***
(przepraszam ale opowiem trochę w skrócie)
Tego samego wieczory przyjechała Maria. Nie bardzo cieszyła się zamiarami Liz, zaadoptowania malca, ale także go zaraz pokochała. Gadała o tym, że jest jeszcze za młoda na taką decyzje, ale uległa.
Pod koniec tygodnia wszyscy wrócili do Roswell. Państwo Parker, słysząc opowieść – zmyśloną – Liz, zgodzili się na zatrzymanie na razie dziecka. Jednak wiedzieli, że Liz musi poczekać aż skończy 18 lat aby zaadoptować chłopca.
Jedynymi osobami które były przeciwnie temu był Max.
Właśnie na ten temat kłócił się teraz z dziewczyną na zapleczu CrashDown. Liz podała Miky'ego Michelowi i kazała mu się chwilę nim zająć. Ten niezręcznie wziął go na ręce i zaczął bujać, gdy się rozpłakał.
( w tle Linkin Park " Pushing me Away")
— Liz, czy ty nie rozumiesz, że to jest niebezpieczne dla niego, nie może z tobą zostać...! – mówił pół krzykiem Max
— Max, daj mi spokój, ja już nie chce mieć nic wspólnego... i nie drzyj się na mnie – odpowiedziała Liz
— Musisz go oddać rozumiesz! – jego głos unosił się coraz bardziej – to dla jego dobra
— Dla jego dobra to daj nam spokój!! – Liz mała tego dosyć
— Liz, Liz, mamy problem – powiedział w pewnym momencie Michael
— Czemu się tak zmieniłaś – żalił się Max
— To przez ciebie, przez to, że się w tobie zakochałam, a później dopiero dowiedziała, że masz jakieś głupie przeznaczenie!! – odarła Parker z wielką złością
— To nie zależało ode mnie...
— Liz – wtrącał się Michael, ale nikt go nie słuchał
— Nie interesuj się już mną, zajmij się Tess – odparła Liz
— LIZ!!!!!!!!! – wykrzyknął w końcu Michael
— CO?? – powiedzieli naraz Max i Liz
— No nareszcie... mały chyba zrobił kupę – odpowiedział Guerin
— Daj mi go, pójdę go przebrać – dodała piorąc Mikyego – a ty się do mnie nie zbliżaj – dodała widząc Evansa jak idzie za nią
Liz weszła na górę, a Michael i Max wyszli z zaplecza i siedli w przy jednym stoliku. Evans był zaszokowany słowami dziewczyny, była wściekła na niego, jakby to dziecko naprawdę było jej dzieckiem. Obiecali sobie, że będą przyjaciółmi, ale nie jest im to pisane, ciągle się kłócą, o byle co. Poza tym ten chłopiec go nie lubi, zawsze jak bierze go na ręce zaczyna płakać, jakby się go bał. Może ma czego, może on stał się potworem.
Michael patrzył na Maxa, który ambitnie mieszał słomką swoją Cherry Cole, patrząc przed siebie zamyślony. Wiedział dobrze co się dzieje, ale nie rozumiał, dlaczego on nie może być z Liz, przecież oni się kochają. Fakt Przeznaczenie, ale przecież Michael też ma być z Is, ale wcale się do tego nie kwapi. Nic go do niej nie ciągnie, są przyjaciółmi. On kocha Alexa, a on Marię. Na samą myśl o tym spojrzał w jej stronę.
Maria ambitnie wycierała wolne stoliki. Raz na jakiś czas zerkała na Michaela. Nie miała nic innego do roboty, klientów prawie nie było.
Nagle dzwoneczki przy drzwiach zadzwoniły. Do środka weszła Tess. Pomachała Marii, ta udając uradowaną odmachała jej i weszła na zaplecze.
Harding przysiadła się do Guerina i Evansa. Popatrzyła zdziwiona na Maxa, a potem na Michaela który tylko wzruszył ramionami.
— Cześć Max!! – powiedziała dziewczyna dość głośno
— Co... co jest...a cześć Tess – odpowiedział nie zwracając zbytnią uwagę na dziewczynę i z powrotem pogrążając się w swoich myślach
— Widzę, że z nim nie pogadam – zwróciła się do Guerina – Przyjdzie dziś Isabel?
— Nie, uczy się z Alexem, tzn. u jej domu nie ma rodziców, wyjechali do Utah, poprosiła, aby Max spał u mnie więc wiadomo – odpowiedział z uśmieszkiem
— Aha...- Tess również się uśmiechnęła – A Kyle??
— Nie wiem, nie widziałem go dziś
— Ja właśnie też...- siedzieli tak przez dłuższą chwilę
Max nie odzywał się w ogóle. Marzył o tym aby móc znowu pocałować Liz, tak jak kiedyś. Mógłby teraz pójść do niej i wyznać jej wszystko co czuje, całować, pieścić, kochać. Ale bał się, że ona znów go odrzuci.
Przypomniały mu się słowa które wypowiedziała przed chwilą "To przez ciebie, przez to, że się w tobie zakochałam, a później dopiero dowiedziała, że masz jakieś głupie przeznaczenie". Po co mu to przeznaczenie, przecież on nie kocha Tess, może i Ave kochał, ale Tess nie. Kocha Liz i zawsze będzie.
