla przełomu XX i XXI wieku. W kominku płonął ogień, a nad nim stało wiele zdjęć. Widniały na nich w większości postacie uśmiechniętych dzieci i wnuków Liz i tylko jedno zdjęcie jej męża, Shona. Alex podszedł do nich by je obejrzeć, gdy nagle zauważył staruszkę siedzącą w bujanym fotelu, przy oknie.


John stał w drzwiach przypatrując się na zmianę matce i Alexowi, który ogladal zdjęcia. Pomyślał wtedy, że sam dawno ich nie oglądał. Zresztą przychodził do matki niezwykle rzadko, wciąż czując się odpowiedzialnym za jej stan. "Jak to dobrze, że mogę liczyć na Jenny" pomyślał o żonie, która bardzo troskliwie opiekowała się Liz. Gdy Alex odszedł od kominka i skierował się w stronę matki Johna, ten podszedł by obejrzeć zdjęcia. Na wielu z nich rozpoznał siebie z dzieciństwa. Było tam też zdjęcie z ceremonii rozdania świadectw, na którym wraz z innymi uczniami podrzucał na znak ukończenia szkoły czarną, charakterystycznie prostokątną czapkę. Z innych zdjęć uśmiechał się do niego mały Dylan, jego syn. Spostrzegł również zdjęcie swego ojca i gdy chciał je podnieść, by lepiej się mu przyjrzeć, zauważył 3 bardzo podobne do siebie i połączone ze sobą zdjęcia, zrobione w automacie. Wziął je do ręki, zauważył, że są już bardzo stare i zniszczone. Jednakże nadal można było rozpoznać postacie na nich widniejące. Pierwszą była niewątpliwie jego matka. Miała wtedy 16 lub 17 lat. Obok niej siedział młody chłopak, w jej wieku.
Nagle John znieruchomiał. Wpatrywał się przez chwilę w postać chłopaka na zdjęciu, po czym spojrzał na Alexa. Nie mógł w to uwierzyć, ale byli podobni do siebie, jak dwie krople wody. Co prawda, Alex miał około 40 lat, lecz mimo to ich podobieństwo było uderzające. John ponownie spojrzał na swego gościa, który cały ten czas stał przy jego matce, ale dopiero teraz przykucnął przed nią, tak by go widziała, po czym powiedział:

— Witaj Liz.–John usłyszał słowa Alexa.
Liz nadal siedziała nieruchomo w fotelu. John przyglądał się matce, gdy nagle spostrzegł, jak, jej ręka się poruszyła. Obserwował całe zdarzenie z zaskoczeniem.


Liz siedząc w fotelu wpatrywała się w niebo widoczne za oknem. Jak zwykle ptaki raz po raz pojawiały się na tle chmur kojąc jej rozdartą duszę. W dniu śmierci Shona zerwała się jej więź z Maxem. Do tamtej pory, mimo, że odszedł tak dawno temu, czuła jego obecność. Teraz siedziała w pokoju, w swoim ulubionym fotelu zamknięta w swoim świecie tak by nikt jej nie zranił. Ptaki ją uspokajały, dawały nadzieję. Czasem odlatywały na bardzo długo, ale w końcu wracały. Miała nadzieję, że Max też powróci. Nagle ktoś zasłonił jej widok z okna. Mężczyzna uklęknął przed nią i wtedy zobaczyła jego twarz. Nie mogła w to uwierzyć, z jej oczu popłynęły łzy. Podniosła dłoń, chcąc dotknąć jego policzka.

— Max?–Z jej ust padło pierwsze słowo od tak dawna.

— Nie jestem Maxem–Odpowiedział mężczyzna–Nazywam się Alex Evans, jestem jego synem.
Tak, to nie był Max. Choć był tak bardzo podobny, do jej ukochanego, Liz dostrzegała różnicę. I nagle uświadomiła sobie co powiedział mężczyzna klęczący przed nią. "Syn" pomyślała Liz "Max ma syna". Chciała zapłakać, ale nie mogła. Mimo iż wiedziała, że Alex był synem Maxa i innej kobiety, cieszyła się, że tu jest. Dla niej był jedynym łącznikiem z Maxem od pół roku.

