Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
Cz.15
I' m queen.
So I guess the fortune teller's right
Should have seen just what was there and not some holy light
To crawl beneath my veins and now
I don't care, I have no luck, I don't miss it all that much
There's just so many things that I can't touch, I'm torn.
(Nathalie Imbruglia- Torn)
Liz otworzyła oczy, przed chwilą ktoś wyciągnął jej poduszkę spod głowy.
— Maria?
— A kogo się spodziewałaś?
— O ósmej rano w sobotę? Nikogo.
— No to jestem. Ubieraj się.
— Co?
— Jedziemy do madam Vivian.
Ponad godzinę później.
— Zobaczycie, będzie fajnie. – powiedziała Maria patrząc na zaspanych przyjaciół.
— Rzeczywiście...- zwątpił Alex.
— Nie kpij.
— Maria mówiłam ci, że nie pójdę do żadnej wróżki.
— Zróbcie to dla mnie. Muszę mieć pewność, że ja i Michael mamy przyszłość. Proszę...
— No dobra, ale robimy to tylko dla ciebie.
— Może przy okazji sami się przekonacie co was czeka.
Max zapukał do okna Liz. Cisza. Nie ma jej w pokoju. Zawrócił. W Crashdown też jej nie było.
— A więc?- spytała się Maria dość tęgiej kobiety.
— Widzę, że on jest inny?
— Dobrze pani widzi. Ale może coś o mnie i o nim?
— Widzę ciemność.
— Co?
— Nic związanego z wami nie widzę.
— Proszę się lepiej przyjrzeć!
— Spokojnie...
— Chcę po prostu wiedzieć czy będziemy razem?!
— Yyy... Będziecie.
— I?- spytał Alex patrząc wymownie na srebrną kulę.
— Oh nie, chłopcze to atrapa.- powiedziała madam Vivian, uśmiechając się pod nosem. Alex spojrzał na nią zdezorientowany.- Wróżę z kart.- dodała.
— Aha.
— Nie przyszłam tu z własnej woli, więc może niech się pani streszcza?
— Czeka cię wiele złego.
— Co?
— Ten chłopak...
— Jaki...?
— Kochasz go... Nie długo spotka cię coś złego.
— Co?
— Dziecko zostaw go póki możesz. Późniejsze cierpienie będzie gorsze.
— Muszę już iść...
— Niedługo spotka was coś złego.
Gdzieś w okolicach Roswell.
— Nie rozumiem jej.
— Powiedziała, że to atrapa.
— Bredziła.
— Najpierw ciemność, potem nagle świetlana przyszłość?
— Nie chce mi się w to wszystko wierzyć.
— Wróżki są od tego, żeby mówić to co chcemy usłyszeć.
— Bredziła.
— Bredziła.
— Ja się powtarzać nie będę.
Później w Roswell.
Liz weszła z Alexem do Crashdown.
— Dobra, co zamawiamy?
— Tam jest Max.
— Uh... Udawajmy, że go nie widzimy. – powiedziała Liz zerkając na Maxa.
— Ty nawet udawać nie umiesz.
— Bardzo zabawne, dobra idę.- Liz podeszła do stolika przy którym siedział Max- Cześć.
— Cześć. Gdzie byłaś?
— Maria zaciągnęła mnie do jakieś wróżki.
— Wróżki?
— Dokładnie. Chciała wiedzieć co ją czeka z Michaelem.
— A my?
— Co "my"?
— Czego dowiedziałaś się o nas?
— W sumie... Ja nie wierzę wróżką.
— To w końcu jaka nas czeka przyszłość?
— Bardzo szczęśliwa.- powiedziała przysuwając się do Maxa i go namiętnie całując.
— Rzeczywiście.
***
Młody chłopak wyszedł z autobusu.
— Wycieczka się zaczęła. Rozdzielcie się i bawcie się dobrze.
Kaly wyciągał właśnie książki. Gdy usłyszał za sobą znajomy głos.
— Słyszałam, że tęskniłeś.- książki wypadły mu z rąk.
— Ceali.- uśmiech pojawił się na jego twarzy. Oboje zaczęli zbierać książki.
— Cieszysz się, że mnie widzisz?
— Jasne. Co się z tobą działo?
