- Hej – Powiedziała Liz widząc wchodzącego do baru Maxa.
— Co robisz?
— Przyozdabiam. Idą święta i... no sam wiesz. Uwielbiam ten nastrój!
— Nie wątpię. Pomóc Ci?
— Zależy w jaki sposób. Lubię dekorować- . Nad wszystkim panuję. A nie lubię używać- mocy, które mogą zepsuć- mi radość- . Tak wiec w normalny sposób zawieś ten stroik na drzwiach. – Odpowiedziała z uśmiechem.
— Jakie masz plany na święta?
— Chyba takie jak zawsze. No może z tym wyjątkiem, ze rodzice jadą do babci, a ja nie.
— Siedzisz sama? W święta nie można być- samym.
— Święta, święta i po świętach. Wiesz – nic nie trwa wiecznie.
— Aha, co mam teraz zrobić- ?
Max i Liz zajęli się dekorowaniem Crashdown. Pod koniec ich pracy wszystko wglądało świetnie. Atmosferę świat dało się wczuć w powietrzu.
— Lizzy, muszę już iść- .
— Ok. Dzięki. Bardzo mi pomogłeś. Ja muszę jeszcze posprzątać- po całym dzisiejszym dniu. Padam z nóg. Pozdrów rodziców. Pa. – Po czym pocałowała go w policzek.
Max wracał do domu zastanawiając się nad nadchodząca wigilią. Chciał ja spędzić z Liz, jednak nie widział możliwości. Rodzice tak bardzo cenili sobie obecność wszystkich przy wigilijnym stole... Czasami zazdrościł Michaelowi swobody. „Nie, nie wolno mi tak myśleć”, skarcił się. „Michael oddał by wszyst, żeby być na moim miejscu”.
— O, Max, już jesteś! – Drzwi otworzyła mu roześmiana Issy po czym wciągnęła go za ręce do domu. – Mama i ja mamy świetny pomysł. Siadaj. Mamo, Max już jest! – Krzyknęła Issy.
— Co to za pomysł?
— Zaraz, nie bądź niecierpliwy.
— Ja? To ty skaczesz z podekscytowania pod sufit.
— Z podekscytowania – Podkreśliła jego siostra.
— Już jestem. Max, mamy małą propozycję. Co powiedział byś na zaproszenie do ans kilkoro dzieci z domu dziecka?
— Co? Ty też!? Issy jest faszystką i ty już teraz tez? Mamo!
— Nie podoba Ci się?
— Podoba mu się, prawda Max? – Zapytała naciskając Issy- I nie jesteśmy żadnymi faszystkami, prawda Max? Ach i pomożesz nam wszystko zorganizować- , prawda Max? – Ten odpowiedział jej sztucznym uśmiechem. – No widzisz mamo?
— Zaraz, a tato o tym wie?
— To ma być- niespodzianka. – Odpowiedziała pani Evans. – Myślisz, ze mu się spodoba?
— Mamo! Tato wróci zmęczony. A ty chcesz mu zrobić- taką niespodziankę?
— Dlaczego położyłeś nacisk na słowo „taką”? – Zapytała Issy.
— Bo on może tego nie wziąć- za niespodziankę. To są obce dzieci. Ile ich chcecie zaprosić- ? Dwoje, troje? – Matka i córka popatrzyły po sobie niepewnie.
— Dziesięcioro.
— JA chyba zwariowałem. Albo wy. Idę do siebie, a wy się jeszcze raz zastanówcie, dobrze? A i zmierzcie Isabell temperaturę. Może ma świąteczną gorączkę?
Maria tymczasem pomagała mamie w pakowaniu świątecznych prezentów.
— Mamo, czemu kupiłaś ich tak dużo? Przecież spędzimy święta tylko we dwie. A tu masz też typowe prezenty dla chłopców.
— Zaprosiłam kilka osób. – Maria wybałuszyła na nią oczy.
— Co zrobiłaś?
— Zaprosiłam kogoś.
— Kogo?
— 3 osoby. Michaela Geurina, Juma i Kyla. Może być- ?
— Kogo??!! – Ponowiła pytanie Maria z rosnącym zdziwieniem.
