Ciąg dalszy nastąpił.
Cz.7
Zan.
Liz wyszła wcześnie. Było może koło 4.00 rano. Stanęła przed jedną z nowojorskich cukierni. Była zamknięta. Podszedł do niej Kal.
— Bardziej mnie zawieść nie mogłeś.
— Wiem. Dlaczego akurat ja?
— Ufałam ci.
— Już nie ufasz?
— Dopóki nie odnajdziesz Zana, będzie dla ciebie lepiej jeżeli nie będziesz mi stawał na drodze.
— Miałem cię chronić.
— Jasne teraz tak mówisz, a potem przyjdziesz powiedzieć Maxowi, ze nawaliłeś?
— To nie tak.
— Nie ważne jak. Masz całkowicie poświęcić się odnalezieniu Zana i sprowadzeniu go do nas.
— Ale...
— To rozkaz.
Liz poszła dalej. Wyciągnęła kartkę i coś na niej zakreśliła. Postanowiła pójść do Gwen. Czuła, że ta dziewczyna wie coś więcej. Nie przybyła tu tylko z powodu króla. Naprzeciwko Liz szła jakaś kobieta.
— Chyba nie tylko ja mam poranne sprawy do załatwienia.- przeszło jej przez myśl. Gdy kobieta była bliżej, Liz się poważnie zaniepokoiła. Kobieta była wystraszona. Płakała. – Nic panie nie jest?- spytała, sama nie wiedząc czemu.
— Ja...
— Powiedz mi co ci jest...- Liz nadal nie panowała nad tym co mówi.
— Ja...- powtórzyła. Liz złapała ją za ramiona. Błysk.
~Małe dziecko~ Błękitny kocyk~ Mężczyźni~ Śmiech~
— Gdzie on jest?- spytała Liz. Kobieta zamieniła się w pył. Naprzeciwko Liz stanęło kilku mężczyzn.- Wybaczcie panowie, ale nie mam czasu.- spojrzeli na nią zdezorientowani. Liz wykorzystała ten moment. Zaczęła uciekać. – Muszę biec... On tam jest. Muszę go uratować. Zan...- myślała rozpaczliwie Liz. Pogoń już za nią ruszyła.
Ava wstała czuła ogromny mętlik w głowie. Spojrzała na leżącą obok niej strzykawkę.
— Co do cholery...?- świat zaczął jej wirować. Poczuła jak ktoś ją podnosi. Przed nią stało dwóch mężczyzn.
— Gdzie Zan?- spytał jeden z nich.
— Zan... – Ava zacisnęła powieki. Wspomnienie dnia, w którym zginął...- Nie żyje.
— Gdyby nie żył nie byłoby nas tutaj.- oczy Avy zaświeciły, lecz po chwili zgasły. Mówili o dziecku Maxa... Nie o jej Zanie.
— Nie wiem.
— Kłamiesz. Inaczej czemu byś tu była? Spojrzał na medalion zawieszony na jej szyi.
— Co to?
— Nie mogą... Muszę tam wrócić.- pomyślała Ava, zaczęła krzyczeć. W krótkim przepływie świadomości przypomniała sobie o Maxie i Liz. Max szybko wybiegł z sypialni.
— Co...?- spytał jedne z nich. Poczuł jak ogromna moc przeszywa jego ciało. Kawałki skóry zaczęły unosić się w pokoju. Zastało jeszcze dwóch. Nagle Max opadł bezładnie na podłogę. Ava spojrzała na mężczyznę, który to uczynił.
— Kivar...
— Nie złotko, to jeszcze nie Kivar. – do salonu weszła Gwen.
— Cześć Gwen. Przyszłaś popatrzeć?
— Chyba ci jeszcze nie powiedziałam, ze jeżeli staniesz mi na przeszkodzie w wykonaniu misji to cię zabiję.
— Mnie? Ty? Niby jak?
— Zapewniam cię, że nie chcesz się przekonać. Zjeżdżaj Nicholas.- powiedziała wyciągając rękę przed siebie. Dwóch osiłków, którzy zaatakowali Avę zmieli się w kawałki skóry. – Nawet nie wiesz z kim zadarłeś.- W jej oczach był ogień.- Jednym ruchem ręki mogę cię powalić.
— To dlaczego tego jeszcze nie zrobiłaś?
— Zaczynam tracić cierpliwość. Wyjdź!- Nicholas posłusznie wyszedł. Ava opadała kanapę.
— Co z nim?- spytała cicho.
Gwen podeszła do Maxa, miał drgawki.
— Nie najlepiej. Gdzie Liz?
Pokój. Mały, skromny. Jedyne umeblowanie stanowiło łóżko i mała kołyska. Liz podeszła do niej.
— Zan...
Mały chłopiec. Dziecko, które powinno żyć w słodkiej nieświadomości. Ból, cierpienie, mała twarzyczka zalana łzami.
Liz miała ochotę wziąć go na ręce, przytulić. Chciała by choć przez chwilę poczuł miłość, spokój.
Wywarzone drzwi. Armia. Dosłownie armia Skórów. Coś mówili. Liz ich nie słuchała. Miała zadanie. Spojrzała na chłopca.
— Nie zbliżajcie się.
— Niby czemu?
— Jestem waszą królową.
— Nie mamy królowej, słuchamy tylko Kivara.
— Dopóki żyjecie na Antarze macie mnie słuchać.- Liz próbowała się bornic. Skórowie zaczęli się śmiać.- Sami tego chcieliście.- pomyślała wyciągając rękę. Wiedziała, że nie ma tyle siły. Jednak wierzyła. Zamknęła oczy. Skoncentrowała się. Gdy je otworzyła leżała na podłodze. Nad nią klęczał młody mężczyzna i próbował ją obudzić.
— Liz wstawaj.
— Kim...?
— Później ci wyjaśnię. Musicie uciekać. Bierz Zana. Zajmę się wszystkim.
Gwen, Ava, Isabel, Kaly, Michael, Maria i w pewnym sensie Alex znajdowali się w domu Maxa i Liz. Max leżał na łóżku w swojej sypialni. Czuwała nad nim Isabel. Dreszcze i drgawki nie ustawały, zdawałoby się nawet ze są coraz mocniejsze. Ava też nie czułą się najlepiej. To co jej wstrzyknęli musiało być silnym narkotykiem. Wszyscy zastanawiali się nad tym gdzie może być Liz tak jakby ona była rozwiązaniem ich problemów. Jedynie Gwen próbowała wymyślić coś logicznego, jednak żaden pomysł nie przychodził jej do głowy.
Liz biegła przed siebie. Trzymała Zana mocno, ale tak by nic mu się nie stało. Musiała go obronić. Musiała coś zrobić. Atak Skórów to ostatnie czego się spodziewała. Nagle poczuła jak ktoś chwyta jej wolną rękę i zaciąga w ciemny zaułek. Po chwili znalazła się w jakimś starym magazynie. Mężczyzna wreszcie się odwrócił. Liz otworzyła szerzej oczy.
— Tu będziecie bezpieczni.- powiedział spokojnie chłopak.
C.D.N.