***
Jest ranek pierwszego września. Maria weszła na piętro z zamiarem obudzenia dzieci do szkoły, zapukała do drzwi Troya a nie usłyszawszy odpowiedzi otworzyła. Coś w środku, jednak nie pozwoliło jej wejść, skutecznie blokując drzwi. Popchnęła mocniej, starając się to coś, odsunąć, i w końcu udało jej się wejść. Rozejrzała się po pokoju, tym, co blokowało wejście, okazał się, pokaźnych rozmiarów, plecak, nie rozpakowany, i zwalony tuż za drzwiami. Obok, również utrudniając wejście, leżał namiot, a właściwie jego część, bo dalej w pokoju, dostrzegła poniewierający się luzem, tropik, pewnie chciał go wysuszyć. Przebrnięcie do łóżka, w którym Troy spał w najlepsze, okazało się niełatwym zadaniem, ponieważ cała podłoga zasłana była najprzeróżniejszymi rzeczami, w przeważającej części były to ubrania, ale nigdy nie wiadomo, co mogło być pod spodem. Pokój wyglądał jak po przejściu tornada.
Maria odsunęła sobie spod nóg, część tego bałaganu, i dotarła do łóżka, zastanawiając się, jak jej dziecko porusza się po pokoju, lewitując?
-Troy wstawaj, czas do szkoły, już późno.- Pod kołdrą dał się zauważyć jakiś nieznaczny ruch, i wydobył się stamtąd zaspany głos.
-Mamo, jeszcze tylko pięć minut.
-Żadne pięć minut, wstawaj natychmiast, jak pozwolę ci spać jeszcze pięć minut, to potem będziesz marudził o następne pięć, i w końcu się spóźnisz.
-No to, co? Pierwszego i tak nie ma nauki.
-Ale nie wypada się spóźniać już pierwszego dnia, wstawaj natychmiast, weź prysznic to się obudzisz, i za piętnaście minut widzę cię na śniadaniu. Zrozumiano?
-Dobrze mamo, zaraz wstaję.
Maria pokręciła głową, z dezaprobatą, i przeszła przez wspólną łazienkę do pokoju córki.
Troy, przekręcił się tylko na drugi bok, i natychmiast zasnął z powrotem.
Po piętnastu minutach, kiedy żadne z dzieci nie pojawiło się w kuchni, Maria, z westchnieniem, poszła sprawdzić, co się dzieje. Zastała syna smacznie śpiącego.
-Troy, wstawaj szybko! Co to znaczy? To ma być "zaraz wstaję"?- Zerwała z niego kołdrę.- Za pięć minut masz być gotowy, i jeść śniadanie! I tym razem mówię poważnie.
Troy nawet się nie poruszył, tylko wymamrotał:
-Dobrze, już wstaję, naprawdę, potrzebuje tylko dwóch minut, za pięć będę już gotowy do wyjścia. Naprawdę mamo, oddaj mi kołdrę.
Maria rzuciła kołdrę z powrotem na łóżko, i odwróciła się na pięcie.
-Po co, ja się w ogóle przejmuję, a róbcie sobie, co chcecie, tylko później nie przychodźcie do mnie marudzić, że nauczyciel obniża ocenę za spóźnienia.
Troy natychmiast, wkopał się pod odzyskaną kołdrę.
Maria, z rezygnacją usiadła przy kuchennym stole.
-Michael, powiedz coś swojemu dziecku!
-Aha, MOJEMU dziecku, znaczy, że coś przeskrobało, które?- Zapytał z umiarkowanym zainteresowaniem.
-Spróbuj zgadnąć. Które mogło mi podpaść, rano, przed wyjściem do szkoły?
-Czy próbujesz insynuować, że wszystko, co złe, to Troy?
-Niczego nie próbuje insynuować, po prostu idź tam, i jakimś tajemniczym, nie znanym mi, pozaziemskim, sposobem, zedrzyj go z łóżka.
-A, więc tylko o to chodzi? Zostaw go, niech sobie pośpi, dopiero wczoraj wrócił z wakacji, musi odespać, a poza tym dzisiaj są jego urodziny.