— Och, czy ty jakaś głucha jesteś. Już mówiłam. Juma, Michae...
— Mamo! – Przerwała – Jak to Michaela? Szeryfa i Kyla to mogłam się spodziewać- , ale...Michaela? Jak?
— Po prostu. Pomyślałam, ze miło by było gdyby twój chłopak do nas wpadł. I co to ma znaczyć- „mogłam się spodziewać- ”? I nie powtarzaj się.
— Mamo... JA i Michael nie jesteśmy parą. Zrozumiałaś?
— Tak. Ale i tak on przyjdzie. Zapakuj ten prezent.
— Mówisz to tak spokojnie?? Mamo! Michael Geurin z nami. W Wigilię. Na kolacji.
— I co w tym złego. Mówisz, ze i tak ze sobą nie jesteście.
— Ale... Ja... Ja się będę czuła skrępowana!
— Och, serio? Zmyślasz.
— Mamo!
— Koniec dyskusji. Pomóż mi. Zapakuj to co ci kazałam i poszukaj mi przepisu na to ciasto piernikowe. – Widząc minę córki dodała. – Przecież nie możemy pozwolić- , żeby Michael spędzał sam Wigilię. Myślałam, ze się...
— ... ucieszysz – Dokończyła Liz, kiedy Maria opowiedziała jej o wszystkim następnego dnia w pracy.
— Wiem. Cieszę się. Wiesz o co mi chodzi...
— Eee..., nie wiem. Wytłumacz mi ok? A a ja postaram sie zrozumieć.
— No... Ja i Michael ze sobą nie jesteśmy, ale ty i tak wiesz co do niego czuje...
— Acha, zakapowałam! Więc, ty po prostu sie boisz!
— Czego?
— No jego obecności. Boisz się, że cos palniesz, lub, ze coś nie tak pójdzie. Mam racje?
— Nie. – Powiedziała stanwczo Maria. Liz popatrzyła na nia wyczekująco.- Dobra masz rację. I co mam zrobić?
— Jak to co? Cieszyć się. Spędziesz cały wieczór z Michaelem. Kupiłaś mu już prezent?
— Nie. A Ty Maxowi?
— Nie. Ale na co czekamy? Idziemy a zakupy?
— A bar?
— Rodzice jeszcze są. Po za tym i tak miałam wziąść popołudnie wolne.
— Oki. To idź sie przebrać, a ja poczekam.
Liz poszła do swojego pokoju, a Maria usiadła na stołku przy barze.
— Cześć Maria. – Usłyszała za sobą czyjś głos.
— O Michael. Cześć.
— Więc spędzamy razem święta?
— Wigilię. – Poprawiła – Miła perspektywka. – dodała
— Aha. Więc do zobaczenia.
— Pa.
— Maria, idziemy? – Zapytała Liz, kiedy znalazła sie na dole. – Halo, tu Ziemia. – Powiedziała przyjaciółka wymachyjąc ręką przed oczyma Marii, widząc jej nieobecna spojrzenie.
— Co mówiłaś?
— Zapytałam się czy idziemy.
— No tak, idziemy.
— Mamo, gdzie choinka? Miałaś sie tym zająć.
— Och, Issy nie zdążyłam. Musiałam gotować, kupić prezenty, bombki...
— Po co nam bombki skoro nie mamy choinki? Ja miałam o wiele więcej na głowie. Przecież... no dobrze, moze wcisnę gdzieś zakup choin-ki – Odparła córka notując nowe zadanie w notatniku. – Muszę isć. Wpadłam cos przekąsic, ale nie mam czasu. Mamus zrób mi kanapkę, a ja zadzwonię do Liz. Koniecznie musi mi pomóc.
— Iss! Mam do Ciebie pytanko. – Powiedział Max schodząc po schodach.
— Nie udzielam wywiadów- Przedrzeźniała sie z nim siostra.
— Posłuchaj. Mogłaby Liz przyjść do nas na kolację?
— Nie wiem. Zapytaj się mamy. Jeśli zdąży ci coś na dzisiaj ugotować...
— Mówię o Wigilii.
—Max... Będziemy mieć tu połowę domu dziecka, plus my, plus...
