_liz

Konszachty (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Kilka tygodni później

Liz siedziała posępnie na kanapie. Maria siedziała obok niej. Max stał na środku ze spuszczoną głowa, nie wiedząc co powiedzieć. Isabel i Michael oparci o ladę woleli się nie odzywać. Alex stał trochę dalej, ale blisko drzwi, aby w każdej chwili móc uciec. Panowała niezręczna cisza. W końcu przemówiła Issy:

— Kto jej powie?
Znów zapanowało milczenie. Liz podniosła głowę i utkwiła ją w pozostałych. Powiedziała szorstko:

— Czekam na wyjaśnienia.

— Liz. – zaczęła Maria – Tess, ta nowa dziewczyna, co niedawno przyjechała...

— Wiem kto to Tess, Maria!

— Ona jest kosmitką. – powiedział Michael szybko
Wszyscy spojrzeli na niego. A ten wzruszył tylko ramionami, jakby nie wiedział o co im chodzi. Liz zdawała się nie być zdziwiona, ale jednak potrząsnęła głową i zapytała:

— Jak to kosmitką? Jedną z was?

— Tak. – przytaknęła Issy

— Skąd wiecie?

— Powiedziała nam. – odparł Max

— Powiedziała? – Liz otworzyła szeroko oczy – Ot tak wam powiedziała? Hej jestem kosmitką!

— Liz... – chciał wtrącić coś Max

— Nie Max! Jak się dowiedzieliście? Jak?!

— Miałem wizje... – powiedział ledwo słyszalnie
Liz spojrzała na niego dziwnie. "Miał wizję. Ha! Nieźle się wczuła w rolę. Wizje mu jeszcze podesłała. A on myśli, że miał je naprawdę. Spokojnie. Musze się opanować, bo zaraz wybuchnę śmiechem" Ledwo powstrzymała wyraźny grymas śmiechu. Nabrała powietrza, zamrugała i zaczęła spokojnie:

— Wizje? Miałeś wizję?! – kiedy Max nie odpowiadał, wrzasnęła – Miałeś z tą zdzirą wizję?! Kontakt?! Nie mogę w to uwierzyć! Jak... jakim sposobem? – kiedy Max na nią spojrzał, chcąc już cos powiedzieć, ta mu przerwała – Nie! Znów ją całowałeś! Jak mogłeś?!

— Liz, ja... – chciał coś powiedzieć

— Nie chcę tego słuchać. – powiedziała i minęła go
Odepchnęła Alexa i wyszła, trzaskając drzwiami. Wybiegła na ulice i ruszyła przed siebie. Kiedy tylko skręciła za róg i upewniła się, że nikt nie idzie za nią, zaczęła się śmiać. Szybko jednak przestała, bo wyczuła kogoś. Odwróciła się i zobaczyła, że Maria jej szuka. Powróciła na twarz swoją posępną minę, wycisnęła nawet kilka łez.

— Liz, maleńka... – usłyszała znajomy głos

— Maria. – jęknęła Liz – Jak on tak mógł? Jak?

— Chciał tylko ją sprawdzić. Potwierdziło się to, co podejrzewaliśmy.

— Podejrzewaliście?

— Cóż...

— Maria?!

— Od kilku tygodni podejrzewaliśmy, że Tess to kosmitka. Ale nie mówiliśmy ci, bo baliśmy się, że to cię dobije.

— I mieliście cholerną rację! – Liz przyspieszyła kroku

— Maleńka nie możesz się zadręczać. Wiesz, że on cię kocha i chce tylko ciebie. Olej tę kosmiczną zdzirę.

— Nie potrafię. Ona jest zapewne jego przeznaczeniem.

— Liz. – Maria powiedziała poważnie – Isabel jest teoretycznie przeznaczona Michaelowi i jakoś on ma to gdzieś i ja tez.
Liz przystanęła i spojrzała na Marie swoim badawczym i chłodnym wzrokiem. De Luca zrobiła dziwną minę, jęknęła i powiedziała:

— No dobrze, mnie tez to dobija, ale staram się o tym nie myśleć.

— A ja nie potrafię.
Liz skręciła za róg i zniknęła za drzwiami Crashdown. Maria westchnęła i weszła za nią. Ale Liz zamknęła się w pokoju i nie chciała nikogo widzieć. Zrezygnowana Maria wróciła do Michaela.
* * *
Pukanie do okna. Liz chciała to zignorować, podejrzewając, ze to Max przyszedł z żałosnymi wymówkami. Pukanie się powtórzyło. Znów je zignorowała. Aż światło w jej pokoju zaczęło wariować i zmieniać barwy jak w dyskotece. Obróciła się gwałtownie. Za szybą stała Tess i z groźną minką czekała. Liz wpuściła ją:

— Chcesz, żeby mi się tu połowa dzielnicy na głowę zwaliła?

— Zawsze lubiłaś nasze zabawy światłem.

— Owszem. – uśmiechnęła się – Ale to nie Antar. Tu jest Ziemia.

