Monika

Ciąg dalszy nastąpił (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ciąg dalszy nastąpił
Cz.4
Poszukiwania.

Ciąg dalszy ostatnio opisanego dnia.
Maria i Michael już wyszli. Isabel rozmawiała z bratem, a Kaly oglądał jakiś mecz. Liz podeszła do Gwen.

— Ile wiesz?- spytała, siadając w fotelu obok.

— Wystarczająco.

— Po co przybyłaś?

— Mówiłam, mam misję. Zan musi tam wrócić.

— Dla ścisłości; to już nie jest Zan.

— Nie? Dziwne, nadal zachowuje się jak pantoflarz.- zakpiła Gwen. Liz spojrzała na nią z rozczarowaniem.

— Myślałam, że jesteś mądrzejsza.

— Jestem, Liz. Ale twoim zadaniem nie jest poznawanie mojej mądrości. Jak tam Daug?

— Daug?

— Jeszcze go nie poznałaś?

— Co zamierasz zrobić?- Liz zignorowała pytanie Gwen.

— Odnaleźć medalion, dać wam go i wrócić na Antar z... Królem.

— Którym?- przeszło przez myśl Liz.- Jak go odnajdziesz? Ziemia to nie domek jedno rodzinny.

— Mam znajomości.- usiadła koło nich Isabel.

— Przed chwilą miałam wykład o złych skutkach alkoholu wśród kosmitów.- Liz się uśmiechnęła i poszukała wzrokiem Maxa, rozmawiał teraz z Kaly'em. Isabel podążyła za nią.- Biedny chłopak.

— Jak rozumiem już jest lepiej?- spytała Liz gdy Gwen odeszła.

— Chyba tak.

— To dobrze, nie powinnaś się tym zadręczać. Należy ci się szczęście i na pewno kiedyś je znajdziesz.

— Zabawne. Już mi to ktoś powiedział.

— Miał racje.

— Wiem, nie dawno zrozumiałam, że on się nigdy nie mylił.

Kilka dni później. Zabranie w pokoju Liz i Maxa. Obecni wszyscy(tj. Isabel, Kaly, Michael, Maria, Max, Liz i Gwen). Wiadomości gorsze i lepsze. Nastroje- różne.

— Do Nowego Jorku??- spytała prawie krzykiem Isabel.

— Wiadomo, że siedząc tutaj za dużo nie osiągniemy.- powiedziała stanowczo Gwen.

— Ale co nam da Nowy Jork? Po za tym, chyba nie musimy jechać wszyscy?

— Nie, mi potrzebny jest tylko król.

— Ale...- Isabel poczuła się dziwnie, przypomniała sobie ich ostatnią próbę powrotu na Antar. Obiecała mu, że nigdy go nie zostawi.- No dobra, kiedy jedziemy?

— Po pierwsze lecimy, po drugie im szybciej tym lepiej. Czekam na was jutro o 8.00, u Michaela.

— Ja też tam mieszkam.- wtrąciła z przekąsem Maria.

— Wszyscy zrozumieli? Bo zgadzasz się Mickey, żeby to było u ciebie?

— Jasne.- Maria opuściła z rezygnacją ręce.

Następnego dnia. W samolocie. Wszyscy siedzą na miejscach(tj. Maria i Liz, Max i Michael, Isabel i Kaly, Gwen)
1.Liz i Maria.

— Spójrz jak ona na niego patrzy.- powiedziała Maria, patrząc z obrzydzeniem na Gwen.

— Ona na niego nie patrzy.- powiedziała Liz, uśmiechając się pod nosem.

— Teraz może i nie. Ale jak była u nas dzisiaj rano to pożerała go wzrokiem.

— Przesadzasz.

— Nie. Oni ze sobą flirtują.

— Maria...

— Tylko mi nie wmawiaj, że przesadzam. Dobrze wiem jak wyglądam flirt.

— Michael jest z tobą.

— Tylko jak długo??

2. Max i Michael.

— Chciałbym z nią porozmawiać.- powiedział Michael.

— Z Gwen?

— Mhm.

— Przecież jesteś z Marią.

— No i co z tego?

— Tobie to nie przeszkadza?

— Co??- Michael dopiero teraz zrozumiał o co chodziło Maxowi.- Ja chcę z nią porozmawiać, żeby się czegoś dowiedzieć o przeszłości.

— A wiec jej ufasz?

— A mam powód, żeby jej nie ufać?- pytanie pozostało bez odpowiedzi.

3. Kaly i Isabel.
Kaly wstał i podszedł do Maxa i Michael. Koło Isabel "usiadł" Alex.

— Znowu jesteś smutna. Za czym tęsknisz? Za Roswell?

— Nie, wiem że Roswell to coś o czym nawet marzyć nie powinnam. Tęsknie za Atlantą, za stabilnością.

— Issy nie płacz.

— Wybacz.

— Nie musisz mnie przepraszać.