-Wrócił dopiero wczoraj, bo mówiłeś, pozwól, że zacytuję, "Daj mu się cieszyć wakacjami, do szkoły przecież zdąży."
-No i miałem rację.
-Ale on się właśnie zaraz spóźni.- Maria zaczynała być naprawdę wściekła.
-No to, co? Pierwszego przecież i tak jeszcze nie ma nauki?
Maria wyglądała na zbitą z tropu.
-No tak, jak mogłam zapomnieć, że on ma to po tobie. Przypomnij mi, dlaczego ja za ciebie wyszłam?
-Z powodu mojego nieodpartego uroku osobistego.... Albo dlatego, że byłaś w ciąży.
-Taak, to musiało być to, bałam się, że urodzi się coś zielonego, z antenkami, o twoim charakterze, a ja zostanę z tym sama. Ale naprawdę, mam już dość, zrób coś z tym, albo nie, nie obchodzi mnie, przestaje być matką, aż do rozpoczęcia przyjęcia, użeraj się z nimi sam.
Michael już zamierzał podnieść się z krzesła, i zrobić porządek z dziećmi, gdy na schodach pojawił się Troy, w piżamie, pół przytomny z rozespania, i przeraźliwie rozczochrany.
-Mamo, Majandra znów zatrzasnęła się w łazience i nie chce mnie wpuścić.
-Ja nie jestem matką, aż do popołudnia, wszelkie skargi i zażalenia proszę kierować do tego pana.- Machnęła ręką w kierunku Michaela.
Troy przez moment przyglądał się matce, ale grzecznie spełnił polecenie.
-Tato...
-Idź do naszej łazienki.
-Ale tam są moje rzeczy, chociażby szczoteczka do zębów. Nie było by takich problemów, gdybym też był kosmitą.
-I dobrze, że nie jesteś, aż boje się pomyśleć, co by było, gdybyś był.- Michael wstał i poszedł z synem na górę. Maria patrzyła za nimi ze zdziwieniem. Czy on naprawdę myślał, że Troy jest inny niż on w jego wieku?
Michael zapukał do drzwi łazienki.
-Kotku, co tam robisz tyle czasu? Twój brat też chciałby skorzystać z łazienki. A jeśli nie zamierzasz go wpuścić, daj mu, chociaż szczoteczkę do zębów.
Po chwili drzwi uchyliły się, i na podłogę wyleciały, szczoteczka do zębów, szczotka do włosów, i ręcznik Troja. Chłopak zebrał to z podłogi, mamrocząc pod nosem, coś o podłości sióstr, i zniknął w drzwiach łazienki rodziców. Michael postał jeszcze przez chwilę na korytarzu, śmiejąc się ze swoich dzieci, a potem wrócił do kuchni.
-I, co?- Zapytała Maria.
-Przecież nie jesteś matką i nic cię to nie obchodzi, zapomniałaś?
-Nie, nie zapomniałam, chcesz mnie ostatecznie wyprowadzić z równowagi? Gdzie oni są? Nie zdążą zjeść śniadania.
-Troy myje się, w naszej łazience, a Majandra, zamknęła się u nich, i nie otwiera.
Maria westchnęła z rezygnacją, i udała się na górę. Zapukała do drzwi córki.
-Majandra, co ty tam robisz?
Majandra, natychmiast otworzyła drzwi. Stała w samej bieliźnie, obok niej piętrzyła się sterta ubrań, a umywalka pełna była kosmetyków, wyrzuconych z ogromnej kosmetyczki.
-Mamo, to pierwszy dzień w ostatniej klasie, muszę wyglądać świetnie, nie wiem, w co się ubrać, a tata przychodzi tutaj i mi przeszkadza.
-Brata już w ogóle nie zauważyłaś? Musisz przymierzać te sukienki akurat w łazience? Nie można tego robić w pokoju?
-Nie, bo do każdej pasuje inny makijaż i ja muszę to obejrzeć w całości, a potem muszę wszystko zmywać, żeby przymierzyć inną sukienkę.
