Za wszelką cenę.
Część pierwsza
Będę wierzyć(1)- Nowe życie.
Liz przejrzała się w szybie jakiegoś samochodu. Widok nie był imponujący.
Padał deszcz. Choć właściwie określenie "padał", było zbyt delikatne. Po prostu strasznie lało.
Wrócić czy nie?- to pytanie targało myślami Liz. Minęło już wiele godzin odkąd uciekła
Było chyba koło północy.
— Muszę wrócić, muszę im to wszystko wyjaśnić. – Liz spojrzała przed siebie, nikogo nie widziała, ale czuła, czuła, że ktoś ją obserwuje. Czuła to prawie od samego początku swojej nocnej "przechadzki". Ale czego ten ktoś mógł chcieć? Zazwyczaj czuła niebezpieczeństwo, teraz jednak ogarnęło ją dziwne uczucie.- Nie będę o tym myśleć!- postanowiła Liz i szybkim krokiem zmieniła kierunek swojej trasy.
Zza rogu obserwował ją wysoki mężczyzna, z dziewczyną mniej więcej w jego wieku.
— Co o niej sądzisz?
— Jest śliczna.
— Kivar nie waż się w niej zakochiwać!
— Spokojnie Lena Po za tym nie lubię gdy mi rozkazujesz.
— Wybacz ja Ja nie chcę cię stracić.
— Nie bój się nigdy mnie nie stracisz.- na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.- Bo nigdy mnie nie miałaś
— Jak śmiesz? Ty
— Wracamy.- powiedział mężczyzna i ruszył w przeciwnym kierunku niż Liz.
— Nienawidzę cię Aliana! Zobaczysz tym razem to ja zwyciężę. -dziewczyna zacisnęła pięści i ruszyła za mężczyzną.
Liz nieśmiało otworzyła drzwi, było ciemno. Nie chciała nikogo budzić. Poczuła jak ciepło ogarnia jej ciało.
— Max czuję cię - wyszeptała i po chwili poczuła uścisk dłoni Maxa.
— Liz nic cię nie jest? Tak bardzo się o ciebie martwiłem.- przytulił ją do siebie, nie protestowała, nie tym razem.
— Max co teraz będzie?
— Dla mnie nic się nie zmieniło Liz.
— Ale ty i Tess Kim ja właściwie jestem?- pytanie utknęło bez odpowiedzi.- Zimno mi - powiedziała i w jednej chwili poczuła jak robi jej się ciepło, jak jej włosy powoli schną.- Dziękuję. Zawsze - Liz przerwała, czuła ich Tess i Nasedo szli tutaj. Max wyczuł jej niepokój.
— Liz? Liz co się dzieje?
— Tess i Nasedo tu idą - i rzeczywiście w tym samym momencie do mieszkania wszedł Nasedo ze swoją podopieczną. Zapalili światło.
— Co wy tu ?- Nasedo był wściekły widząc jak Max obejmuje Liz.
— Ona na zawsze pozostanie ze mną.- stwierdził Max przytulając ją jeszcze mocniej.- I nie obchodzi mnie co mówicie.
— Z nią!- Tess nie udawała, że ją to nie obchodzi.- Ze zdrajczynią, która rozdzieliła naszą czwórkę! Tą która mnie zabiła! Tą którą zabiła nas wszystkich!
— Ze zdrajczynią ?- Liz nie wierzyła własnym uszom.
— Nie udawaj Aliano!
— Aliano?- do mieszkania weszła Isabel z Michaelem.
— Liz jak dobrze, że jesteś.- powiedziała Isabel rzucając się na szyję przyjaciółki.
— Szukaliśmy cię wszędzie.- dodał Michael.
— Ja Ja was zabiłam?- spytała Liz, chyba była w szoku. Isabel w jednej chwili puściła Liz.
— To nieważne...- powiedział Michael, ale zabrzmiało to tak jakby przekonywał sam siebie.
— Nieważne Jak to nie ważne?! Jestem morderczynią, a jak i tym razem
— Nie, – przerwał jej Max.- tym razem to się nie powtórzy.
— Liz nie może być z wami, ona jest wrogiem, działa ze skórami.
— Co? Przecież nie raz nas atakowali.- stwierdził Michael.
— A czy Liz była wtedy w niebezpieczeństwie?- zapadła głucha cisza.
— Nigdy.- odpowiedziała głucho Liz.
— To się nie liczy.- powiedziała Isabel, Tess zamknęła oczy i lekko je zmrużyła.
— Ale ona ma racje To zawsze z nią negocjowali.
— A więc kto jest za tym, aby seryjna morderczyni z nami mieszkała.- Liz popatrzyła na przyjaciół. Stali jak słupy soli. Tess była skupiona miała zamknięte oczy. Max podszedł do Liz.
— Będzie lepiej jeżeli stąd odejdziesz.
— Co?- Liz była z szokowana, on który przed chwilą mówił, ze zawsze z nią pozostanie teraz Spojrzała na Tess.- To ty! Co im zrobiłaś?!- rzuciła się na nią i przycisnęła do ściany.- Co im zrobiłaś?!
— Liz proszę nie rób mi krzywdy, o co ci chodzi?- spytała prawie płacząc Tess.
— Co?- Liz poczuła silne uderzenie, leżała pod ścianą. Michael stał przed nią z wyciągniętą dłonią.
— Nigdy więcej nie ruszaj mojej siostry i wynoś się stąd! Jeżeli zbliżysz się jeszcze raz do któregokolwiek z nas nie przeżyjesz tego!- Liz nie mogła uwierzyć własnym uszom. Szybko wybiegła z mieszkania. Nie czuła nic. Zimna, deszczu i wiatru, jedynie okropny ból, ból który rozsadzał jej serce. Zatrzymał ją dopiero upadek, który spowodowała wpadając na jakiegoś mężczyznę.