— Dużo by opowiadać.
— Mam czas.
— Zaraz mamy lekcje.
— To może po lekcjach?
— Widzę, że już tak łatwo nie rezygnujesz.
— To jak?
— Zgoda.
Liz uwolniła się z ramion Maxa.
— Lekcja już się zaczęła.
— Nie zauważyłem.
— Bo nie jesteśmy w klasie.- Max nic nie mówił.- Wiem, że jesteś bardzo zajęty moją szyją, ale jak znowu nas przyłapie jakiś nauczyciel to rodzice nam nie wybaczą i będą chcieli nas rozdzielić.
— Romea i Julię też chcieli.
— I zobacz jak to się skończyło?
— No dobra. Idziemy. Ale przyjdź dzisiaj do mnie. Musimy dokończyć naszą rozmowę.- powiedział uśmiechając się do Liz.
Ceali po lekcji postanowiła porozmawiać z Liz. Podeszła do niej. Byłą sama.
— Cześć.
— Ceali, jak dobrze że jesteś. Nawet nie wiesz jak niektórym cię brakowało.
— Wiem, Isabel mi opowiedziała.
— To dobry chłopak.
— To też wiem.
— Zaraz idę do biblioteki. Poszłabyś ze mną?
— Jasne.
— Cześć.- podeszła do nich Tess.
— Cześć. Ceali to Tess. Tess to Ceali.- powiedziała Liz i wróciła do szukania jakieś książki w swoim plecaku.
Ceali przypatrywała się Tess. Te oczy... Poczuła chłód. Tess również na nią patrzyła.
— To ty...- wyszeptała Ceali. Tess tylko się uśmiechnęła.
— Co mówiłaś?
— Nie, nic. Głośno myślałam.
— Dobra możemy iść. Wybacz Tess, ale idziemy do biblioteki.
— Jasne.- dziewczyny poszły.
— Kiedy ta Tess się tu pojawiła?- spytała Ceali.
— Już dawno. W tamtym roku szkolnym. Nie cierpię jej.
— Mówisz, że już w tamtym roku szkolnym... Ciekawe.
Liz siedziała sama na stołówce. Podeszła do niej Isabel.
— Cześć. Można?
— Jasne.
— Wiesz może gdzie jest Alex? Nie widziałam go od pierwszej lekcji.
— Czekaj... Chyba Seligman go gdzieś wysłał. Nie pamiętam. A co stęskniona?
— I to jak.- zarumieniła się.
— Ty przynajmniej wiesz, że Alex jest w stu procentach twój.
— A ty masz jakieś wątpliwości co do Maxa?
— Jedną. Tess.
— Nie martw się nią, to niska blondyna bez przyszłości.- Liz się uśmiechnęła słysząc te słowa.
— Myślałam, że ją lubisz.
— Ja też tak myślałam, ale to nie ten typ człowieka. – w tym momencie dosiadła się do nich Tess.
— O czym rozmawiacie?
— O niczym ważnym. Dobra Liz, ja już pójdę. Może Alex już wrócił.
— Leć.
— Liz, chciałam cię o coś spytać.
— Nie możesz się dosiąść.- pomyślała Liz.- Wal.
— Zawsze mnie interesował twój medalion.
— Nie ma w nim nic szczególnego.
— Ależ jest. Jest zapewne drogocenny. Może powiesz mi skąd go masz?
— Dostałam.
— Od kogo?
— Nie pamiętam.
— Mogę go zobaczyć?
— Jeżeli tak bardzo chcesz.- Liz zdjęła medalion.- Tylko, że on się nie otwiera.
— Nie otwiera? Dziwne.- powiedziała delikatnie przejeżdżając po nim palcem.- Mogę go pożyczyć na jeden dzień?
— Nie wiem... Jest dla mnie bardzo ważny.
— Oh... szkoda.- podszedł do nich Max . Przywitał się z Liz długim i namiętnym pocałunkiem. Tess wykorzystała ich "nieuwagę".- Muszę już iść. Naprawdę piękny medalion.
Isabel szybko odnalazła Alexa.
— Szukałam ciebie.
— Znalazłaś.
— Skończyłam już zajęcia, a ty?
— Cóż... Został mi jeszcze jedna.
— A nie masz ochoty na wagary?