— Plus Liz.
— Max... Nie zrozum mnie źle, ale...
— Wiedziałem, ze się zgodzisz – Podszedł do niej i pocałował w policzek. – Kochana siostrzyczka.
— Nigdy wiecej tego nie rób. – Powiedziała i oboje wybuchneli śmiechem.
— Kochanie, kanapka... Z czego się śmiejecie?
— Ze wszstkiego.
— Dobra, dosyć gadania. Więc najpierw choinka... mamo, mogę liczyć, ze ją chociaż ubierzesz? Pojade ją kupić...
— Powrót światecznej faszytki – Powiedział Max pod nosem.
— Maria, masz jakis pomysł?
— Zero. Gdyby był moim chłopakiem, to bym mu kupiła... nie wiem, bo nie jest, ale to było by o wiele łatwiejsze.
— No nie wiem. Max jest, a mi wcale nie jest łatwiej. Co powiesz na płytę Metaliki dla Mika?
— A ty na pieluszki dla Maxa? – Odpowiedziała Maria z uśmeichem.
— To nie jest zabawne. A płyta wyszła nowa. Ze względu na wydatki świateczne Michael jej nie kupi. I ja mówie poważnie. To dość pomysłowe i przemyślane.
— Te teraz powiem Ci cos ja: chcę mu kupić prezent, który chociaż trochę uświadomi mu, że nadal go kocham. – Liz przewróciła oczami. – No co?
— Nic. Chciałabym, żebyś kupiła mu normalny prezent. Przecież porozmawiacie o tym po kolacji.
— A kto tak powiedział?
— Myslałam, ze tak planujesz.
— Liz! Tam bedzie Kyle! Jak mam z nim o tym rozmawiać?
— Mały spacer nie zaszkodzi. Kyle zostawicie
— Nie będę narażać Kyla na oglądanie naszych rodziców podczas ich "sesji"
— "Sesji"? – Zaśmiała sie Liz.
— No wiesz. pocałunki. Oglądanie mamy i szeryfa nie należy do miłych przeżyć.
Obie zaśmiały sie.
— Nie watpie. A Max? Co mu kupić?
— Sorry za te pampersy. Może jakąś bluzę w serek? To jego styl.
— Doradzałaś mi ją w zeszłym roku. I kupiłam. Tym razem moze nie będziesz się powtarzać?
— Ha, ha. No dobra, wysilmy się. Co moze być potrzebne takiemu Maxowi? Szlik!
— Szalik? W Roswell nie jest aż tak zimno.
— No, nie! Ja się trzęsę, a mam szalik. Poogladamy?
— Tak, ale popatrzymy za czymś jeszcze. – Powiedziała Liz niezbyt przekonana do pomysłu przyjaciółki.
— Cześć Maxwell. – Powiedział na przywitanie Michael. – Mogę wejść?
— Jasne. Co cię do mnie sprowadza?
— Nic szczególnego. Tak chciałem pogadać. Faszystka znowu w akcji?
— Tak. A najgorsze jest w to, ze próbuje wciagnąć w to mamę. wiesz co one planują? – Michael skinął głową pytająco. – Chcą zaprosić do naszego domu 10 dzieci na Wigilię.
— Dziesięcioro?! Rozumiem dwójkę, trójkę, ale dziesiątkę?
— To nie koniec. Issy uruchomiła nową akcje.
— Którą już? trzydziestą, czy czterdziestą?
— A kto by liczył? Nazywa sie "Stwórz dziecku doma na święta". Ja osobiście nie mam nic przeciw, ale...
— Rozumiem Maxwell. Też bym nie wyrobił. Co mozna kupić Marii?
— Co? A po co? Myślałem, ze zerwaliscie.
— Bo zerwalismy, ale jej matka zaprosiła mnie na kolacje.
— Myślałem, ze przyjdziesz do nas.
— Nie lubię krzyku – uciął krótko.
— Więc spędzisz święta z Marią?
— Nie tylko. Będzie jeszcze szeryf, Kyle i jej matka. Więc?
— Nad czym się zastanawiacie? – Zapytała pani Evans, która właśnie wychodziła na zakupy.
— Michael nie wie co kupić Marii.
