Kilka tygodni później
Liz siedziała posępnie na kanapie. Maria siedziała obok niej. Max stał na środku ze spuszczoną głowa, nie wiedząc co powiedzieć. Isabel i Michael oparci o ladę woleli się nie odzywać. Alex stał trochę dalej, ale blisko drzwi, aby w każdej chwili móc uciec. Panowała niezręczna cisza. W końcu przemówiła Issy:
— Kto jej powie?
Znów zapanowało milczenie. Liz podniosła głowę i utkwiła ją w pozostałych. Powiedziała szorstko:
— Czekam na wyjaśnienia.
— Liz. – zaczęła Maria – Tess, ta nowa dziewczyna, co niedawno przyjechała...
— Wiem kto to Tess, Maria!
— Ona jest kosmitką. – powiedział Michael szybko
Wszyscy spojrzeli na niego. A ten wzruszył tylko ramionami, jakby nie wiedział o co im chodzi. Liz zdawała się nie być zdziwiona, ale jednak potrząsnęła głową i zapytała:
— Jak to kosmitką? Jedną z was?
— Tak. – przytaknęła Issy
— Skąd wiecie?
— Powiedziała nam. – odparł Max
— Powiedziała? – Liz otworzyła szeroko oczy – Ot tak wam powiedziała? Hej jestem kosmitką!
— Liz... – chciał wtrącić coś Max
— Nie Max! Jak się dowiedzieliście? Jak?!
— Miałem wizje... – powiedział ledwo słyszalnie
Liz spojrzała na niego dziwnie. "Miał wizję. Ha! Nieźle się wczuła w rolę. Wizje mu jeszcze podesłała. A on myśli, że miał je naprawdę. Spokojnie. Musze się opanować, bo zaraz wybuchnę śmiechem" Ledwo powstrzymała wyraźny grymas śmiechu. Nabrała powietrza, zamrugała i zaczęła spokojnie:
— Wizje? Miałeś wizję?! – kiedy Max nie odpowiadał, wrzasnęła – Miałeś z tą zdzirą wizję?! Kontakt?! Nie mogę w to uwierzyć! Jak... jakim sposobem? – kiedy Max na nią spojrzał, chcąc już cos powiedzieć, ta mu przerwała – Nie! Znów ją całowałeś! Jak mogłeś?!
— Liz, ja... – chciał coś powiedzieć
— Nie chcę tego słuchać. – powiedziała i minęła go
Odepchnęła Alexa i wyszła, trzaskając drzwiami. Wybiegła na ulice i ruszyła przed siebie. Kiedy tylko skręciła za róg i upewniła się, że nikt nie idzie za nią, zaczęła się śmiać. Szybko jednak przestała, bo wyczuła kogoś. Odwróciła się i zobaczyła, że Maria jej szuka. Powróciła na twarz swoją posępną minę, wycisnęła nawet kilka łez.
— Liz, maleńka... – usłyszała znajomy głos
— Maria. – jęknęła Liz – Jak on tak mógł? Jak?
— Chciał tylko ją sprawdzić. Potwierdziło się to, co podejrzewaliśmy.
— Podejrzewaliście?
— Cóż...
— Maria?!
— Od kilku tygodni podejrzewaliśmy, że Tess to kosmitka. Ale nie mówiliśmy ci, bo baliśmy się, że to cię dobije.
— I mieliście cholerną rację! – Liz przyspieszyła kroku
— Maleńka nie możesz się zadręczać. Wiesz, że on cię kocha i chce tylko ciebie. Olej tę kosmiczną zdzirę.
— Nie potrafię. Ona jest zapewne jego przeznaczeniem.
— Liz. – Maria powiedziała poważnie – Isabel jest teoretycznie przeznaczona Michaelowi i jakoś on ma to gdzieś i ja tez.
Liz przystanęła i spojrzała na Marie swoim badawczym i chłodnym wzrokiem. De Luca zrobiła dziwną minę, jęknęła i powiedziała:
— No dobrze, mnie tez to dobija, ale staram się o tym nie myśleć.
— A ja nie potrafię.
Liz skręciła za róg i zniknęła za drzwiami Crashdown. Maria westchnęła i weszła za nią. Ale Liz zamknęła się w pokoju i nie chciała nikogo widzieć. Zrezygnowana Maria wróciła do Michaela.
* * *
Pukanie do okna. Liz chciała to zignorować, podejrzewając, ze to Max przyszedł z żałosnymi wymówkami. Pukanie się powtórzyło. Znów je zignorowała. Aż światło w jej pokoju zaczęło wariować i zmieniać barwy jak w dyskotece. Obróciła się gwałtownie. Za szybą stała Tess i z groźną minką czekała. Liz wpuściła ją:
— Chcesz, żeby mi się tu połowa dzielnicy na głowę zwaliła?
— Zawsze lubiłaś nasze zabawy światłem.
— Owszem. – uśmiechnęła się – Ale to nie Antar. Tu jest Ziemia.
