Michael odwiesił słuchawkę telefonu. Spojrzał na zegarek, a następnie na numer telefonu w książce telefonicznej Atlanty. Ponownie go wykręcił i ponownie nikt nie odebrał. Michael znowu spojrzał na zegarek i potrząsnął głową. Było już późno, widocznie Max był w domu. Zrezygnowany, trzeci raz wykręcił numer. Wiedział, że nikt nie odbierze, ale ON MUSIAŁ skontaktować się z Maxem, a numer do biura Maxa był jedynym jakim Michaelowi udało się znaleźć w książce.
Zrezygnowany po raz trzeci odłożył słuchawkę i poszedł w stronę sali Marii. Leżała na łóżku. Nadal była nieprzytomna. Jej blada twarz była dokładnie taka sama jak w momencie omdlenia. Michael nie mógł na nią patrzeć. Momentalnie napływały mu łzy do oczu. Byli biedni, ale szczęśliwi, a teraz miało spełnić się ich największe marzenie: mieli mieć dziecko. Do sali wszedł lekarz, położył rękę na ramieniu Miachael i powiedział:
— Panie Guerin, niech pan idzie odpocząć, pańska
obecność nic tu nie pomoże.
— Panie doktorze, czy ona.... ona odzyska
przytomność?? – pytanie ledwie przeszło przez gardło Michaela. Lekarz zamyślił się i zaczął powoli odpowiadać:
— Widzi pan.... pańska żona została przywieziona w
krytycznym stanie. Stanie, przy którym my nie możemy już zrobić, oprócz czekania. Pytanie tylko, czy na śmierć czy na chwilowe ozdrowienie, które pozwoliłoby się panu z nią pożegnać. Bo pana żona umrze i to niedługo. Przy najlepszych prognozach daję jej dwa dni, nie więcej, jej stan jest naprawdę krytyczny.
— Dziękuję panu, panie doktorze – powiedział cicho
Michael – Czy ja mógłbym... Chciałbym ją wypisać ze szpitala.
— Słucham ?? Nie to niemożliwe. -odparł prędko
lekarz – ona potrzebuje stałej opieki lekarskiej.
Lekarz wyszedł. Michael rozejrzał się po sali, w jego głowie zaczął kiełkować pewien plan. Szybko zaczął odłączać Marię od urządzeń. Wziął ją na ręce i wymknął się z nią ze szpitala. Delikatnie ułożył ją na tylnim siedzeniu i ruszył w stronę Atlanty, gdzie mieszkał ostatni ratunek Marii – Max i jego uzdrowicielska moc.
....................
Taksówka zatrzymała się przed Crashdown. Wysiedli z nich Max, Liz, Isabel i Kyle. Przyjechali sami bez bliźniaczek, które pomimo protestów zostały u znajomej w Atlancie. Taksówka odjechała, a oni stali przed budynkiem. Nie chcieli od razu wchodzić do środka. Nie było ich tu ponad dziesięć lat. Każde z nich pozwoliło odpłynąć swoim myślom do czasów, gdy mieli szesnaście, siedemnaście lat, do tamtych problemów, radości i smutków. Widzieli Marię obsługującą gości i puszczającą oczka do Michaela siedzącego przy stoliku z Maxem i Isabel. Widzieli Tess, wchodzącą razem z Kaylem do Crashdownu, gdzie przy kasie stała Liz i rozmawiała z Alexem. Nagle tamte czasy stały się im bliskie. Wtedy byli wszyscy razem, a nie to co teraz... Pierwszy otrząsnął się Max. Jego myśli niebezpiecznie zbliżały się do Michaela i jego ucieczki, a tego nie chciał:
— Wchodzimy?? – zapytał. Pozostała trójka
przytaknęła. Chwycił za klamkę, lekko przekręcił i stało się. Byli w Crashdown.
...................
Jeff Parker wychodził właśnie z zaplecza z naręczem talerzy, gdy do Crashdown weszła czwórka młodych ludzi. Było w nich coś znajomego, dlatego przyjrzał się im uważniej. W jednej z kobiet poznał Liz. Zmieniła się trochę, postarzała się, ale nadal była to jego córka, której nie widział ponad dziesięć lat. Ona też go poznała. Przez chwile oboje wahali się, nie wiedząc, co zrobić. Pozostała trójka stała z tyłu, czekając na rozwinięcie akcji. Liz pierwsza odważyła się przemówić. Powiedziała cicho:
— Tato, ja nie... – ale Jeff Parker nie pozwolił jej
dokończyć. Wypuścił z rąk talerze, przygarnął córkę do siebie i wtuliwszy twarz w jej włosy, zaczął płakać ze szczęścia.
....................
Michael czuł się zmęczony. Mijała właśnie osiemnasta godzina od kiedy wyjechał wraz z Marią z Los Angeles.
Był głodny i chciało mu się spać, ale nie mógł się zatrzymać. Wiedział, że szpital zorientował się, że zabrał Marię. Na pewno już go szukają. Każdy postój może spowodować, że go złapią. Zacisnął mocniej ręce na kierownicy i docisnął gazu. "Nie mogą nas złapać. Nie tak blisko celu"- ta myśl ciągle kotłowała mu się w głowie. Nie zwrócił nawet uwagi na wielki bilboard z ogromnym, zielonym kosmitą, który z obleśnym uśmiechem zapraszał do Roswell – stolicy kosmitów (droga Marii i Michael przebiegała koło Roswell). Jechał dalej. Nagle z tyłu samochodu rozległ się głośny jęk, a potem Michael usłyszał bardzo ciche:
— Michael?? – momentalnie wyskoczył z samochodu,
otworzył drzwi koło głowy żony i uklęknął przy niej.
— Tak, kochanie?? – spytał troskliwie.
— Michael...gdzie....my jesteśmy??? – Maria z trudem
wydobywała z siebie słowa.
— Jesteśmy koło Roswell. Jedziemy do Maxa.
— Koło Roswell??? Proszę.....pojedźmy do......mojej
mamy – poprosiła Maria.
— Ale kochanie, nie możemy, musimy....- starał
oponować Michael, ale wystarczyło, że spojrzał na wychudłą i pobladłą twarz Marii, żeby, wbrew rozsądkowi, zmienił decyzję:
— Dobrze, pojedziemy do mamy – powiedział i westchnął
mimo woli.
— Dziękuję – wyszeptała Maria i zamknęła oczy.
Michael patrzył na nią przez chwilę, po czym wstał i wzdychając siadł za kierownicą. Sekundę później samochód ruszył z piskiem opon i pojechał zgodnie z kierunkiem, wskazywanym przez wielkiego kosmitę na bilbordzie.
.......................
C.D.N