— No nie wiem...
— Moich rodziców nie ma. Ojciec jest w pracy, mama pojechała do Santa Fe. Mielibyśmy cały dom dla siebie.- Isabel zrobiła niewinną minę.
— Umiesz przekonywać. Idziemy.
Tess weszła do domu. Wyciągnęła małe pudełeczko z kieszeni. Była to szkatułka, którą zabrała Ceali z groty. Z kieszeni wyciągnęła srebrny kamień. Zaczął się mienić tysiącami barw pod wpływem jej dotyku.
— Ty też tęskniłeś, prawda? Teraz nikt mnie nie pokona. Zostanę królową i nikt mnie nie powstrzyma.
Isabel czekała na Alexa przed szkołą, nagle poczuła jak ktoś mocno łapie jej ręce w nadgarstkach i przykłada dziwny materiał do ust. Pomału zaczęła tracić kontakt ze światem...
Tristin podszedł do Liz.
— Wypożyczyłem świetny film.
— Tak?
— Mhm. Może moglibyśmy go obejrzeć? Mam dzisiaj wolny dom. Co ty na to?
— Wybacz, ale umówiłam się z Maxem.
— Chyba właśnie na ciebie czeka.- Liz podążyła za wzrokiem Tristina. Kilka metrów od nich stał Max.
— To ja lecę.
— Pamiętaj, że dzisiaj będę sam.
— Jasne.
Alex wyszedł ze szkoły. Rozejrzał się. Nigdzie nie było Isabel, a przecież miała na niego czekać. Wyciągnął komórkę i spróbował do niej zadzwonić. Nikt nie odbierał. Lekcje się już zaczęły więc nie może powiadomić reszty. Postanowił sam jej poszukać.
Po lekcjach.
— Kto dzwonił?- spytała Liz gdy Max się rozłączył.
— Tess.
— Myślałam, że ma jeszcze lekcje. Czego chciała?
— Żebym przyszedł.
— Po co?
— Skórowie są w Roswell, a ponoć dzwonił do niej Alex i powiedział że Isabel zniknęła.- Tym razem odezwał się telefon Liz.
— Tak?
— ...
— Isabel... Gdzie jesteś?
— ...
— Zaraz będę.
— Coś się stało?- spytał Max.
— Jedź do Tess, Isabel rzeczywiście zniknęła. Ja idę do Crashdown. Czeka tam Alex.
— Za godzinę spotkajmy się w Crashdown.
— Zgoda.
Liz weszła do Crashdown. Alex siedział przy jednym ze stolików.
— Co się stało?
— Ona zniknęła.
— Spokojnie, na pewno...
— Boje się o nią, a jak...
— Nie myśl o najgorszym. Jedziemy do Tess, tam jest Max. Razem na pewno coś wymyślimy.
Maria i Michael całują się w domu Michaela.
— Znowu ktoś dzwoni.- powiedziała Maria.
— Niech dzwoni.
— A jak to coś ważnego.
— Narzekasz.
— Nie mam na co. Przynajmniej moja szyja tak uważa, ale odbierzmy.
— No dobra.- Michael wyciągnął komórkę z kieszeni Marii. – Tak?
— ...
— Że co?
— Jasne. Za chwilę będziemy...- powiedział patrząc na rozwalone ubrania po całym pokoju.- Za dłuższą chwilę.
Isabel otworzyła oczy. Byłą przywiązana do jakieś ściany. Spróbowała się uwolnić za pomocą mocy. Była jednak za słaba.
— Obudziłaś się to dobrze. Szkoda byłoby przegapić żniwa.
— Kim ty jesteś?- spytała patrząc na niewysokiego chłopaka.
— Nicholas.
— Ile ty masz lat?
— Bardzo zabawne. Jestem starszy od ciebie.
— A jaki przystojny.- Isabel poczuła ogromny ból brzucha.
— Nie kpij.
— Czemu mnie porwałeś?
— Siostra byłego króla jest w cenie. Po za tym Kivar się stęsknił.
— Kivar?
— Twój ukochany z Antaru. Nie pamiętasz? Z chęcią ci wszystko przypomnę.
Max wszedł do mieszkania Tess. Dziewczyna siedziała w salonie.
