* * *
Michael i Maria siedzieli u niego w mieszkaniu i rozmawiali. Właściwie to Maria nawijała, a Michael wysłuchiwał tego.
— Tu coś jest nie tak. – mówiła Maria – Przecież Max i Liz byli zawsze nierozłączni. A teraz wystarczyła tylko jakaś kosmiczna zdzira i już wszystko legło w gruzach. Nie dziwię się, że Liz jest załamana. Ma do tego pełne prawo.
— A mnie się wydaje, że ona nie jest załamana. – wtrącił Guerin
— Michael co ty o tym możesz wiedzieć? – zakpiła De Luca – Jest mocno wstrząśnięta. W końcu jej facet całował się z jakąś kosmitką i prawdopodobnie ona jest jego przeznaczeniem. Czy ty nie rozumiesz jakie to wkurzające, to wasze kosmiczne "coś"?
— Nie.
— Michael?! Czy ty wiesz jak ja się czułam, kiedy Issy była w ciąży z tobą?
— Nie była. – odpowiedział nieco podenerwowany Michael
— Niby nie, a jednak tak jakby. Myślałam, że się zabiję. Albo lepiej ciebie. Pomyśl jak Liz może się czuć. Ona jest taka wrażliwa.
— Maria. – powiedział Michael – Jakoś nie zauważyłem, żeby Liz świrowała i narzekała. To ty robisz z tego nie wiadomo co. Owszem była wściekła i na pewno to prawie jej złamało serce. Z tym się zgodzę. Ale ty jesteś tu jedyną osoba, która się tym wszystkim bardziej przejmuje niż ona.
— Co? – Maria aż otworzyła usta – Więc uważasz, że ona to znosi? Ha! Na pewno wypłakuje się teraz w poduszkę.
— Nie.
Maria spojrzała na niego dziwnie. O co mu chodziło?
— Co, nie? Skąd ty nagle masz takie zdanie o Liz?
— Posłuchaj. – jęknął – Liz jest jaka jest, ale ma w sobie dziwną siłę.
— Siłę?
— Tak. Potrafi wiele znieść. Ona jest silniejsza od nas wszystkich. I dlatego mogę się założyć, że teraz nie wypłakuje się. Ewentualnie rzuca talerzami.
— Nie znasz jej. – powiedziała wyniośle Maria
— Masz rację, nie znam. Ale wiem, że tkwi w niej coś innego.
— Innego? – Maria zaśmiała się – Michael, Liz to nie kosmitka.
— Wiem. Ale ma w sobie coś kosmicznego. Właśnie taką siłę i spokój.
— O, i może mi jeszcze powiesz, ze czujesz to w niej? Jakbyś ją znał z poprzedniego życia? – Maria kpiła – Daj spokój.
— Ale tak jest. Jest w niej coś, co pamiętam. Tylko nie wiem co. A teraz daj mi święty spokój i lepiej zajmij się czymś pożytecznym. Jeśli Liz będzie potrzebowała twoich narzekań i histerii to da ci znać. – powiedział i włączył TV
* * *
Issy weszła do pokoju brata i usiadła na krześle. Chciała z nim porozmawiać, pocieszyć go, ale nie wiedziała jak. Max sam zaczął:
— I co ja mam robić?
— Nie wiem braciszku. Nie wiem.
— Nie chce stracić Liz.
— Wiem. Ale musisz też wziąć pod uwagę osobę Tess. Nie wiemy tak dokładnie kim jest.
— Nie chcę wiedzieć. Nie obchodzi mnie to. – wrzasnął Max – Chce Liz.
— Max, uspokój się. Furią nic nie zdziałasz.
— Wiem, ale...
— Co?
— Liz ostatnio... – powiedział Max, ale pokręcił głowa jakby nie dopuszczając do siebie żadnych myśli – Ona jest inna.
— Nie jest inna. Jest zła o to co zrobiłeś.
— Nie rozumiesz Issy. Ja czuję w niej coś odmiennego. Jakby była kimś innym. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale...
— Max. Liz to Liz. Nie ma innej możliwości. Ty się lepiej zastanów jak to rozwiązać, żeby nikt nie ucierpiał.