— To ta milutka blondynka z Crashdown? – oboje skinęli. – Więc w czym problem?
— Ma pani jakiś pomysł?
— Taki zalążek pomysłu. Idę do centrum, więc sie rozejrzę.
— Może pani od razu kupić. Ja nie jestem dobry w prezentach. Oddam pani pieniądze.
— Dobrze. Więc Max Ci jakoś przekaże.
— Dziękuję za wszystko. Twoja mama jest kochana – Powiedział, kiedy ona juz wyszła
— No, wierzę Ci na słowo – Odparł Max z przekąsem.
— Ale zmarzłam – Powiedziała Liz, kiedy obie z Marią znalazły się w Crashdown. – Prezenty kupione, bar udekoerowany. Zostało mi jeszcze poprosić Panią Evans, zeby włożyła pod choinkę paczkę dla mojego kosmity.
— Na pewno nie chcesz przyjść? – Zapytała po raz setny dzisiaj Maria.
— Nie, dzięki. Moze jemu uda sie jakoś "wyrwać" i pobędziemy troche razem.
— Lizzy, muszę już iść. Mama prosiła, żebym wróciła jak najwczesniej. Muszę jej pomóc.
— Jasne. Miło było. – Odpowiedziała Liz po czym się pożegnały.
Dddddddrrrryyynnnnnnn, dddddddrrrrryyyyynnnnnn! – Zadzwonił telefon.
— Tak słucham, Crashdown cafe – Powiedziała Liz do słuchawki.
— Cześć. Tu Issy. Potrzebuję twojej pomocy. Z resztą Twój bar też sie przyda. Mogę na Ciebie liczyć?
— Jeszcze nie wiem o co chodzi.
— Będę u ciebie za 15 minut, nie czekaj... za pół godziny.
— Ok, będę czekać.
— aha, Max Ci już mówił?
— Od wczoraj go nie widziałam, ale możliwe, że wczoraj powiedział mi to "coś".
— Na pewno nie. Dobra, lece, bo się spóźnie. Za pół godziny. Nie zawiedź mnie Liz.
— Dobra, dobra – Powiedziała już do głuchego sygnału w słuchawce.
— Vanessa! – Krzyknęła Liz do kelnerki, która siedziała przy jednym z opuszczonych stolików.
— Tak?
— Idź już do domu. Zaraz zamknę. I tak nikogo nie ma, a chcę pożegnać jeszcze rodziców zanim pojadą.
— Dzięki. Jak będziesz sama w domu, to moze wpadniesz do nas na chwilę?
— Dzięki za zaproszenie, ale posiedze w domu.
— Jakby Ci sie nudziło mimo wszytko...
— Wiem, wiem. Wpadnę jakby co.
— To cześć. Wesołych świąt!
— Wzajemnie. Cześć.
Liz wzróciła sie w stronę schodów prowadzących na górę. Do przyjścia Isabell zostało jej jeszcze 15 minut, więc zdąży zapakować prezent dla Maxa.
— Co mam z tym zrobić? – Zapytała Maria wskazując na siano leżące na kanapie.
— Pozbieraj do reklamówki. – Odparła jej matka.
— A po co Ci to?
— To tradycje. Kładzie się to pod obrus stołu, na którym będziemy spozywać kolacje. To symbol małego Jesusa.
— Aha. Wiec dokąd to zanieść?
— A pozbierałaś?
— Tak.
—Więc do... niech tu zostanie.
— Jak mam doprowadzić nasz salon do porzątku, jeśli niczego nie pozwalasz mi wynieść?
— Maria, mam więc propozycję: wynieś to co uważasz za zbędne gdzie chcesz, a potem wszytko przygitujemy. Jak posprzątasz oczywiście.
PUK PUK
— Ja otworzę- Maria rzuciła się do drzwi. – O Michael. Cześć. Wejdź do środka. Strasznie zimno na dworze.
— W tym stroju na pewno. – Zaśmiał się, spogladając na Marię będącą ubraną w krutkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. – Fanie wygladasz.
Maria poczuła, że się czerwieni.
— Kto przyszedł? – Zapytała pani Deluca stając w progu. – O, witaj Michael. Co cie do nas sprowadza?