Zerwał się na równe nogi i wbiegł na zaplecze.
***
Liz na górze przebrała małego i dała mleko, aby zasnął. Gdy w końcu zmrużył oczka, przykryła go kocykiem i wyszła na taras. Wyciągnęła dziennik i zaczęła pisać, łzy same napływały jej do oczu:
"15 kwietnia, nazywam się Liz Parker i nie mam już na nic siły. Ciągle kłócę się z Maxem, czemu tak musi być? Błagam Boga, jeżeli gdzieś tam jest, abym mogła cofnąć się w czasie i tym razem ja chcę pomóc Maxowi, powiedzieć, że to co zrobiłam było nieprawdą, że wcale nie spałam z Kylem.
Chciałabym aby teraz przyszedł do mnie, powiedział mi jak bardzo mnie kocha i całował, pieścił.
Ale tak nie będzie, teraz na moim miejscu musi być Tess, to ją musi kochać i ją całować. Ja już jestem jego przeszłością.
Liz odłożyła dziennik i popatrzyła w wieczorne gwiazdy. W jej głowie zaczęły przeskakiwać wspomnienia, jak ona była z Maxem.
~*BŁYSK*~
Pierwszy pocałunek, ten najdłuższy
Składzik, wizje
Mieszkanie Michaela, a było tak blisko
Pustynia, odnalezienie kamienia
Podczas deszczu
Pożegnalny w jaskini
Podczas walentynek
Potem taniec z Maxem z przyszłości, ostatnie wspomnienie
~*BŁYSK*~
Liz otworzyła, wyjęła z zeszytu zdjęcie i dotknęła palcem wizerunku Maxa. W jej głowie znowu zaszumiały słowa tamtej piosenki: Ile dałbym by zapomnieć cię, te wszystkie chwile które są, na niebo chce, bo chce nie myśleć o tym już, zdmuchnąć wszystkie wspomnienia niczym zaległy kurz, tak już po prostu nie pamiętać sytuacji w których serce klęka, wiem, nie wyrwę się, chociaż bardzo chce, mam nadzieje że to wiesz i ty.
Zanuciła je cicho. Wyjrzała za balkon, światło latarni oświetlało małą uliczkę. Była tak pochłonięta wsłuchiwaniem się w tę melodie, że nic nie miło już dla mniej znaczenia.
Nagle poczuła jak coś łapie ją w pasie. Odwróciła się wystraszona. Przed nią stał Max, patrzył jej głęboko w oczy.
( w tle K-Ci & Jo Jo – Crazy)
Jej oddech stawał się coraz bardziej przyspieszony. Nie mogła się opanować. Musiała coś zrobić inaczej popełni głupstwo całując go.
Maxa nie interesowało nic innego, chciał mieć teraz ją, jej pocałunek. Popatrzył w jej wystraszone oczy tak jakby miał w nich zobaczyć coś, co mogło by powstrzymać. Ale w ręcz przeciwnie jeszcze bardziej go wciągało.
Obydwoje nie wytrzymali. W tym samy momencie zbliżyli się energicznie do siebie i zaczęli całować.
Max posadził dziewczynę na murku. Ta nie protestowała, nie miała zamiaru. Choć z jej oczu zaczęły płynąć słone łzy.
Brakowało jej tego, ale zarazem nie chciała tego. Bała się, że to może wszystko zmienić. Zniszczyć to co czuje. Ale co, miłości nie da się zabić, prawdziwa miłość.
Chłopak poczuł łzy w swoich ustach. Wiedział, że płacze. W jego oczach również robiło się mokro. Ale nie mógł płakać, nie teraz. Oderwał się od niej na chwilę łapiąc dłońmi jej twarz. Popatrzył na jej zamknięte oczy.
Jej usta drżały, może z zimna. Tusz na oczach był rozmazany przez łzy.
~*BŁYSK*~
Liz widzi ogród, piękny ogród, jak z jakiejś baśni. Jest słoneczny dzień. Na jednym z wielkich drzew zawieszona jest huśtawka. Niewielka. Nagle zza jakiegoś krzaczka dobiega radosny śmiech. Wybiega z tamtąd mała dziewczynka i troszkę większa. Ta mniejsza miała piękne brązowe długie włosy, sukienkę za kolanka, ale nie była ona aż tak piękna jak tej drugiej. Blondynka miała śliczną błękitną sukienkę w kwiatki z perełek.
— Będę pierwsza – krzyczała brunetka
— Lilith, poczekaj, nie chcę się wywrócić...- śmiała się druga
— Val...nie dbaj o sukienkę
— Muszę, dziś przyjedzie mój brat – blondynka siadła na huśtawce, a brunetka siadła na trawie
— Dziś przyjedzie Zan... hurraa!! – zaśmiała się
Liz zdziwiła się słysząc imię "Zan", przecież to Antarskie imię Maxa. Przyjrzała się uważnie twarzy blondynki. Te same oczy, uśmiech – to przecież Is. Spojrzała na drugą. Uśmiech wydawał się jej znajomy, oczy duże brązowe. Sukienka w filiżanki. Taką samą miała w dzieciństwie – to przecież ona jak była mała. Ta sama mała Liz Parker siedzi tutaj.
~*BŁYSK*~