Część jedenasta
Po paru dniach Tess zwołała wiekjie zebranie. Miało się ono odbyć w miwszkaniu Michaela. Wszyscy już byli na miejscu oprócz Maxa i Tess.
—Mam nadzieję, że niedługo przyjdą, nie mam aż tak dużo czasu, aby wysłuchiwać kosmicznych bzdur Tess – powiedziała podenerwowana Liz.
—Kiedy dokładnie jedziesz Lizzy? – zadał pytanie Alex.
—Jutro o 15.00.
—Jak to przecież miałaś jechać dopiero w przyszłym tygodniu – powiedział Michael.
—Wiem, ale chcę być w Ohio jeszcze przed przerwą Wielkanocną – odparła Liz.
—A jesteś już spakowana? – zadała jej kolejne pytanie Maria.
—Nie do końca, więc chciałabym by się pospieszyli.
—Ocho o wilku mowa – powiedział Alex, gdy nagle drzwi otworzyły się i do środka weszli Max i Tess.
—Sory, że tak długo, ale uważałam, że muszę to powiedzieć najpierw Maxowi – przeprosiła ;) wszystkich zebranych Tess.
—Okey, wszystko w porządku, tylko przejdźmy już do rzeczy. Żadne z nas nie ma zbyt wiele czasu – powiedziała Liz.
—Okey. Więc muszę wam powiedzieć, że przypomniałem sobie jak wrócić do domu. – oznajmił wszystkim Max.
—Co? Jak to możliwe? – pytała się Isabel.
—Dlaczego nam nie powiedziałeś? – zapytał wzborzony Michael przyjaciela.
—Spokojnie. Przypomniałem sobie dopiero dzisiaj. A przypomniałem sobie to dzięki temu, że ktoś potrzebuje abyśmy wracali na Antar. – odparł Max.
—Kto? – odkrzykneli z zaskoczeniem wszyscy oprócz Tess.
—Mój syn. Mój i Tess. – spojrzał najpierw na Tess, a później z bólem na Liz.
Wszyscy w pokoju nie odzywali się ani słowem. Ciszę przerwał dopiero Alex.
—Więc wracacie? – zapytał
—Chyba tak – odezwała się Tess.
—Nie jesteś sama małpo i nie ty będziesz za nas decydować – odezwała się Isabel.
—Is proszę przestań. – zwrócił się Max do Isabel.
—Nie nie przestanę. Dobrze to sobie obmyśliłaś. Wrócić do domu. Do kogo Tess do naszych wrogów? – zapytała Is.
—Właśnie Tess. Ja tam nie chcę wracać. Jak chcesz to sobie leć, ja zostaję na ziemi – odparł Michael.
—Problem polega na tym, że to dziecko umrze w ziemskiej atmosferze, a dzięki granilitowi będziemy mogli tak polecieć tylko raz. Więc nie macie wyjścia albo lecicie ze mną i Maxem albo zostajecie na tej prymitywnej planecie na zawsze – osparła Tess.
—Czyją planetę nazywasz prymitywną? – odezwała się dotąd spokojna Maria.
Po tych słowach rozgorzała awantura między ludźmi i kosmitami. Awanturę przerwała Liz.
—Dajcie spokój – wszyscy spojrzeli na nią z zaskoczeniem.
—O co wam wszystkim chodzi. To dziecko niczym nie zawiniło i trzeba je uratować. Poza tym to jest jedyna szansa abyście mogli polecieć na waszą planetę, więc musicie to zrobić – zakończyła Liz.
—Dzięki Liz. Nigdy nie pomyślałabym, że staniesz po mojej stronie – powiedziała Tess do Liz.
—Nie stoję po twojej stronie tylko tego dziecka, które nie ma wyjścia. To wyście sprowadzili je na ten świat i to wasz obowiązek zrobić wszystko aby przeżyło. A teraz wybaczcie jutro wyjeżdżam i mam jeszcze dużo roboty – odrzekła Liz, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
Max wybiegł za nia.
—Liz poczekaj proszę. Chciałbym porozmawiać, wyjaśnić...
—Nic nie musisz mi wyjaśniać Max, będziesz miał dziecko z Tess i tylko to się teraz liczy.
—Chyba tak. Naprawdę jutro wyjeżdżasz?
—Tak, tak będzie najlepiej. Im szybciej tym lepiej. Przepraszam Cię Max, ale jestem umówiona z twoją mamą. – odwróciła się i odeszła.
Max stał i patrzał jak Liz odchodzi. Pomyślał jak musi cierpieć. Z ciężkim westchnieniem odwrócił się i wszedł z powrotem do mieszkania.
***
—Liz zabrałaś wszystko? – zapytała się chyba po raz setny Diane.
—Tak ciociu, mam wszystko – uspokoiła ją Lizzy.
—Pamiętaj zadzwoń do nas jak tylko dolecisz – powiedział Phillip.
—Dobrze, na pewno zadzwonię – obiecała Liz.
—Lizzy, ja i Max kupiliśmy Ci mały prezent abyś o nas nie zapomniała. Gdziekolwiek będziesz pamiętaj o nas – zakończyła Is i podała Liz małą paczuszkę.
—Och, dziękuję wam nie trzeba było – dodała Liz otwierając paczuszkę.
—Jest prześliczny – powiedziała Liz wyjmując z pudełka wisiorek z kosmitą i z napisem ,,I believe”.
—Liz pamiętaj, że zawsze będę cię kochać – powiedział Max.
—Ja też siostrzyczko, trzymaj się – powtórzyła słowa brata Isabel.
—Będę się trzymać. Przyślijcie mi pocztówkę stamtąd – wskazała palcem na niebo. Wszyscy zaczęli się śmiać, lecz w ich oczach pojawiły się łzy.
—Chcielibyśmy ci powiedzieć co zamierzamy.
—Nie, nie chcę wiedzieć. Proszę, tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
—Jak chcesz. Uważaj na siebie w Ohio.
—Będę. Nie żegnam się z wami, ponieważ mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
—My też mamy taką nadzieję. – odparł Max.
—Lizzy, kochanie czas już na nas – powiedział pan Evans.
—Żegnajcie – powiedziała Liz przytulając się do Maxa i Isabel. Wsiadła do samochodu razem z Diane i Philipem. Max i Isabel długo stali przytuleni patrząc za odjeżdżającym samochodem.
***
2 tygodnie później
—Lizzy?!
—Tak ciociu Anette?
—Telefon do ciebie.
—Kto może dzwonić do mnie o tak późnej porze? – spytała się ciotki Liz.
—To Philip Evans – powiedziała Anette.
—Halo? – zapytała Liz odbierając telefon.
—Liz tu Philip, twoja ciotka Diane jest załamana, zdarzył się wypadek, czy mogłabyś przyjechać do Roswell?
Czekam na wasze komentarze!!