— Pomyślałem sobie, ze jeśli przychdzę na Wigilię, to może przydałbym sie do pomocy przed nią.
— O jejku. Jak to miło z Twojej strony – Odparła. Wejdź proszę. Ściagnij kurtkę i wejdź. Widzisz Mario, teraz będziesz miała pomoc w salonie. Nie wzięłeś nic na przebranie? – Zapytała widząc jak jest ubrany. – Mozesz się pobrudzić.
— Nic nie szkodzi.
— No dobra. Zostawiam was. Idę posprzatać na górze. Maria przypilnujesz mi w piekarniku? Jak zadzwoni dzwonek to wiesz.... wyłącz.
— Dobrze. – Amy zniknęła w drzwich, a Maria zaprowadziła gościa do salonu.
— Co ma robić? – Zapytał.
— Może na początek wynieś to tam do pokoju.
— Jasne. – Wrócił po chwili i patrzyła na nią wyczekujaco.
— Mike to trzeba powynosić. Nie patrz tak na mnie.
— Jak?
— Nieważne.
— Cześć Isabell. Co Cię do mnie sprowadza?
— Chciałabym pierwszego dnia świąt zorganizować tutaj śniadanie dla dzieci z domów dziecka. Myślisz, ze to dobry pomysł?
— Znakomity. Chętnie Ci pomogę. Powiedz tylko co mam robić. Mam jutro cały dzień wiec się wszystkim zajmę. Miło mi będzie odciążyć cie trochę.
— Mi też było by miło, jak byś mogła, ale obawiam się, że twoja wizja samotnego spędzenia Wigili zostanie zakłócona. Przychodzisz do nas. Tak postanowiliśmy. Przydasz się. Pomożesz mi zająć się dziećmi.
— I ja nie mam nic do gadania?
— W tym przypadku nie, Liz. No, chyba nie odmówisz kosmitce? – Zapytała faszstka z usmiechem.
— Nawet nie śmię. Ale o jakich dzieciach mówisz?
Isabell opowiedziała Liz o akcji "Stwórz dziecku dom na święta", a ta uznała to za fantastyczny pomysł. Dogadały sie co do śniadania i Issy wyszła twierdząc, że musi zdążyć kupić jeszcze chionkę i po drobnym upominku dla dzieci.
WIGILIA 17;50
— Doby wieczór wszystkim. – Powiedziała Liz wchodząc do salonu. Na jego środku stał ogromny stór nakryty starannie i dokładnie. Po bokach zobaczyła uroczą gromadkę dzieci. Max wskazał jej miejsce, a Isabellrozmawiała z dziećmi.
— Gdzie twoi rodzice- zapytała szeptem Maxa.
— Są w kuchni. Tak jak sądziłem tatę zdziwił trochę fakt spędzania Wigilii z 10 dzieci.
— Bardzo się zdenerwował?
— Nie jest zły na to, ze one tu sa, ale na mamę i Issy, ze mu nie powiedziały.
— Podczas dzisiejszego wieczory zapewne mu przejdzie. To magiczny iweczór.
— Tak masz rację. Jednak zmieniłabyś zdanie mieszkając z Isabell.
— O czym szepczecie? – Zapytała faszystka :) – W towarzystwie nie ma tejmnic.
— Tak ogólnie się zastanawiamy. Widzę siostrzyczko, ze masz anielski humor.
— No tak, bo wszystko jest wspaniałe... i te roześmiane twarze.
— Tak to cudowne... – Zachwyciła się Liz.
— No moi drodzy... – Pan Evans wszedł do pokoju i klasnął w dłonie. – Pora abyśmy zaczęli.
Po tych słowach wszystcy zajęli swoje miejsca.
— Weźmy sie za ręce – kotynuował. -Najpierw zmówimy modlitwę, a potem każdy z nas, tutaj obecnych powie o co chciałby prosić Boga. Więc: Ojcze nasz, któryś jest... – Zmówił słowa modlitwy, a potem dodał. – Boże chciałbym Cię prosić o zdrowie dla naszej rodziny. O to abyśmy trwali w tobie i umieli cieszyć się każdym dniem.
