Olka

Na końcu świata (1)

Wersja do druku Następna część

Od autorki: Słowem wstępu powiem, że ten świąteczny fan fic powstał z całkiem błahego powodu. Otóż obiecałam sobie, że kiedy w moim mieście spadnie pierwszy śnieg zabiorę się wreszcie za napisanie świątecznego opowiadania. Tak właśnie stało się dziś – 15 grudnia 2003 roku. Mam nadzieję, że wam się spodoba.

Na końcu świata cz.1

Levelock. To małe miasteczko położone gdzieś na Alasce schowało się pod puszystym śniegiem. Lecz tym razem było go o wiele więcej niż zwykle. Zima przypominała o sobie każdego dnia obdarowując mieszkańców coraz to większymi ilościami białego puchu.
Podążając najbardziej zaśnieżoną drogą można było dotrzeć na zapomniany koniec miasta. Niewielki domek, który się tam znajdował, stał samotnie na małej polance otoczonej wysokimi świerkami. Czapy mlecznego śniegu zalegały na jego dachu niemalże całkowicie ukrywając go przed światem. Jedynie kolorowe światełka oplatające choinkę, które migotały radośnie w oknie, zdradzały, że ktoś zamieszkuje ten mały domek. A gdyby podejść bliżej dostrzec można w nim było dwie postacie siedzące przy kominku...

— Mamusiu! Poczytaj mi jeszcze! – Mały Sammy zeskoczył z kolan mamy by znaleźć się jeszcze bliżej kominka. Chłopczyk nigdy nie lubił zimy z dwóch powodów. Jednym z nich był mróz, który sprawiał, że jego nosek i uszy stawały się wyjątkowo mocno czerwone. A wtedy wszystkie dzieci w przedszkolu nazywały go Rudolfem. Dlatego spośród wszystkich reniferów świętego Mikołaja Sammy najbardziej nie lubił ów czerwononosego Rudolfa.

— Pod warunkiem, że położysz się już do łóżka! – Stanowczo lecz z uśmiechem na twarzy powiedziała Liz Evans.

— Oj mamo! – Naburmuszył się chłopiec.

— Bez gadania. Wiem, że za kilka dni są Święta i nie musisz chodzić do przedszkola, ale mimo wszystko... – Liz spojrzała na zegarek – ...godz. 10 to i tak za późno, jak dla takiego malucha, jak ty.

— Nie jestem maluchem! – Oburzył się Sammy. – Jestem w grupie starszaków i mam już... – chłopiec zamyślił się, po czym pokazał jej sześć paluszków – ...już tyle lat.
Liz uśmiechnęła się.

— Tatuś byłby z ciebie dumny. – Powiedziała, a jej oczy wypełniły się łzami. Uśmiechnęła się do synka i wzięła go na ręce. – Ja też jestem z ciebie dumna. Bardzo cię kocham Sammy.

— Ja też cię kofam maaa...siu. – Powiedział chłopiec ziewając.
Zanim Liz doszła do jego pokoju już spał wtulony w jej ramiona. Jak każdego dnia Liz położyła się koło synka. Chłopiec zasypiał na dobre dopiero wtedy, gdy mógł potrzymać ją przez jakiś czas za włosy. A Liz nie sprzeciwiała się temu. Ona także lubiła zasypiać obok Sammy'ego.

Liz obudziła się na dźwięk telefonu. Spojrzała na zegar. Była 8:30 rano.

— Kto to może być o tej porze? – Spytała samą siebie. Spojrzała w bok by upewnić się, że dźwięk telefonu nie zbudził Sammy'ego. Ale chłopca nie było. Liz zamarła, telefon przestał dzwonić.

— Słucham? – Liz usłyszała dziecięcy głos dobiegający z przedpokoju. – Mamusię? Zaraz ją zawołam. – Słychać było coraz głośniejsze uderzanie dziecięcych stupek o podłogę. Chwilę potem mały Sammy wbiegł do pokoju i tradycyjnie wskoczył na łóżko. – Mamo! Mamo. Wujek Kyle zadzwonił rano. Podśpiewywał chłopiec skacząc na łóżku niczym na trampolinie.
Liz odetchnęła z ulgą i wyciągnęła telefon z ręki chłopca.

— Halo? Kyle, to ty? – Spytała.

— Witaj Liz! Co u ciebie słychać? – Kyle wydawał się być rozpromieniony.

— Przecież byłeś u nas tydzień temu. – Liz uśmiechnęła się do słuchawki – Od tamtej pory nic się nie zmieniło.

— Wpadnę do was na Święta. – Stwierdził rozradowany, nie pytając o zdanie. Kupiłem już nawet prezenty. Myślisz, że Sammy'emu spodoba się lokomotywa. Ma elektryczne zasilanie i...

— Kyle, przecież wiesz, że nie obchodzimy Świąt. – Przerwała mu Liz, w której głosie wyczuwało się smutek.

— Liz... – Zaczął Kyle – ...Od jego odejścia minęło już pięć lat. Wiem, że rocznica przypada właśnie na Wigilię, ale musisz się z tym pogodzić.

— Jeśli chcesz możesz przyjechać, ale potraktuj ten dzień jak każdy inny. Dowiedzenia Kyle. – Powiedziała Liz niemalże trzaskając słuchawką. Z jej oczu spływały łzy. Oparła się o ścianę i osunęła na podłogę. Bardzo kochała Kyla. Od śmierci Maxa zaopiekował się nią, był najlepszym przyjacielem. Gdy postanowiła odciąć się od wszystkiego, co związane było z Maxem, pomógł jej znaleźć dom w Levelock i nawet przeprowadził się do miasteczka by nie była sama. Na początku odpychała go od siebie, ale w końcu dała za wygraną i dopuściła go do siebie. Ale Kyle nie był w stanie zastąpić jej Maxa. Choć wiedziała, że ją kochał, nie potrafiła odwzajemnić jego uczuć. On po prostu nie był Nim.
Sammy usłyszał ciche łkanie matki w przedpokoju. Zeskoczył z łóżka i podbiegł do niej.

— Nie martw się mamusiu! – Pogłaskał ją po głowie. – Tatuś wróci... – Dodał przytulając się do matki.
Liz objęła chłopca. Przez te pięć lat nie potrafiła mu wytłumaczyć, że Max odszedł na zawsze i już nigdy nie wróci. Jak miała mu powiedzieć, że nie czuła już więzi, która łączyła ją z Maxem, a która już od tak dawna była niewyczuwalna? Jak miała wytłumaczyć, że wujkowie Michael i Jesse z pomocą cioci Marii i Isabel szukają go nadal podczas, gdy ona pewna jego śmierci zaszyła się niemal na końcu świata nic nie robiąc, by go odnaleźć? Nie chciała by Sammy się od niej odsunął. Nie wytrzymała by tej straty. Nie po raz kolejny.

Wersja do druku Następna część