Siedziała na ławce. Myślała... Nie właściwie nie-ona nic nie czuła. Nic prócz gniewu. Jak on mógł jej to zrobić? Max jak mogłeś? Nienawidzę Tess!!! Miała ochotę krzyczeć. Nie mogła w to uwierzyć-Max i Tess razem. Tess w ciąży z Max'em. No, bo co to jest??? Taka zdzira i JEJ Max?! Patrzyła tępo w choinkę rosnącą przed nią. Przeklęty deszcz! Była cała mokra, siedziała tak pośród tej ulewy już przeszło godzinę, ale gniew czuła tak silny, że nic nie mogło jej z tąd ruszyć. Siedziała i patrzyła. Patrzyła na tę przeklętą choinkę. Płonęła z gniewu, jej policzki płonęły, jej oczy i... choinka. Sama w to nie wierzyła, ale to była prawda! Liz wytrzeszczyła oczy. To działo się naprawdę.. Ta przeklęta choinka płonęła pośrodku ulewy i nie wyglądało na to by w końcu zamierzała przestać! Spanikowała. Obróciła się, aby szukać pomocy i znalazła, On tam był. Max. Jaj Max. Nie... To nie był on tylko ktoś bardzo do niego podobny. Max z przyszłości? Wstała. "A choinka? Niech se płonie do uśmiechniętej śmierci!" Pomyślała tylko i ruszyła w stronę Maxa. Zatrzymała się w połowie drogi. To NIE MÓGŁ być Maks! Primo: jego włosy były kręcone, Sekundo: Był trochę niższy od niej. Ale te oczy... To musiały być oczy Maxa! Kto to był?
—Poznajesz mnie? Głos Maxa
—Max?
—Sax.
—COOOO????,"Co to za świr?" Przemknęło jej przez głowę.
—Sax. A ty jesteś Liz, prawda? Matka mi o tobie opowiadała. Powiedział szybko. "Co on bredzi?" Pomyślała patrząc na rzekomego Saxa. "Co to za jeden? I jaka matka? Może Max zwariował przez Tess? (nie byłabym zaskoczona) i dał sobie zrobić trwałą i obciąć nogi?" Głupie myśli. Skarciła się w duchu. Uznała, że musi coś powiedzieć.
—Jaka matka? Max to ty?
—Tess. Co ona mu zrobiła? Pomyślała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.
—Zabiła Isabel i znienawidziła... Ciebie. Ojca wydała w ręce Ankratów... Liz była oszołomiona tym, co przed chwilą usłyszała. Spytała jednak:
—An...an co?
—Ankraktów-likwidatorzy "niepożądanych".
—Maxa? Domyśliła się przerażona
—Tak, ojca.
—I... nie mogła tego wypowiedzieć... i co oni mu zrobili?
—A jak myślisz? Oczy Saxa wypełnił smutek.
—Za... za... zabili... Nie wierzyła Liz. Sax smutno pokiwała głową. Patrzyła na niego. "Tess mogła wnikać do ludzkich umysłów" pomyślała nagle, "więc... więc Max z przyszłości nie istniał? Nigdy? Przecież to nie możliwe. Po co ona w takim razie to zrobiła? Dlaczego zaaranżowała to całe przedstawienie z Keyl'em? Dlaczego, dlaczego, dlaczego??? Żeby, Tess mogła go spokojnie zabić? Nie wierzę. Nie wierzę..." myślała gorączkowo. Dopiero teraz spojrzała na Saxa.
—Co ty tu robisz?
—Przyleciałem ostrzec ojca. Wolę abym ja umarł, nie on.
—Jak... jak to?
—W tej właśnie chwili matka wmawia ojcu, że umrę, jeśli...
—...jeśli natychmiast nie odlecicie z ziemi? Przerwała mu Liz. "Jakie to typowe dla Tess" pomyślała równocześnie.
—Max się zgodzi. Powiedziała. Cały Max. Zrobi wszystko, aby ratować swoich bliskich. Nawet swoje życie. I za to go kochała. Nie mogła teraz ani nigdy go stracić. Nie mogła. "A Sax?" przemknęło jej przez myśl "O mnie się nie martw" usłyszała "dam sobie radę" Skinęła głową. Wierzyła w to. Chciała w to wierzyć.
—Masz jakiś plan? Spytała. Pokiwała głową. Przeszli przez osiedlę i dopiero teraz Liz przypomniała sobie o choince, która nadal płonęła. Sax wyciągnął jaj rękę do przodu i choinka raptownie zgasła. Wyglądała dokładnie tak jak przed "zapłonięciem". Spojrzała na Saxa.
—Później. Mruknął. Ruszyli dalej
—Dokąd? Spytał on. Nie musiał nic więcej mówić. Liz zaprowadziła go do domku Maxa i Tess przy plaży.
C.D.N.