onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (17)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku.
Cz. 14
Confusion.

Myliłam się, myliłam i to bardzo. Roswell się zmieniło. To co przeżyłam przez te kilka dni zaskoczyło mnie. Nie wiem czy pozytywnie, ale chyba tak.
Zmiana numer jeden. Nikt nie zwraca zbytniej uwagi na Tess, przed moim wyjazdem była tematem numer jeden. Nie wiem czemu się cieszę z tego powodu, ale chyba dlatego że czułam się zagrożona. Wiem, że to może śmiesznie brzmi, ale... Sposób w jaki na siebie patrzyli, te uśmiechy... To było gorsze niż Ceali. Ona przynajmniej się szybko wycofała.
Zmiana numer dwa. Straciłam grono adoratorów. Kaly ubolewa nad stratą Ceali. A Tristin? Cóż, wrócił mój stary przyjaciel. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Zmiana numer trzy. Ceali. Nie ma jej, mimo iż nadal gości na liście uczniów. To może i powinno mnie najbardziej zainteresować, jednak nie wiem dlaczego nikt z nas(prócz Kaly'a) zbytnio się nie przejął jej wyjazdem.
Zmiana numer cztery. Mam wreszcie "czystą" pracę. Choć mówią, że polityka jest brudna.
Zmiana numer pięć. Jestem pewna swojej miłości do Maxa, a jeszcze przed wyjazdem...
Liz otworzyła oczy. Max już czekał na nią za oknem.

Maria obudziła się z bólem głowy. Wczorajsza zabawa w "Affair" była co najmniej dziwna. Choć tego Maria nie była pewna. Pamiętała bardzo niewiele. Kaly, wyjście, Michael, pocałunki.

— Czy my do siebie wróciliśmy?- spytała siebie Maria..- Zaraz, zaraz... Ja nie jestem w swoim pokoju.- Rozejrzała się, jej wzrok przykuło łóżko, a właściwie miejsce obok niej.- Michael!!

Szkoła.

— Cześć Max, o Liz...

— Cześć.- odpowiedziała chłodno Liz, podeszła do nich Isabel z Alexem.

— Wczorajszy wieczór był świetny.

— Wieczór?- zaciekawiła się Tess.

— Mieliśmy, mały przyjacielski wypad.

— Wypad?- spytała patrząc na Maxa.

— Tak.

— Nikt cię nie zaprosił?- spytała "troskliwe" Liz.

— Nie.- nadal patrzyła na Maxa. Kotłowała się.
Dzwonek.

— Musimy iść. – Isabel, Alex, Max i Liz rozeszli się do klas.

— Wypad, tak?- myślała Tess.- Wszystko wymyka mi się z rąk.

Dom Michaela.

— Co ty tu robisz?

— Spokojnie, to moje łóżko.

— Co ja tu robię?

— Nie pamiętasz?

— Pocałunki- Alkohol- Klucze- Pokój i...- Maria spojrzała na Michaela.- Pamiętam.- uśmiech pojawił się na jej twarzy.

Crashdown. Popołudniu.
Maria założyła fartuszek. Nie była dzisiaj w szkole. Zdążyła iść do domu. Amy nie było. Tylko karteczka, że zapomniała jej przekazać, ze wyjeżdża.
Z twarzy Marii nie schodził uśmiech. Weszła do kuchni.
Blondynka, Michael, rozmowa, śmiech, nieznajoma.

— Cześć Michael.- uśmiech zszedł z jej twarzy.

— Cześć. To Courtney.- powiedział niepewnie Michael.

— Courtney?

— Cześć.

— Cześć.- odpowiedziała jej Maria z udawaną życzliwością.

— Muszę już chyba...

— Masz rację.- dziewczyna wyszła.

— Courtney?

— To nie tak jak myślisz...

— Skąd wiesz jak ja myślę?

— Ja...

— Nie ma dymu bez ognia. Jeżeli myślisz, że możesz mnie przelecieć i zostawić to się grubo mylisz!

— Maria...- dziewczyna wyszła trzaskając drzwiami.- Chorobliwa zazdrość.

— Przelecieć?- spytała niewinnie Liz wchodząc do kuchni.

— Ile osób?

— Całe Crashdown.

— Ile osób?

— Pięć.

— Śmiech?

— Przeważnie.

— Co z Marią?

— Zrozum ona jest trochę....

— Impulsywna? Kłótliwa?

— Podejrzewam, że znasz ją też innej strony.- powiedziała Liz wychodząc z kuchni.

Liz wróciła z pracy. Weszła do Crashdown. Pierwszy widok jaki jej się ukazał nie był imponujący. Max siedziała z Tess. Uśmiechali się do siebie. Liz równie szybko jak weszła tak wyszła.

Przy stoliku.

— Tess to bardzo zabawne, ale muszę już iść.

— Odprowadziłbyś mnie? Jest ciemno i trochę się boję.