Maria pomyślała, że w ten sposób, żeby się nie spóźnić powinna była zacząć się szykować tydzień temu, ale nie powiedziała tego głośno, żeby nie denerwować córki jeszcze bardziej.
-Zabierz to wszystko i chodź do pokoju, zaraz coś wybierzemy, i zrobię ci pasujący makijaż.
Majandra błyskawicznie zebrała wszystko, i zaniosła do pokoju.
-Dzięki mamusiu, jesteś cudowna.
Kilka minut później, Majandra zeszła do kuchni. Nalała sobie soku i zakręciła się przed Michaelem.
-Tatusiu, jak wyglądam?
Michael przyjrzał się córce, z widoczną przyjemnością.
-Jak zwykle, przepięknie, moja gwiazdeczko.
-Oj tato, zawsze tak mówisz, bez względu na to, co miałabym na sobie, mógłbyś być, chociaż raz obiektywny.- Zrobiła obrażoną minę.
-Przecież zawsze jestem obiektywny.
Majandra wypiła swój sok, i ucałowało ojca na pożegnanie.
-Pa tato, ja już muszę lecieć, Ava na mnie czeka. Alex nas odwiezie.- Wybiegła z domu.
-Kochanie! Nie zjadłaś śniadania!- Zawołał za znikającą córką, ale ona tylko pomachała mu z odjeżdżającego samochodu.
-Kiedy oni tak dorośli?- Zapytał wchodzącej Marii.- Brakuje mi tych maleństw, jedzących grzecznie śniadanie, w domu z rodzicami.
-Jeżeli "grzecznie" nazywasz to, co do szóstego roku życia, wyprawiał Troy przy posiłkach, to ciekawa jestem, co byś nazwał niegrzecznym jedzeniem?
Michael wolał nie odpowiadać na to pytanie, właśnie przypomniał sobie, ile nerwów stracił, usiłując nakarmić synka.
-Mam iść na górę i go pogonić?
-Już to zrobiłam.
-Przecież nie jesteś matką, i nic cię to nie obchodzi?
Maria popatrzyła na niego złym wzrokiem.
-Dobra, dobra, nic nie mówiłem.
Drzwi kuchennego wyjścia otworzyły się, i do mieszkania wszedł Rath.
-Cześć, ciociu, cześć, wujku, Troy już gotowy? Mój tata nas podwiezie.
Maria, zabrała się za zmywanie naczyń.
-Jeszcze nie, może lepiej na niego nie czekajcie, bo wszyscy się spóźnicie.
-Przewidziałem to, jeszcze zdążymy, jeżeli zejdzie w ciągu pół minuty.
-W takim razie usiądź i poczekaj, a wujek po niego pójdzie.- Spojrzała wymownie na Michaela.
Troy zbiegł ze schodów.
-Już jestem gotowy, hej Rath- Chwycił ze stołu kubek z herbatą. Maria wcisnęła mu kanapkę.
-To ja lecę, mamo kubek zostawię w samochodzie wujka Maxa.- Drzwi zamknęły się za nimi. Maria odetchnęła z ulgą.
-Dobrze, to jeszcze tylko ty mi zostałeś, nie idziesz dzisiaj do pracy?
-Przecież jestem architektem, mam nie normowany czas pracy.- Michael wrócił do studiowania gazety.- Dlaczego Max godzi się, na zamieszczanie w poważnej gazecie, takich głupot o kosmitach? Znowu ktoś widział, małe, zielone stworki, ze świecącymi oczami,... Wysokości... Co?!... Dziesięciu centymetrów? To może to były karaluchy, tylko ten ktoś, po pijanemu, źle ocenił wielkość i kolor?
Maria przyglądała mu się, z niesmakiem.
-Idę do Liz, ona ma przynajmniej NORMALNĄ rodzinę.
***
Troy i Rath, stali na szkolnym korytarzu, czytając plan zajęć.
-Totalna załamka.- W głosie Troya, słychać było zniechęcenie i całkowite poddanie się "tragicznemu losowi".
-Co??- Rath zainteresował się, co go tak zdołowało.
