* * *
Michael przekręcił się na bok. Otworzył oczy. Spojrzał na zegarek. Było po trzeciej nad ranem. Jęknął i przetarł dłonią oczy. Przekręcił się na drugi bok, naciągając na siebie koc. Wzrokiem jeszcze przebiegł po swoim mieszkaniu. Drzwi, telewizor, Liz, stolik... Liz?! Michael zerwał się i usiadł w łóżku. W jego mieszkaniu znajdowała się Liz Parker. Siedziała na wiklinowym krześle naprzeciw jego łóżka. Siedziała tak po cichu w mroku i wpatrywała się w niego. Guerin sam nie wiedział co myśleć o tym. Wbił w nią wzrok i zapytał:
— Liz... Co ty tu robisz?
Nawet nie drgnęła. Był pewien, że się lekko uśmiechała. Wyglądała ślicznie. Jej oczy iskrzyły się w ciemności.
— Liz... – szepnął ponownie
— Są Święta. – powiedziała łagodnie – Wigilia. A nikt nie powinien być sam. Zwłaszcza, jeśli się ma kogoś bliskiego. Dlatego przyszłam. Nie mam zamiaru cię zostawić w te Święta. Ani w żadne inne Święta. Żadnego dnia.
To powiedziawszy wstała z krzesła i podeszła do niego. Pochyliła się i pocałowała go. Delikatnie, czule i niesamowicie. Pierwszy raz ktoś go tak całował, z takim uczuciem.
— Riv... – Michael wyszeptał
Liz uśmiechnęła się i przytuliła do niego. Jakby nie widzieli się setki lat, jakby co dnia za sobą tęsknili. Położyła się obok niego i spokojnie zasnęła. Po chwili i Michael zasnął. Spokojnie, jak nigdy. Biały puch radośnie wirował za oknem...