— Gdzie jest Max?–Spytała z trudem.

— Czeka na ciebie.–Odparł Alex–Pójdziesz ze mną?

— Tak.–Odparła bez zastanowienia.
Alex podła rękę staruszce, by pomóc jej wstać. John nadal z niedowierzaniem obserwował całe zajście.

— Co się dzieje?–Nagle zapytał–Co tu się do cholery dzieje?!–Niemal krzyknął nie rozumiejąc nic z rozmowy, jaką właśnie usłyszał. W ogóle nie rozumiał, co się dzieje. Nagle po tak długim okresie czasu jego matka nie dość, że zaczęła się poruszać, to w dodatku wypowiedziała słowa.

— Nie martw się kochanie.–Odpowiedziała Liz.–Teraz już pójdę.

— Mamo, co to ma znaczyć? Dokąd chcesz iść?

— Nie chcę już dłużej czekać. Pozwól mi odejść.–Odparła Liz

— Mamo...?–Z rezygnacją w głosie powtarzał John.

— Żegnaj synu.–Liz przytuliła go–Pożegnaj ode mnie Jenny i Dylana.

— Czy to znaczy, że odchodzisz? Nic z tego nie rozumiem.–Powiedział John, który obserwował, jak Alex prowadzi jego matkę na górę, do jej sypialni.

— Czy ktoś może mi wytłumaczyć, o co tu chodzi?–Dodał, obserwując, jak Evans pomaga jego matce położyć się na łóżku.

— Tak długo pragnęłam tej chwili.–Liz zwróciła się do Alexa. Z jej oczu ponownie popłynęły łzy, a na jej twarzy zagościł uśmiech.–Zaprowadź mnie do niego.
John patrzył, jak Alex chwycił rękę jego matki i zamknął oczy w skupieniu. Ona przez chwilę leżała nieruchomo, po czym delikatnie zamknęła oczy. I wtedy John zrozumiał...
Po pewnym czasie Alex puścił rękę Liz, wstał i spojrzał na jej syna. Zanim minął go i zszedł na dół, zatrzymał się na chwilę by położyć rękę na jego ramieniu. Gdy tylko wyszedł z domu w sypialni Liz pojawiła się Jenny. Spojrzała na męża, potem na kobietę leżącą w łóżku.

— John, czy ona... nie żyje?–Spytała niepewnie, czując, że coś ściska ją w gardle.

— Nie Jenny, ona po prostu nareszcie jest szczęśliwa.–Odpowiedział John obejmując żonę.–Naprawdę szczęśliwa–Dodał, przytulając małego Dylana, który pojawił się w pokoju chwilę po matce.


~~~~


Liz spojrzała na swoje dłonie. Znów były młode. Dotykając nimi swej twarzy, nie czuła zmarszczek. Jej włosy znów były długie i ciemno brązowe. Rozejrzała się dookoła, była w parku. Na gałęzi pobliskiego drzewa dojrzała małego ptaszka. Przyglądał się jej bacznie, jakby z niedowierzaniem.

— Witaj Alex.–Przywitała go.
Nagle po jej prawej stronie pojawił się tak dawno nie widziany przyjaciel. Jego czarne włosy, były tak samo pomierzwione, jak wtedy, gdy jeszcze żył.

— Naprawdę tu jesteś.–Powiedział z uśmiechem.–Długo kazałaś na siebie czekać... Wiesz, jest tu ktoś, kto chciałby cię zobaczyć.–Dodał po chwili.

— Max!–Liz wykrzyknęła, gdy zza drzew wyłoniła się postać.–Max...
Chłopak podszedł do Liz i objął ją mocno.

— Kocham cię Liz.–Powiedział.

— Ja też cię kocham.–Odpowiedziała dziewczyna.–Poczekajmy razem na innych.
Chwyciła za dłonie Maxa i Alexa. Wszyscy troje spojrzeli w górę, gdzie spostrzegli trzy ptaki na gałęzi, które głośnym krzykiem witały kolejnych przyjaciół lecących na tle błękitnego nieba...


KONIEC




Wersja do druku