To powiedziawszy Isabel wyszła z jego pokoju.
* * *
Za oknem szalała burza, rzęsisty deszcz bębnił o parapet i posadzkę balkonu. W pokoju tliła się lampka nocna. Pod pościelą leżały dwie osoby i rozmawiały. Złote loki Tess posplatały się z ciemnymi falami włosów Liz.
— Oni nie wiedzą o co chodzi, prawda?
— Nie. – powiedziała półszeptem Liz – Praktycznie nic nie pamiętają.
— Szkoda. Może wtedy by oddali pieczęć dobrowolnie. – przyznała Tess i dodała – W końcu tutaj są wrażliwymi ludźmi.
— Pieczęć i może by oddali. Ale... – Liz odwróciła gwałtownie głowę w stronę okna, jakby czegoś tam szukała – Ale nic więcej.
— Co masz na myśli?
— Zan... On się wiele nie zmienił pod pewnymi względami. Tak naprawdę jest równie zawzięty jak był.
— Czyli?
— Gdyby się dowiedział, że nie tylko pieczęć opuści Ziemię, w życiu by się na to nie zgodził.
— Nie pozwoli ci odejść. – zrozumiała Tess
— Nigdy. Zbyt mnie kocha i nie chce mnie stracić. Rozumiem to, ale niech on zrozumie mnie. Nie jestem jego własnością! – prawie wrzasnęła – Ja też mam uczucia i nie należą one do niego!
— Wiem. – powiedziała cicho blondynka – Więc chcesz mu siła odebrać pieczęć, zdeptać go i zniknąć?
— To chyba nasze jedyne wyjście.
— Wiesz co by się stało, gdyby zwolennicy Zana dowiedzieli się kim jesteśmy, gdzie jesteśmy i co knujemy? – zapytała nagle Tess
— Zabiliby nas. – odpowiedziała chłodno Parker – Mam to gdzieś. Pieczęć nie należy do niego. Ten zdrajca ukrył się tutaj, ale tam na Antarze wciąż czekają na jego powrót.
— Oby nigdy nie wrócił. – szepnęła Tess
— Nie pozwolę, aby zabójca mojej matki wrócił tam i jeszcze objął tron, który nie należy do niego. – powiedziała groźnie Liz
— Skoro oni nie pamiętają niczego, to pewnie tez nie wiedzą, kim byli wtedy – powiedziała cierpko Tess – Mordercy i zdrajcy. – też już zaczęła z gniewem mówić – Wielki Zan, który podstępem zdobył tron, gnębił poddanych, zamordował wszystkie szlacheckie rodziny i o mało nie zabił prawowitego króla. I Vilandra... Za bratem poszłaby w ogień. – ale po chwili łagodniej dodała – Ale na szczęście zakochała się w Kivarze i pomogła mu uciec. Lerek, kolejny wariat z bronią w rękach, który wykradł pieczęć i pomógł tym zdrajcom uciec tutaj. W sumie tylko Rath się w to nie mieszał. Ale był zbyt wierny Zanowi, zbyt honorowy. Dlatego uciekł z nim. Założę się, że gdyby nie to, zostałby z nami.
— Ale nie został – powiedziała Liz – I nie tyle przez swój honor, co przez zawiść. Pod tym względem był jak Zan. Zazdrosny i zaborczy. Żaden z nich nie rozumiał, że mogę kochać kogoś innego.
— Wiesz... – powiedziała z rozmarzeniem Tess – Nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy na Antar i oddamy pieczęć prawowitemu władcy. Znów zapanuje pokój.
— Tylko przy wracaniu nie możemy zapomnieć o kimś.
— O kim? – Tess chyba zapomniała
— O naszym młodszym braciszku. – zaśmiała się Liz – Nie widziałam go od dwóch lat. Trzeba będzie go zawiadomić, jakby co.
— Wiem. – powiedziała z uśmiechem Tess
— On już wie. – zabrzmiał czyjś głos
Dziewczyny wyprostowały się i spojrzały w stronę okna. Na parapecie, w mroku siedział jakiś tajemniczy gość.
c.d.n.