— Czy tak już będzie zawsze? Czy już do końca będziemy musieli zmieniać dokumenty, przemieszczać się z jednego miejsca do drugiego? Nasza tułaczka nie ma sensu.

— Ma, wszystko ma sens. – w tym memencie koło niej usiadł Kaly.

Na lotnisku.

— Dobra ja pójdę się rozejrzeć, a wy znajdźcie sobie jakieś lokum. Najlepiej będzie jak znowu się rozdzielicie.- powiedział Gwen.

— Ok.

— Ale jak nas znajdziesz?- spytał Max.

— Oto bądź spokojny. Już raz was znalazłam.- spojrzała znacząco na Michaela.

— No, nie. Może mi jeszcze powiesz, że masz jakiś czujnik wykrywający Michaela??- spytała wściekła Maria do odchodzącej Gwen. Ta jednak nawet się nie odwróciła.- Nienawidzę jej.

Miliardy gwiazd widniejących na niebie. Max siedzi koło mnie. Czuję jak szybko bije jego serce. Jesteśmy razem i wierzymy, że tak zostanie.
Max z przyszłości. Wszystko zaczyna się od początku. Kolejna gra. Kolejne przedstawienie. Czuję się wyczerpana psychicznie. Wtedy pojawia się ona.
Obronić Zana, on musi żyć. Zagraża Kivarowi, a więc jest doskonałym kandydatem na trupa.- tak powiedziała, dokładnie te słowa. Jednak Zan już wtedy nie żył, a Max.... Cóż myślałam, że jemu nic nie zagraża. Gdybym od początku wiedziała, że rozmawiam z przyszłością.
Granilith. Cudowne "kryształ". Pamiętam jak pierwszego dnia do niego podeszłam. Jego aura wypełniła mnie spokojem. Tysiące kolorowych galaktyk ukazały się moim oczom.

W jednym z nocnych klubów NY.
Gwen dosiada się do lady.

— Coś podać...?- barman spojrzał zdziwiony na Gwen.

— Cześć Daug.

— Gwen? Co ty tutaj robisz?

— Szukam informacji.

— A myślałem, że przyszłaś mnie odwiedzić.

— Co wiesz o medalionie?- spytała omijając jego ostatnią wypowiedź.

— Zależy o jakim.

— Z konstelacją.

— Ava go ma.

— Duplikat?

— Mhm.

— A wiesz może gdzie ona jest?

— Cóż mogę ci powiedź tylko tyle, że ostatnio są częste promocje w centrum handlowym.

— Nadal lubisz bawić się w Bonda.- stwierdziła Gwen.- Dzięki za spotkanie.

— Na razie.

— A, i pilnuj tej swojej małej. Jest zbyt odważna. Może się wpakować w niezłe kłopoty.

Kal chodził nerwowo po swoim pokoju. Miał wykonać rozkaz, a jednak...

— Dlaczego mi nic nie wychodzi?- myślał- Ten dzieciak... To wszystko nie ma sensu.

Isabel siedziała w fotelu. Czuła się strasznie zmęczona, choć kosmici ponoć nie potrzebują snu zasnęła szybciej niż myślała.
Isabel stała w czerwonej sukni, w wielkiej komnacie. Obok niej stał Alex.

— Alex.... Co my tu robimy?

— Nie wiem Is. To twój sen.

— A nie nasz?

— Nie.- do ich uszu doleciała najpierw cicha, później coraz głośniejsza muzyka.- Zatańczysz?- Isabel skinęła głową. Po chwili razem z Alexem wirowała na parkiecie.

— Chciałabym, żeby to trwało wiecznie.
Czar prysł. Isabel stała nad grobem Alexa. Obok niej stał Max. Płakali. Byli wszyscy. Spojrzała na Tess. Miała łzy w oczach. Poczuła ogromny gniew.

— To ty!!!!!
Znowu inna sceneria. Tym razem stała przed Jessim ubrana w białą suknię jej matki.

— Czy ty Isabel...?
Kolejna zmiana, tym razem ona i Kaly śpią na kanapie. Przed chwilą oglądali "Rudolfa...". Kaly całuje ją w czoło.
Ponownie ta sama komnata. Naprzeciwko niej stoi Kivar. Muzyka nadal gra.

— Kocham cię Vilandro. Wróć do mnie.

— Zostaw mnie, bo inaczej...

— Zabijesz mnie? Nie jesteś w stanie zbytnio mnie kochasz.

— Nie kocham cię!!

— To co robię w twoim śnie?- pytanie pozostaje bez odpowiedzi.
Isabel znowu tańczy z Alexem. Teraz jednak co chwile twarze jej partnerów się zmieniają(Alex, Jessi, Kaly, Kivar,...).

— Nie!!
Isabel obudziła się z krzykiem. Obok niej stał Kaly.

— Spokojnie Isabel. To tylko sen, spokojnie.- przytuliła się do niego.

— Kaly, ja już nie chcę cierpieć...

C.D.N.





















Poprzednia część Wersja do druku Następna część