— Jestem. Co się stało? Miałaś strasznie przerażony głos.
— Byli tu.
— Kto? Skórowie?
— Tak... Mój pokój jest cały przewrócony do góry nogami.
— Może czegoś szukali? Nasedo nie zostawił nic ważnego?
— Nie wiem! Nie rozumiesz? Boje się!- Tess wybuchnęła płaczem.
— Spokojnie.- podszedł do niej i ją przytulił. Poczuł coś dziwnego. Ogromny chłód przeszedł przez jego ciało. Nagle zapragnął ją pocałować. Spojrzeli na siebie, ich usta się zbliżyły. Całowali się zachłannie i namiętnie. W tym momencie weszła Liz z Alexem. Liz szybko wybiegła.
Nie płakała, nie miała siły. Weszła do twojego pokoju. Przestało ją obchodzić to wszystko co się dzieję. Kontrolę nad nią przejął ogromny ból. Wtuliła się w poduszkę. Po chwili usłyszała ciche pukanie do okna. Odwróciła się. To byłą Ceali. Otworzyła jej okno.
— Cześć.
— Coś się stało?- spytała Liz.
— Zdecydowanie za wiele. Musisz mi pomóc.
Tess, Max, Alex, Michael i Maria siedzieli w salonie. Atmosfera była co najmniej zła. Alex właśnie pracował nad planem.
— Dobra rozdzielimy się. Jest nas mało. Dlatego wybrałem miejsca, które najbardziej się nadają na trzymanie porwanych.
— Skąd pewność, że ona jeszcze żyje?- spytała Tess, wszyscy zmierzyli ją wzrokiem.
— Maria pojedziesz do domu Isabel i Maxa, ich rodziców nie ma. Michael pojedziesz do "Affair". Jest zamknięte od kilku dni.
— Dobra ja z Marią już idziemy.
— Wy możecie zając się szkołą, a właściwie tym wszystkim pod.
— Ja pojadę zobaczyć co z Liz i zatelefonuje do wszystkich koleżanek Isabel.
— Ale...
— Tu chodzi o Is, więc nie przedłużajmy tego.
Liz słuchając Ceali, poczuła złość. Nie wiedziała na kogo, ani na co.
— Dlaczego mam ci ufać?
— Wolisz ufać mi czy Tess?
— A więc tu chodzi o medalion?
— Dokładnie. Kiedyś Ava, czyli Antarski odpowiednik Tess zabiła nim wszystkich którzy jej nie słuchali. Omotała Zana.
— Czyli Maxa?
— Tak, skąd wiesz?
— Teraz też jej się udało.
— Co? Przecież Max jest z tobą.
— Był dopóki nie zastałam go całującego się z Tess.
— Kiedy to było?
— Dzisiaj.
— A czy Tess ostatnio nie interesował się za bardzo medalionem?
— Tak... Nawet go trzymała. Chciał go pożyczyć.
— Czy widziałaś co z nim robiła?
— Tak... Choć nie do końca na jedna chwilę straciłam ja z oczu, kiedy Max...
— Jeżeli wyciągnęła kamień zniszczenia, to już koniec. Ostatnio zginęła mi szkatułka w której powinien się znajdować by czerpać pełnie mocy... Musimy ją odnaleźć.
Zeszły na dół. Stał tam Alex.
— Liz musimy...
— Nie mamy czasu. Musimy powstrzymać Tess przed żniwami.
Maria siedziała przy telefonie w domu Evansów. Nikt nie dzwonił. Isabel nie wróciła. Nagle poczuła ogromny ból głowy. Był to dokładnie ułamek sekundy. Podszedł do niej wysoki mężczyzna.
— Dobra, dom wyczyszczony. Szukamy medalionu dalej.- powiedział patrząc na bezwładne ciało Marii.
Michael wszedł do "Affair", było puste. Zero pracowników. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wszedł dalej. Nie było nawet żadnego stolika. Kilka papierów i dziwnych przedmiotów porozrzucanych byle jak po wszystkich kontach. Usłyszał czyjeś kroki. Wszedł szybko do jakiegoś pomieszczenia. Odwrócił się. Nigdy wcześniej go nie widział.
— Isabel...- podszedł do dziewczyny. Szybkimi ruchami uwolnił ja z więzów.