— Wiem. Ale tez bywa zabawnie.

— O tak. – Liz zaczęła się śmiać

— Co? Co jest takie zabawne? – Tess zapytała rzucając się na łóżko
Liz ciągle się śmiejąc zamknęła okno i położyła się na łóżku obok Tess. Obie wpatrywały się w sufit. Liz w końcu powiedziała:

— Powiedzieli mi dzisiaj, że jesteś kosmitką.

— Tak? No rychło w czas.

— Rozśmieszyło mnie... – znów się zaśmiała – "Miałem wizję..." O to było rozbrajające. On myśli, że miał wizję. Z tobą.
Tess się zaśmiała. Pokręciła głową:

— To nie było trudne. Drobne nagięcie umysłu i tyle. A co zrobiłaś?

— Musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ale zrobiłam mu awanturę. I to niezłą. Mała Liz Parker pokazała pazurki.
Obie zaczęły się śmiać. Nie zauważyły, kiedy na dworze zebrały się chmury. Dopiero ostry grzmot zerwał je na równe nogi. Liz aż podskoczyła, a Tess spadła z łóżka. Wstały dalej się śmiejąc. Liz przyniosła colę i szarlotkę. Usiadły sobie na podłodze i ucztując rozmawiały, wspominały, plotkowały.

— Co będzie dalej? – zapytała Tess

— Jeszcze nie wiem. Jesteśmy tu po to, aby odebrać mu koronę. To nie będzie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że on ma gdzieś swoje przeznaczenie.

— Wiesz co mnie bawi? – wtrąciła Tess

— Co?

— Że ma tak słabo rozwinięty królewski zmysł. Wiesz jako Zan powinien wiedzieć kogo kocha. Powinien od razu rozpoznać Avę. A on teraz jest przekonany, że to ja jestem jego przeznaczeniem.

— Przecież o to chodziło, aby uważał cię za Avę i dał mi spokój.

— No tak, tak. Ale chodzi o to, ze tak kocha prawdziwa Avę, iż powinien nie mieć problemów z rozpoznaniem jej. A jemu przez myśl nie przejdzie, że nią nie jestem.

— Oni maja osłabiony zmysł. Ale wracając do tematu... Trzeba mu odebrać pieczęć i tyle. Nic więcej.

— Bez ofiar. – pokiwała głowa Tess

— Tak. Bez ofiar. To niepotrzebne. Poza tym ich polubiłam.

— Twoje słabości to przyczyna... – zaczęła Tess

— Twojej śmierci – dokończyła Liz i zaśmiała się – Te słowa znam doskonale. Ale nie są groźni. Chcą być tu i mieć święty spokój. A nam to w niczym nie przeszkadza.

— A jacy oni są? Bo zbytnio ich nie poznałam, jeszcze...

— Hmm... Ludzcy – zaśmiała się Liz – Isabel to miła dziewczyna, ale ma tę charakterystyczną cząstkę Vilandry. Jest zimna i wyniosła. To jednak tylko pozory. A Michael to cały Rath. – uśmiechnęła się – Nic dodać nic ująć. Taki sam złośnik i erotoman.

— Ale oczywiście nie wie, że na Antarze łączył go z Ava namiętny romans? – powiedziała kąśliwie Tess

— To było chwilowe. – ucięła ostro Liz – Chociaż całkiem przyjemne.

— Niewątpliwie. – dodała Tess i powiedziała cicho – Chwilowe, półroczne, namiętne noce.

— Cicho bądź. – powiedziała groźnie Liz, ale przez śmiech – Znów musze wrócić do tematu. – przełknęła kęs ciasta – A Max to taka cieplejsza wersja Zana. Ten sam marzyciel i zakochany wariat. Tylko, że Max jest rozsądniejszy i ostrożniejszy.

— Spodobał ci się? – zapytała poważnie i z zaciekawieniem Tess

— Przyznaję, że zauroczył mnie. Ale nic nie jest w stanie zniszczyć mojej miłości. – Liz powiedziała niezwykle majestatycznie i pewnie

— Wiem, wiem siostrzyczko. Ech, jak ja bym chciała tak kochać jak ty i być tak kochaną, jak kochana jesteś. – napiła się coli i powróciła do tematu – A Ziemianie?

— Maria to skończona histeryczka, ale lubię ją. Jest prawdziwa przyjaciółka. Alex... Alex będzie tu potrzebny Vilandrze.

— Hmm... Czyli? Zabierzemy pieczęć i znikamy?

— Tak. – powiedziała Liz i wbiła wzrok za okno

— Co? – Tess z niepokojem ją obserwowała

— Mam dziwne przeczucie. Ta burza... – szepnęła Liz

— E tam. Jesteś przemęczona. – powiedziała Tess, wstała z podłogi, otrzepała się i dodała – Leje jak cholera, wiec nocuję u ciebie!
Liz uśmiechnęła się i zgodziła.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część