-Widziałeś, z kim mamy biologię??
-I, co w związku z tym?- No tak, biologia, "ulubiony" przedmiot Troya, nie mógł zrozumieć, dlaczego on tak nienawidził biologii, przecież z matmy miewał gorsze stopnie.
-To ten sam facet, który kiedyś oblał tatę, tylko dla tego, że jest kosmitą.
-Mów ciszej.- Rath rozejrzał się po korytarzu.- Mam jakieś niejasne wrażenie, że nie dla tego go oblał, nawet o tym nie wie.
-To bez znaczenia, może wyczuwa instynktownie. On musi mieć ze trzysta lat.
-Nie przesadzaj, on na pewno już nie pamięta wujka Michaela.
-Mam nadzieję, nienawidzę jak nauczyciele patrzą na mnie z perspektywy tego, co wiedzą o moim tacie.
-Dlaczego? Przecież to dobra perspektywa, oszczędza rozczarowań.- Rath zaśmiał się, ale zamilkł, widząc złe spojrzenie Troya.
-Udam, że tego nie dosłyszałem. Na dodatek w czwartek biola jest na pierwszej lekcji, znowu będę się na nią spóźniać, dlaczego brak własnego transportu jest taki uciążliwy? Wdziałeś, czym przyjechał Stanley?- Stanley był ich kolegą ze szkoły, jeżeli w szkolnym życiu, zdarzało się coś niecodziennego, niekoniecznie pochwalanego przez nauczycieli i rodziców, wiadomo było, że organizatorem był Stanley.
-Widziałem, na coś takiego nie mamy szans, nawet nie ma co marzyć, ale dziś są nasze urodziny, kto wie, co dostaniemy.
W Troya wstąpiło nowe życie.
-Myślisz??? Jej, jak ja bym strasznie chciał motor, dziewczyny na to lecą.
Rath zadławił się napojem, który właśnie popijał.
-Dziewczyny??? A od kiedy to one cię obchodzą? Jeszcze przed wakacjami mówiłeś, że to strata czasu, i niepotrzebna kula u nogi.
Troy stropił się lekko.
-Może przed chwilą, zmieniłem zdanie?
Rath, popatrzył za wzrokiem przyjaciela. W przeciwległym rogu korytarza, stała grupka dziewcząt, zastanawiał się, która z nich, dokonała takiej odmiany, może to ta, z tymi długimi kasztanowymi włosami? Widywali ją już parę razy, ale żaden z nich jej nie znał. Rath westchnął głęboko i postanowił dać sobie z tym spokój, Troy i tak postąpi po swojemu, może dziewczyna dobrze mu zrobi, będzie miał, o czym myśleć i może przez to, nie pokłuci się z nauczycielami, już pierwszego dnia.
***
Troy i Rath wrócili do domu, i chcieli niepostrzeżenie przemknąć się, przez podwórze, gdzie ich matki przygotowywały przyjęcie. Niestety, dostrzegł ich Michael.
-Troy, chodź ze mną do garażu.- Michael był zdenerwowany, a jego głos brzmiał rozkazem.
Troy niepewnie popatrzył na kolegę, jakby szukając jakiegoś ratunku, a potem powoli poszedł za ojcem.
Rath czuł, że coś jest nie tak, na wszelki wypadek poszedł za nimi.
W garażu, Michael wskazał swój motocykl, z wyraźnym wgnieceniem na boku.
-Co to jest?!
-Motocykl.- Troy oblał się zimnym potem, wiedział, że ojciec nie da się nabrać, na zgrywanie idioty.
-Pytam o to.- Wskazał na wgniecenie.- Jeździłeś bez pozwolenia?! Skąd to wgniecenie, i kiedy to było, nie było, wróciłeś wczoraj, a przedtem tego nie było? Mam rozumieć, że jeździłeś w nocy? Lepiej żeby to nie było to, o czym myślę.
Troy stał bez słowa, spuścił oczy i modlił się o jakiś cud.
-Wujku to ja.
-Co ty.- Michael nie rozumiał, co ma oznaczać deklaracja Ratha.