— Musimy uciekać, oni zaraz tu wrócą...
— Zaraz stąd wyjdziemy.
— Widzę, że publiczności nam przybywa. To dobrze.
Michael poczuł jak jakaś dziwna moc przykuwa go do ściany.
— Zabierzcie stąd Lonni. A z tobą Rath z chęcią wyrównam rachunki...
W jeepie Maxa.
— Gdzie teraz?- Tess zamknęła oczy.
— Do "Affair".
— Dobrze. Już jedziemy.
Przed Crashdown.
— Dobra, musimy ich znaleźć, gdzie ich wysłałeś?
— Marię do Evansów, Michaela do "Affair", a Tess i Maxa do "lochów" szkoły.
— Ja zajmę się szkołą.- powiedziała Liz.
— Ale...
— Zajmę się szkołą i już.
— Ja zajrzę do " Affair".- powiedziała zrezygnowana Ceali.
— Dobra. Dom Evansów.
Liz weszła do szkoły. Była jeszcze otwarta. Zeszła na dół do jedne z piwnic. Była tam jakaś kobieta.
— Co tu panienka robi? Jeżeli przyszłaś palić...
— Ja...- Liz poczuła, że się rumieni.
— Masz medalion!
— Kim ty jesteś?
— Oddaj mi go!
— W życiu.
— Natychmiast...- upadła na podłogę uderzona jakąś ciężką dechą.
— Courtney?
— Tak.
— Ty też?
— Tak.
— Dzięki, że mi pomogłaś.
— Zapewniam cię, że nie masz za co dziękować. Kivar obiecał wspaniałą nagrodę za medalion.
Liz słysząc te słowa rzuciła się do ucieczki.
Alex zapukał do drzwi. Nikt u nie odpowiedział. Wszedł do środka. Dom wyglądał jakby przeszło przez nie tornado. Zobaczył Marię. Podbiegł do niej. Leżała nieprzytomnie na podłodze. Z jej głowy leciała krew...
— Maria?- wyciągnął komórkę.- Max odbierz. Cholera, ma wyłączony telefon. – wystukał kolejny numer.- Pogotowie?
Ceali weszła do "Affair". Było ciemno. Jej to jednak nie przeszkadzało. Czuła ich moc. Wiedziała gdzie iść. Weszła w te same drzwi co Michael. Ściany pomieszczenia była całe zakrwawione.
— Ceali co tu się dzieje?- dziewczyna, aż podskoczyła.
— Kaly? Co ty tu robisz?
— Mógłbym cię spytać o to samo.
— Musisz już iść.
— Co? Nie zostawię cię. Czy to ma coś wspólnego z twoim zniknięciem?
— Kaly, proszę wyjdź, póki możesz.
— Jego czas na możność wyjścia stąd właśnie się skończył.
— Co?- poczuł tylko silny ból w piersiach. Opadł na podłogę. Ceali schyliła się.
— Nic ci nie jest?
— O co tu chodzi?
— Nieważne. Obiecuję, że wyprowadzę nas stąd.
— Mojra o ile się nie mylę? Dzisiaj odwiedzają nas same ważne osobistości.
— Gdzie Ava?
— Złe pytanie. Gdzie medalion?
— Tu.- powiedziała Tess wchodząc z Maxem. – Choć nie, to co mam to tylko jego najważniejsza część.
— Ava.
— W rzeczy samej.
— Co zrobiłaś Zanowi?!- spytała Ceali.
— Zan jest mój, był mój i będzie mój... Prawda skarbie?
— Tess o co tu chodzi?- spytał Max
— Znowu zaczynasz zrzędzić.- Nicholas wyciągnął rękę w jego stronę. Max opadł na podłogę.- Wybacz mu Maxiu, z czasem nas zrozumiesz.
— Gdzie księga?- spytał Nicholas.
— Księga?
— Ava nie udawaj głupiej.
— Wy za to nie musicie udawać, bardzo łatwo mi uwierzyliście.- Nicholas spadł z balustrady. Liz wbiegła do środka.
— Tess.
— Ava.
— Kim ty do diabła jesteś?!
— Jestem królową.
— Nie.- usłyszała za sobą cichy głos Ceali.