— Nic pani nie jest?- spytał nieznajomy.
— Nie, przepraszam ja - próbowała wstać, lecz po raz kolejny upadła.
— Pomogę pani.
— Wystarczy Liz.- powiedziała podając mu rękę.
— Krwawisz.
— Co? To nic takiego.
— Może ci pomóc Liz? To nie wygląda najlepiej.- Liz spojrzała na rękę, rzeczywiście rana nie prezentowała się zbyt słodko.
— Dziękuję, ale chyba poradzę sobie sama.
— Może cię odprowadzić? Gdzie mieszkasz?
— Gdzie mieszkam - powtórzyła w myślach Liz.- Nie ważne - odpowiedziała na głos.
— Już cię wyrzucili?
— Co?- Liz nie udawała zdziwienia.
— Ava już im namieszała w umysłach
— Skąd ?- Liz nie dokończyła.
— Chodź ze mną, w domu ci wszystko wyjaśnię.
Nie protestowała. Nie potrafiła. Mężczyzna najwyraźniej ją znał, a ona nie miała zamiaru spać na ulicy
Szli, długo szli
Milczeli, Liz to odpowiadało, wiedziała, że na pytania przyjdzie jeszcze czas. Wiedziała, że robi bardzo nierozsądnie
W końcu w ogóle go nie znała, ale czy aby na pewno? Ten błysk w oku
Myśli kłębiły się w jej głowie. Lay przecież nic nie mówił jej o żadnej Avie
Nie mówił jej, że była zdrajczynią, co więcej to do niej miał największe zaufanie
Mężczyzna przystanął przed jakimś samotnym domkiem i gestem ręki zaprosił ją do środka.
— To twój dom?- spytała wchodząc do środka.
— Tak.- z pokoju dobiegł ich głos muzyki.
— Nie mieszkasz sam?- w tym momencie w drzwiach pokoju stanęła wysoka blondynka.
— To Lena.- powiedział drapiąc się po karku.
— Przecież
— Nie przypominaj mi nawet.- powiedziała chłodno dziewczyna.
— Ale jak to możliwe?- spytała zdezorientowana Liz.- Jak to możliwe, że ona wygląda jak Isabel?
— Tego dowiesz się później.
— A ty? Kim ty jesteś?- spytała Liz, zdając sobie sprawę, że rozsądniej by było dowiedzieć się czegoś o sobie.
— Kivar.- twarz Liz skamieniała.- Słyszałaś już o mnie, prawda? Morderca, zdrajca, oszust Czy o czymś zapomniałem?
— Uwodziciel.- dodała Lena ze złośliwym uśmiechem. Liz się nie powstrzymała, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Ta parka wydawała jej się strasznie zabawna.
— Boisz się?- spytał niespodziewanie Kivar.
— A mam czego? Słyszałam, też o mojej reputacji Nie była najlepsza - Kivar się uśmiechnął.
— Najwyżej wykończycie się nawzajem. – powiedziała Lena i zniknęła gdzieś w innym pokoju.
— Jesteś pewnie zmęczona?
— Tak, ale
— Na pytania przyjdzie jeszcze czas, Liz Jutro wszystko ci wyjaśnię. Twój pokój na ciebie czeka.
— Mój Jak to mój pokój?- Kivar już nic nie mówił, zaprowadził ją na górę i otworzył kluczem drzwi pokoju.
— Proszę.- powiedział podając jej klucze, czuj się jak u siebie.
Kivar wyszedł. Liz nie zdążyła mu nawet podziękować. Pokój był piękny i
, i tak jakby specjalnie dla niej. Komputer, biurko, książki do szkoły, notatniki i mnóstwo książek, lektur
Poczuła się jak u siebie
Jak u siebie w domu
Ale czy to możliwe, czyżby rzeczywiście
Nie, Liz odgoniła od siebie tę myśl i położyła się na łóżku, było takie miękkie i pachniała lawendą
Nawet nie zauważyła jak szybko przyszedł sen
Max leżał na łóżku i patrzył w sufit, nie mógł uwierzyć
Nie mógł uwierzyć, że powiedział to Liz, że tak po prostu ja wyprosił. Przecież ją kochał. Ale czy aby na pewno? Była jeszcze Tess
Było w niej coś dziwnego, coś co kazało mu być przy niej, ale nie teraz, nie w tym momencie. Teraz był gotów wybiec stąd i odnaleźć Liz, gdyby tylko jeszcze wiedział gdzie szukać.
Michael spojrzał na Isabel, w jej oczach widział złość. Wiedział o co jej chodziło, sam był na siebie wściekły.
Tess wyszła ze swojego pokoju i weszła do salonu. Isabel wtulona w Michaela wpatrywała się w podłogę. Tess czuła się tu dziwnie, to jeszcze nie był jej grunt, ale wiedziała, że go zdobędzie. Wystarczy zamknąć oczy i
Michael uczuł spokój, gdy do pokoju weszła ona, w końcu była jego siostrą. Isabel chyba też się lepiej poczuła. Tylko co z Maxem? Pytał sam siebie. Mówił, że jest zmęczony
Tylko, że kosmici tak łatwo się nie męczą. Może on nadal nie ufa Tess?
— Jesteś sama.
— Nie.
— Tak, oni odeszli. Są moi.
— Nie jestem sama, on jest przy mnie. Zawsze był.
— Kto?
— Zan, on nigdy cię nie pokocha. Ona zawsze będzie we mnie wierzył. Nigdy nie zwątpi.
Koniec części pierwszej.