-To moja wina, przepraszam, wpadłem na niego rowerem, chciałem o tym powiedzieć, ale było już późno.- Rath udawał okropnie zmartwionego.
-Skoro wpadłeś na niego rowerem to trudno, nic się nie stało, tobie nic nie jest?- Michael się zaniepokoił, wgniecenie było duże.
-Nie, mnie nic nie jest, naprawdę strasznie mi przykro.
-Niepotrzebnie, przecież zaraz to naprawie. A ty naprawdę nic o tym nie wiedziałeś?- Michael patrzył podejrzliwie na syna.
-Nie tato, naprawdę nic.
-W takim razie przepraszam, że cię podejrzewałem, bałem się, że mogłeś być na tych wyścigach, podobno odbywały się dziś w nocy. Wiecie, że to niebezpieczne, nigdy nie róbcie takich głupot, tam naprawdę można zginąć.- Michael machnął ręką naprawiając samochód.- No, a teraz zmykajcie stąd, bo trzeba przygotować prezenty, chyba nie chcecie popsuć sobie niespodzianki?- Mrugnął porozumiewawczo do chłopców.
Gdy znaleźli się bezpieczni, w pokoju Ratha, ten nie wytrzymał.
-Co to było za wgniecenie, i z jakiego powodu cię znowu kryję?
Troy jeszcze nie mógł ochłonąć.
-Dzięki, życie mi uratowałeś, rodzice by mnie chyba zabili, gdyby wiedzieli.
-Nie pierwszy raz, i nie ostatni, więc gdzie byłeś?
-Na wyścigach.
Rath, aż zaniemówił z wrażenia.
-Na tym czymś, co odbywa się na pustyni, jest nielegalne, ścigane przez policję, i niebezpieczne???
Troy skinął głową.
-Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą?!!!!!
Troy, pośmiał się przez chwilę.
-Nie wiedziałem, czy będziesz chciał pójść, a nie miałem czasu czekać aż się namyślisz, to była dosyć spontaniczna decyzja. Następnym razem powiem ci jak będę się wybierał na wyścigi, ale jesteś pewien, że idealny Rath, chce zaryzykować coś takiego?
-Daj spokój, dobrze wiesz, że nie jestem taki idealny, po prostu jestem trochę mniej porywczy, i czasem myślę zanim coś zrobię, nie to, co ty. Chciałbym zobaczyć, jak coś takiego wygląda, a poza tym, ktoś cię musi pilnować.- Obydwaj wybuchnęli śmiechem.
Uroczystość się rozpoczęła. Obydwaj jakoś ją przetrwali, wydatnie pomogły w tym prezenty, jakie otrzymali. Rath dostał wreszcie swój wymarzony, pierwszy w życiu samochód, a Troy ku własnemu niedowierzaniu, cudowny nowiutki motocykl. Te maszyny fascynowały go niemal od urodzenia, i nie mógłby wymarzyć sobie czegoś wspanialszego na prezent w dniu szesnastych urodzin. Nie mógł uwierzyć, że mama się na to zgodziła, nigdy nie lubiła, kiedy Michael pozwalał mu jeździć na swoim motorze, widocznie tata musiał ją jakoś przekonać, chyba dzięki kosmicznym zdolnościom.
Ale dostał coś jeszcze, w jednym z prezentów, znalazł kamień uzdrawiający, nie wiedział, dlaczego tata mu go dał, zawsze fascynowało go wszystko z kosmosu, ale dlaczego właśnie dziś?
Maria odciągnęła Michaela na bok.
-Dlaczego dałeś mu ten kamień?
Michael wyglądał na zaskoczonego.
-Wiesz, kiedy teraz o tym myślę, właściwie nie wiem, po prostu pomyślałem, że powinienem mu go dać.
-Po, co mu jakiś kamień z kosmosu?- Maria, miała jakieś złe przeczucie.- Myślisz, że to coś znaczy?
-Co, niby miałoby znaczyć? Nasze dzieci są ludźmi, żadne kosmiczne wydarzenia ich nie dotyczą, naprawdę nie masz się, czym martwić.