— Nie? Przecież królowa to żona króla.
— Nie jesteś królową, ciebie już nie ma.- wyciągnęła rękę, wydobyła się z niej ogromna moc. Tess upadła na ziemię.
— Myślisz, że mnie pokonasz?
— Liz otwórz medalion.- powiedział Ceali.
— Ale ja nie umiem.
— Otwieraj!- Liz posłusznie wykonała zadanie Ceali, medalion otworzył się z łatwością. Pojawił się w nim kamień. Medalion sam się zamknął.- Myślę, że tak.
Kolejna struga światła. Tess zniknęła.
— Czy...?- Liz próbował coś powiedzieć.
— Zostali jeszcze Skórowie. Ich też musimy załatwić.
— Są tu?
— Tak. – Liz zajrzał na dół, pod nimi stało z dziesięciu Skórów. Max się podniósł się z ziemi i wyciągnął rękę w ich kierunku.
— Dobra część załatwiona.- wszyscy spojrzeli na Kaly'a.
— Musisz mu pomóc Max.
W szpitalu.
— Alex musisz mi powiedzieć co się dzieję! Nie rozumiesz, że chcę wam pomóc.
— No dobrze.
— Naprawdę?
— Tak.
— Świetnie, jedziemy do mojego biura. Tam spokojnie porozmawiamy.
Max i Liz zeszli na dół. Ceali zajęła się Kaly'em.
— Musimy porozmawiać.- powiedział Max.
— Nie teraz. Mamy ważniejsze sprawy na głowie.- usłyszeli czyjeś kroki, schowali się za jedną z kolumn.
— Dobra idziemy dalej.
— Może tu?- spytała Liz wskazując na jedno z pomieszczeń.
— No dobrze.
Weszli do środka. Nikogo tam nie było. Był za to komputer i cała masa dziwacznych przycisków.
— Przydałby się Alex.
— Rzeczywiście. Ale sami też sobie poradzimy.
Do środka weszło około dziesięciu mężczyzn.
— Król? Jak miło.
— Ona ma medalion...
Max wytworzył barierę, gdy zobaczył jak wyciągają w ich stronę ręce. Liz czuła się bezradna. Patrzyła jak bariera Maxa maleje. Zaczęła włączać wszystkie przyciski. Max opadł zrezygnowany na podłogę. Skórów już nie było. Ceali stała z Kaly'em w drzwiach.
— Świetnie Liz. Teraz ich gdzieś wessało. Długo nie zobaczymy Skórów.
Alex wyszedł z szeryfem z biura. W tym samym momencie weszła do niego Ceali z Kaly'em.
— On już wszystko wie.
— On też.
Michael wszedł do sali, w której leżała Maria- mimo zakazów pielęgniarki.
— Maria...- dziewczyna leżała już przytomna z bandażem na głowie.
— Już wszystko dobrze.- przytulili się.
— Niech pan wyjdzie.
— Proszę, niech zostanie ze mną chociaż chwilę.
— No dobra, macie pięć minut.
— Nigdy więcej tego nie rób. Nie mogę cię stracić.
Alex szybko pobiegł do mieszkania Evansów. Wbiegł bez pukania. Wszystko było już pedantycznie ułożone. Wbiegł na górę. Niepewnie zapukał do jej pokoju. Po chwili leżał z wtuloną w niego Isabel.
Ceali weszła do swojego mieszkania z Kaly'em. Obiecał, że ją zaprowadzi. Na progu leżał martwy Nathaniel...
Max odwiózł Liz do domu.
— Jesteś pewna, że chcesz być sama.
— Tak!- wybuchnęła.- Chcę być z dala od ciebie, od twoich kosmicznych spraw i dziewczyn.- Zerwała łańcuszek na którym była zawieszony medalion i rzuciła go na chodnik. Szybko wbiegła na górę. Wzięła słuchawkę telefonu.- Tristin? Jeżeli to nadal aktualne, to z chęcią do ciebie bym przyszła...
Ceali weszła z Kaly'em do jego mieszkania. Szeryf spojrzał na nich zdziwiony, ale nic nie powiedział. Kaly zaprowadził ją do swojej sypialni i położył do łóżka. Sam wziął koc i położył się na kanapie.
Koniec części piętnastej.