— Boże, proszę Cie – Zaczęła Issy – aby każde Twe narodziny były tak cudowne ja te. Daj nam łaskę i siłę w dążeniu do tego. Pomóż mi we wszystkich zmaganiach losu, abym mogła trudności przezwycieżać, a z sukcesów sie cieszyć.
— Boże proszę Cię o radość kazdego dnia. Dziękuję za ludzi, którzy sa moimi przyjaciółmi i których kocham. Dziekuję, za to, że dzięki Isabell i Twoim narodziną mogę czuć się potrzbna. Chcę Cię prosić o miłe chwile dla rodziców i babci, którzy spędzają święta w Bostonie. O zdrowie i siłę.
— Boże, przede wszystkim dziekuję Ci za Liz, która jest przy mnie i wspiera mnie. Dziękuję za rodziców, Issy i Michaela, oraz wszystkich, którzy są na mojej drodze. Proszę o szczęście dla tych dzieci, które tu z nami są i tych których nie ma z nami. Daj im radość, którą dałeś mi i Issy. Daj im mamę i tatę.
— Boże, dziekuję Ci za moje dzieci. Dziekuję za wspaniałego męża i za wszystkie radości, jakie na nas zesłałeś. Nie proszę o nic, po za tym, aby mogło nam się żyć tak dalej. I o miłość dla dzieci, które jej potrzebują.
Każde dziecko odmówiło powoli swoje prosby. Liz uznała, że ich modlitwa była dla niej najwiekszą lekcją, w jakiej kiedykolwiek brała udział.
—Więc które z dzieci jest najmłodsze?
— Ja. – Powiedziała dziewczynka o fiołkowych oczkach.- a czemu?
— No, bo czekają na nas prezenty pod choinką. Rozdasz je?
— Tak! – Powiedziała, po czym popędziła pod drzewko
—Michael, to dla ciebie – Powiedziała Maria wyciagając prezenty spod choinki. Podeszła i dała mu pakunek.
— Kyle, proszę – wycięgnęła nastepną paczę.
—Mama, pan Valenti, o i jestem nawet ja! Super! Jeszcze raz wszystkim dziękuję. Wesołych świąt.
Maria rozpakowała paczki. Najpierw od mamy. Dostała branzoletkę, którą uznała za "znośną", potem od pana Valentiego i Kyla, którzy dali jej czapkę i szalik, a na końcu od Mika. Rozpakowywała go w napieciu. Czuła na sobie jego spojrzenie. Otworzyła kolorowe pudełko i napłynęła ją fala radości. Oto miała przed sobą najpiękniejszy płaszczyk jaki kiedykolwiek widziała. Rzuciła sie Michaelowi na szyję.
— Dziękuję – zawołała. Wszyscy patrzyli się na nią w osłópieniu. – Czemu się patrzycie? Jedzcie, tyle się namęczyłyśmy z mamą. – O dziwo posłuchali jej. Mama zaczęła podawać sałatki i inne smakołyki. Tylko Michael wciąż się na nią patrzył. – Może się przejdziemy? – Zapytała niepewnie.
— Jasne, czemu nie? Pod jednym warunkiem: nałożysz go na siebie.
— Z wielką chęcią.
Kiedy znaleźli się na dworze Marii zabrakło słów. Miała poukładane w głowie to co chcaiła mu powiedzieć, ale żadne słowo nie przeszło jej przez gardło.
— Maria... Czemu nic nie mowisz?
— Nie wiem. Nie mogę.
— Chciałbym Ci coś powiedzieć.
— Tak?
— Pragnę cię przeprosić za moje zachowanie. Byłem głópi. Nie rozumiem jak mogłem Cię tak traktować.
— Nie traktowałeś mnie źle.
— Ale to ja zakończyłęm nasz zwiazek.
— Wytłumaczyłeś mi to.
— Mimo wszystko. Ja nadal cię kocham. Nie wiem, czy teraz odwzajemniasz moe uczucie, ale chcę z tobą być. Co ty na to?
— Ja niczego bardziej nie pragnę.
Para przytuliła sie do siebie i spacerowali bez słowa, mogąc się sobą nacieszyć.