-Mam nadzieję, że masz rację, nie chciałabym, żeby nasze dzieci musiały ukrywać się przed FBI, i walczyć z jakimiś złymi kosmitami tak jak my.- Maria przytuliła się do męża.
***
Późnym wieczorem, kiedy już dawno wszyscy poszli do swoich domów, i położyli się spać, Rath, który właśnie skończył czytać książkę i zamierzał zgasić lampkę, dostrzegł coś dziwnego, za oknem. Kiedy wyjrzał, zobaczył, że coś dzieje się, w pokoju Troya. Dziwne niebieskawe światełko, rozbłyskiwało jakby w powietrzu, i... tak, zdecydowanie unosiło się do góry.
Rath zaintrygowany, przeszedł na drugą stronę rozłożystego drzewa, rosnącego pomiędzy ich domami, którego obaj chłopcy używali, jako skróconego przejścia, naturalnego mostu pomiędzy swoimi pokojami. Delikatnie zastukał w szybę, nie było żadnej odpowiedzi, więc pchnął uchylone okno i usiadł na parapecie, spuszczając nogi do wnętrza. To, co zobaczył było tak dziwne, że przez chwilę zastanawiał się czy to nie sen. Troy siedział na łóżku, wpatrzony w kamień uzdrawiający, który świecił, i poruszał się to w górę to w dół. Troy popatrzył na niego przerażonym wzrokiem.
-Czy ty widzisz to samo, co ja?- Zapytał drżącym głosem.
Rath tylko skinął głową, i razem wpatrywali się w świecący na niebiesko kamień. Po chwili kamień opadł na swoje poprzednie miejsce na komódce, i zgasł.
-Co to było?- Zapytał niepewnie Rath.
-Nie wiem. Spałem i obudziło mnie to światło, on po prostu zaczął świecić i uniósł się w powietrze, myślisz, że to normalne zachowanie kosmicznych kamieni?
-Nie wydaje mi się, z tego, co słyszałem na ich temat, te kamienie, raczej nie powinny świecić same z siebie, potrzebna im jakaś energia. Może powinniśmy powiedzieć o tym twoim rodzicom?
Troyowi nie spodobał się ten pomysł, i nie wiadomo dlaczego go rozzłościł.
-Nie!- Krzyknął, i w tym samym momencie, szyby zadrżały, a stojąca obok łóżka, szklanka, pękła i rozsypała się na drobne kawałeczki.
Obaj patrzyli na to ze zdziwieniem.
-Troy, to mi się nie podoba.- Rath zaczynał mieć jakieś podejrzenia, za często widywał rozsypujące się w ten sposób szklanki, szczególnie wtedy, gdy Troy coś zbroił, i ojciec robił mu "awanturę"- Czy to ty zrobiłeś?
Troy był tak samo zaskoczony, jak on.
-To przecież niemożliwe, my jesteśmy tylko ludźmi, nie mamy takich mocy, to musiał być jakiś zbieg okoliczności.
-I niby, dlaczego szyby drżały, a to pękło?
-Może przelatywał jakiś samolot naddźwiękowy.- Troy nie był przekonany do tego, co mówił, ale nie chciał wierzyć, że to z jego powodu.
-Myślę, że jednak powinniśmy powiedzieć, co się stało. To z jakiegoś powodu świeciło.- Teraz, kiedy było już po wszystkim, wrażenia opadły, i całe zajście nie wydawało im się już takie dziwne i ważne, jak przed chwilą, właściwie sami nie mogli uwierzyć w to, co przed chwilą widzieli, a może im się tylko przywidziało?
-Dobra, może im powiemy, ale dopiero jutro, nie będziemy ich przecież budzić z takiego głupiego powodu, nie jestem nawet pewien, czy w ogóle coś się stało. Chodźmy teraz spać, a jutro się nad tym zastanowimy.- Troy zakończył dyskusję.
Do rana, cała historia, wyleciała im z głowy, chociaż nie zapomnieli o niej całkowicie, to przed wyjściem do szkoły, żaden z nich, nie pomyślał o tym ani razu.