onika

Za wszelką cenę (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Za wszelką cenę
Część trzecia
Oko w oko z przeszłością(1)- Królewska czwórka.

Zawsze byliśmy razem. Nierozłączni, połączeni więzami krwi i miłości. Mieliśmy wspólna misję. Mieliśmy bronić pokoju w układzie pięciu planet. Lecz była też ona, niezależna i pełna determinacji. Gdy przybyła wszystko zaczęło się psuć. On wtedy też nieźle namieszał, choć był z nami od początku, prawdziwy przyjaciel i sprzymierzeniec… Gdyby nie wmieszały się w to niedorzeczne uczucia, zdrady i obce moce wszystko skończyło by się dobrze, nie musielibyśmy się rodzić na nowo.

Vilandra siedziała z Kivarem, nigdy nie była sama, zawsze otaczali ją przyjaciele, lecz to co ich łączyło było szczególnym rodzajem przyjaźni. W swoim towarzystwie nie zwracali uwagi na innych, na obowiązki. Liczyło się tylko to, że są razem.

— Muszę wrócić Lonni.- powiedział trzymając jej dłoń.

— Wiem. Tak będzie lepiej.

— Poradzisz sobie.

— Tak, on mi pomorze…

— Ale gdyby kiedykolwiek…- Vilandra położyła mu palec na ustach.

— To się nigdy nie zdarzy.

Była też ona. Podobne jak krople wody i zarazem różne jak płatki śniegu. On trzymał ją zawsze dla siebie, ona lubiła się z nim droczyć, ale kochała go, kochała go z całych sił, jednak…
On jej nie kochał, kochał tylko jej siostrę, ale były takie podobne, na razie mógł się nią zadowolić, na razie…

Pusty korytarz. Pusty, bo bez ludzi. A jednak pełny, bo to nie była Ziemia, to był Antar.

— Lonni nie możesz o nim myśleć… To wszystko się źle skończy. Czuję to…

— Ale…

— Rath cię kocha, musisz o tym pamiętać.

— Kocha mnie? Byłam dla niego okropna…

— Mimo wszystko jeszcze cię kocha. Musisz mu okazać, że ty też go kochasz.

— A skąd pewność, że go kocham?

— Kochasz Lonni, zawsze kochałaś.

Wszystko toczyło się w złym kierunku, starałam się im pomóc naprowadzić na dobrą drogę, lecz było już tylko gorzej, wiedziałam że nasza misja niknie gdzieś w cieniu, pokój zmąciła ona… Ona i jej armia.

Rath spojrzał na kroczącą ku nim Vilandrę w czerwonej sukni. Była taka piękna. Kochał ją, ale ona była taka nieobecna, taka nie jego… Wiedział, że i ona go kochała, jednak czuł iż tęskni za nim, tęskni za Kivarem.

— Witaj mężu.- powiedziała obdarzając go cudownym uśmiechem.

— Lonni, dobrze że już jesteś.- mówiąc to mocno ją przytulił.

— I już nigdy nie odejdę. Kocham cię.

Oni myśleli, że to wszystko już minęło, w ich oczach było tyle nadziei. Ja jedna nie miałam złudzeń, z jej przybyciem wszystko się skończyło. A właściwie zaczęło. To był początek końca.

Kivar spojrzał na Lenę. Była piękna, piękna jak… Odgonił tą myśl od siebie.

— Tak będzie lepiej.- powtarzał sobie w myślach słowa Vilandry.

— Czemu tak na mnie patrzysz?- spytała Lena, w jej oczach tańczyły iskierki. Tym właśnie różniła się do swojej siostry przede wszystkim. Nigdy nie była smutna. W każdej sytuacji, widziała tylko dobre strony.

— Nie wiem, jesteś aniołem.

— Aniołem?

— Moją jedyną iskierką nadziei…

Wojna, ból i zniszczenia. Tak właśnie określiłabym przyszłość.
Nadzieja. Tak często o niej mówił, pięknie mówił. Nikt nie wiedział, co dawało mu tyle siły. Nikt? Nie, ja nie jestem nikim, a wiedziałam… Od początku i nic nie zrobiłam z ich chorą miłością, lub jak kto woli namiętnością. Wszystko to co zaniedbałam, z czasem obróciło się przeciwko mnie…

Zan przewrócił bezmyślnie kilka kartek papieru.

— Gubię się w tym wszystkim.- stwierdził po chwili.

— Zan więcej wiary w siebie. Jesteś królem. Wierzę w ciebie.- stwierdziła Aliana siadając naprzeciwko niego.

— Skoro tak to przedstawiasz…- na ich twarzach pojawił się uśmiech.- Kocham cię.

— Ja ciebie też.- powiedziała wstając i podchodząc do niego. Patrzyli sobie długo w oczy, aż w końcu pocałowali się.

Tą chwilę wspominam najmilej, po tylu latach wspólnie spędzonych wreszcie mnie pocałował. Czułam jego miłość jak nigdy przedtem. Pamiętam, wtedy jeszcze wszystko było dobrze. Czwórka młodych… Bądźmy szczerzy, byliśmy jeszcze dziećmi, zaślepionymi wspaniałą przyszłością. Czwórka dzieci wierzyła, że wszystko będzie dobrze, wtedy jeszcze było…

Ava przejrzałą się lustrze. Wielu uważało, że była piękna. Jednak on nie zwracał na nią uwagi. Zazdrościła Alianie uczucia jakim ją obdarzył. Choć to nie była kwestia uczucia, lecz dumy i pychy. Sama wiedziała o tym najlepiej. Zana nie potrafiła złamać.

— Jeszcze długa droga przede mną.- pomyślała.- Ale zwyciężę, od dziecka wygrywałam. Tym razem też się uda, wystarczy zamknąć oczy i…- do jej komnaty bez pukania wszedł Kivar.

— Gdzie ona jest?!- na twarzy Avy pojawił się uśmiech, lecz szybko znikł. Kivar nie mógł go zobaczyć, musiał jej wierzyć do końca, był jej potrzebny do końca.

— Kto?

— Lena! Nie ma jej!

— Jak to nie ma?

— Ciebie pytam!

— Aliana…

— Co?

— Widziałam ją tu dzisiaj, nie wiedziałam po co tu przyszła, ale jeśli to ona…

— Od początku… Od początku wiedziała o nas, mówiła, że lepiej będzie jeżeli nie będę żył złudzeniami…

— Najwyraźniej cię ich pozbawiła.- Kivar był wściekły w jego oczach było mnóstwo łez. Uderzył pięścią w ścianę.

— Pożałuje tego, zemszczę się na niej.- Ava się odwróciła, na jej twarzy ponownie pojawił się uśmiech.

To był plan idealny. Bez skazy. Wystarczyło być dobrą aktorką, a przecież ona nią była. Od początku wiedziałam kim była, a mimo wszystko pozwoliłam jej działać… Może jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy z jej siły? Nie wiem, to pewnie tylko głupie usprawiedliwienie… W każdym razie na początku dałam jej spokój, a to był ogromny błąd, błąd przez który cierpiało tylu nie winnych osób.


Konie części trzeciej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część