roswelloholiczka

Paskudna Dziewczyna (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Po szkole wracałam do domu...Ogólnie lubię wracać do domu, pozwalając, by wiatr rozwiewał moje włosy...

Mogę wtedy pomyśleć...Pomyśleć o...Życiu...Ale dzisiaj było gorąco...

Jakoś wlokłam sie piechotą...Oszczędzam na samochodzie, potrzebuję jeszcze tylko jakichś 100 dolców i...

"Hey, Liz!" usłyszałam swoje imię...wiem, kto to.

Odwróciłam się, zastanawiając się, czego on do diabła może chcieć.

"Podwieźć cię?" zapytał Max, patrząc mi prosto w oczy i wyszczerzając białe zęby w uśmiechu.

Boże, co tu się do cholery* dzieje? Czy ja śnię? Mam się uszczypnąć? To jest bezsens,

czyżby kosmici dostali się do tłumu popularnych.

"Liz?" zapytał zdziwiony, że jeszcze mu nie odpowiedziałam.

Ale z ciebie sierota... naprawdę musisz przestać gadać do siebie.

"Umm...ja," wyjąkałam przygryzając wargi...nie mogę w to uwierzyć...może kosmici go porwali,

potem wycięli część mózgu...jak lobotomia.

"Nie daj się prosić, upał jest wprost morderczy, a samochodzie włączymy sobie nawiew." On do mnie mrugnął.

Co do...*? Czy on...po prostu mrugnął do mnie? O cholera.

"Okay." powiedziałam wnerwiona jak diabli.

"Dobrze." powiedział, gdy wskakiwałam do jeepa.

Jechaliśmy w milczeniu...Za dużo myślę, żeby wydusić z siebie coś ponad "yeah".

"Liz, pomyślałem, że może pomogłabyś mi w biologii. MUszę zdać test ale...

To jest dla mnie po prostu za trudne...Mogłabyś?" popatrzył na mnie nerwowo.

"Pam, Pam Troy, moja partnerka w laboratorium, jest...okropna," uśmiechnął się, wciąż patrząc na drogę...

"Gorsza niż Maria i Alex." zaczął się śmiać.

Siedziałam w ciszy próbując załapać, co do mnie mówi...Powinnam mu pomóc? To oznacza większy kontakt fizyczny.

Taa Parker, jakby kiedykolwiek był między wami jakikolwiek fizyczny kontakt.

Pomogę mu...Poza tym, nie chcę, żeby oblał.

Załapałam.

"Jasne, moglibyśmy popracować po lekcjach. Może kutro, po mojej zmianie?" rzekłam.

"Świetnie." Popatrzył na mnie z wdzięcznością. "Bardzo ci dziękuję Liz."

"Uh huh." To wystękałam.

Prawie za późno zdałam sobie sprawę, że podjeżdżamy pod mój dom. "Oops, to mój dom." powiedziałam czerwieniąc się.

Zawrócił i zatrzymał się. "Dzięki za podwiezienie." wyjąkałam, patrząc na jego czoło.

"Nie ma za co, do jutra Liz...To jest randka" mrugnął do mnie.

Kurczę.

Cholera.

Niech ktoś mi powie, że to się właśnie nie stało...Nie spadłam po prostu z siedzenia jeepa Maxa Evansa.. Boże. Cholera!*

"Boże Liz nic ci nie jest?" zapytał z troską i rozbawieniem w głosie.

Wstałam, próbując doprowadzić się do porządku. Choleracholeracholeracholeracholera.*

"Taak, w porządku. Świetnie" Powiedziałam jąkając się.

"Cóż, trzymaj się, masz rankę na ramieniu...Dokładnie ją oczyść."

Powiedział to, przenosząc wzrok z rany na moje oczy.

Dobrze.

"Dobrze."

"Dobranoc Liz"

"Dobranoc." powiedziałam odwracając się w stronę domu.

Matko, skoro nie mogę nawet spokojnie przejść obok niego, to jak do cholery mam mu pomóc w nauce!?

—--

(* – w oryginale występowało słowo 'fuck', ale z wiadomych przyczyn nie tłumaczyłam dosłownie;))

Poprzednia część Wersja do druku Następna część