— Wiem. Ale tez bywa zabawnie.
— O tak. – Liz zaczęła się śmiać
— Co? Co jest takie zabawne? – Tess zapytała rzucając się na łóżko
Liz ciągle się śmiejąc zamknęła okno i położyła się na łóżku obok Tess. Obie wpatrywały się w sufit. Liz w końcu powiedziała:
— Powiedzieli mi dzisiaj, że jesteś kosmitką.
— Tak? No rychło w czas.
— Rozśmieszyło mnie... – znów się zaśmiała – "Miałem wizję..." O to było rozbrajające. On myśli, że miał wizję. Z tobą.
Tess się zaśmiała. Pokręciła głową:
— To nie było trudne. Drobne nagięcie umysłu i tyle. A co zrobiłaś?
— Musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ale zrobiłam mu awanturę. I to niezłą. Mała Liz Parker pokazała pazurki.
Obie zaczęły się śmiać. Nie zauważyły, kiedy na dworze zebrały się chmury. Dopiero ostry grzmot zerwał je na równe nogi. Liz aż podskoczyła, a Tess spadła z łóżka. Wstały dalej się śmiejąc. Liz przyniosła colę i szarlotkę. Usiadły sobie na podłodze i ucztując rozmawiały, wspominały, plotkowały.
— Co będzie dalej? – zapytała Tess
— Jeszcze nie wiem. Jesteśmy tu po to, aby odebrać mu koronę. To nie będzie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że on ma gdzieś swoje przeznaczenie.
— Wiesz co mnie bawi? – wtrąciła Tess
— Co?
— Że ma tak słabo rozwinięty królewski zmysł. Wiesz jako Zan powinien wiedzieć kogo kocha. Powinien od razu rozpoznać Avę. A on teraz jest przekonany, że to ja jestem jego przeznaczeniem.
— Przecież o to chodziło, aby uważał cię za Avę i dał mi spokój.
— No tak, tak. Ale chodzi o to, ze tak kocha prawdziwa Avę, iż powinien nie mieć problemów z rozpoznaniem jej. A jemu przez myśl nie przejdzie, że nią nie jestem.
— Oni maja osłabiony zmysł. Ale wracając do tematu... Trzeba mu odebrać pieczęć i tyle. Nic więcej.
— Bez ofiar. – pokiwała głowa Tess
— Tak. Bez ofiar. To niepotrzebne. Poza tym ich polubiłam.
— Twoje słabości to przyczyna... – zaczęła Tess
— Twojej śmierci – dokończyła Liz i zaśmiała się – Te słowa znam doskonale. Ale nie są groźni. Chcą być tu i mieć święty spokój. A nam to w niczym nie przeszkadza.
— A jacy oni są? Bo zbytnio ich nie poznałam, jeszcze...
— Hmm... Ludzcy – zaśmiała się Liz – Isabel to miła dziewczyna, ale ma tę charakterystyczną cząstkę Vilandry. Jest zimna i wyniosła. To jednak tylko pozory. A Michael to cały Rath. – uśmiechnęła się – Nic dodać nic ująć. Taki sam złośnik i erotoman.
— Ale oczywiście nie wie, że na Antarze łączył go z Ava namiętny romans? – powiedziała kąśliwie Tess
— To było chwilowe. – ucięła ostro Liz – Chociaż całkiem przyjemne.
— Niewątpliwie. – dodała Tess i powiedziała cicho – Chwilowe, półroczne, namiętne noce.
— Cicho bądź. – powiedziała groźnie Liz, ale przez śmiech – Znów musze wrócić do tematu. – przełknęła kęs ciasta – A Max to taka cieplejsza wersja Zana. Ten sam marzyciel i zakochany wariat. Tylko, że Max jest rozsądniejszy i ostrożniejszy.
— Spodobał ci się? – zapytała poważnie i z zaciekawieniem Tess
— Przyznaję, że zauroczył mnie. Ale nic nie jest w stanie zniszczyć mojej miłości. – Liz powiedziała niezwykle majestatycznie i pewnie
— Wiem, wiem siostrzyczko. Ech, jak ja bym chciała tak kochać jak ty i być tak kochaną, jak kochana jesteś. – napiła się coli i powróciła do tematu – A Ziemianie?
— Maria to skończona histeryczka, ale lubię ją. Jest prawdziwa przyjaciółka. Alex... Alex będzie tu potrzebny Vilandrze.
— Hmm... Czyli? Zabierzemy pieczęć i znikamy?
— Tak. – powiedziała Liz i wbiła wzrok za okno
— Co? – Tess z niepokojem ją obserwowała
— Mam dziwne przeczucie. Ta burza... – szepnęła Liz
— E tam. Jesteś przemęczona. – powiedziała Tess, wstała z podłogi, otrzepała się i dodała – Leje jak cholera, wiec nocuję u ciebie!
Liz uśmiechnęła się i zgodziła.
c.d.n.