— Ale...

— Nie, jak nie chcesz to nie.

— No dobrze odprowadzę cię.
Wyszli razem, nawet nie zauważyli Liz, która stała koło ławki....

Później w pokoju Liz.

— Wywłoka.

— Kretyn.

— Zdzira.

— Prostak.
Maria i Liz usłyszały pukanie.

— Proszę!- powiedziały razem.

— Cześć. Przepraszam, że tak późno.

— Nic się nie stało.

— A może jednak...?-przeszło mu przez myśl patrząc na ich miny.- Mamy zły humor?

— Tess.

— Courtney.

— Poważna sprawa.- cisza.- Mam pomysł. Możemy zagrać w skojarzenia. To na pewno was rozerwie. Co wy na to?- dziewczyny nadal patrzyły tępo na podłogę.- Skoro tak to ja zacznę. Latawiec.

— Latawica.

— Tess.

— Poddaję się.

"Affair".

— No dziewczęta. Macie prawo się zrewanżować i zabawić.- powiedział Alex zamawiając trzy cole.

— To był głupi pomysł. Możemy wrócić?

— O nie. Zostajemy dopóki mi się nie zwierzycie. Wtedy wam ulży. Liz zacznij.

— Tess.

— Tyle już wiem.

— Żmija.

— Czemu?

— Max, kretyńskie uśmiechy, odprowadzenie do domu...

— To wcale nie świadczy, że...

— Chciałeś nam ulżyć? Więc lepiej nikogo nie broń.- wtrąciła Maria.

— Jasne. To pospolity kretyn.

— Nie mów tak o moim Maxie.

— Wybacz.

— To wina Tess.

— Z pewnością.

— Nie wierzysz mi?

— Dobra Maria teraz ty.- powiedział Alex ratując swoją sytuację.

— Upojna noc, Courtney, głupie chichoty.

— To również...- Alex przerwał.- Okropne.

— Właśnie. Czy ty po takiej nocy z Isabel byś zaczął rozmawiać z jakąś nadętą blondyną?!

— Po jakiej nocy? Aa... Maria ty nie jesteś dziewicą.

***

W szkole.

— Cześć Liz.

— O Tess...

— Wiesz, może mogłabyś mi wytłumaczyć...

— Max jest dobry w tłumaczeniu. Najlepiej idź od razu do niego.

Popołudnie.

— Maria, ja naprawdę...

— Wiem. Wybacz mi, źle to wszystko zrozumiałam.

— Czyli zgoda?

— Jasne.

W pokoju Liz.

— Ja i Tess?

— Wczoraj wychodząc z nią z Crashdown nawet mnie nie zauważyliście.

— Wybacz Liz.

— Nie będziesz się tłumaczyć?

— Nie mam z czego.

— To dobrze.

Crashdown.

— Dwa razy Krew Kosmity.

— Obrzydliwa nazwa. A właśnie tam stoi worek.

— I?

— Czas go wyrzucić.

— Jestem twoją dziewczyną.

— A przy okazji kelnerką.

— Ale mam pracę.

— Ja również.

— Mężczyźni.
Maria wzięła worek, po drodze spotkała Liz.

— Z nieba mi spadłaś. Wyrzucisz?

— Idę do Maxa.

— To po drodze do śmietnika.

— Ale to śmieci...

— Proszę.

— No dobra. Tylko się nie przyzwyczajaj, pamiętaj- ja tu nie pracuję.
Liz poszła wyrzucić śmieci. Koło śmietnika zobaczyła coś dziwnego. Schyliła się, po chwili jej znalezisko zamieniło się w proch.

Tess weszła wściekła do domu. Nasedo spojrzał na nią zdziwiony.

— Znowu coś nie tak?

— Nie twoja sprawa.

— Wiem.

— Czas im powiedzieć.

— O czym?

— O Skórach. Niech wreszcie to się ruszy.

— Mieliśmy działać powoli.

— Tak, ale nie stać w miejscu!

Liz i Max całowali się na łóżku chłopaka. Po chwili usłyszeli pukanie w szybę. Szybko się od siebie oderwali. Max podszedł do okna.

— Nasedo...

— Oni tu są.- powiedział wchodząc do środka, wcale nie zdziwił go widok Liz.

— Kto?

— Skórowie.

— ?

— Jeden z naszych potężniejszych wrogów.

— Ale jak...?- Max nie dokończył pytania. Poczuła jak ciało Naseda opada na niego. Za oknem mignął jakiś cień. Popatrzył na Liz.

Atlanta.
Ceali leżał nadal nieprzytomna na łóżku, Nathaniel rzadko od niej odstępował.

— Co ja tu robię?- spytała cicho, była sama. Po dłuższej chwili wszedł Nathaniel. Dziewczyna leżała na podłodze. Podszedł do niej i położył ja z powrotem na łóżku.

— Już dobrze. Najważniejsze, że się obudziłaś.

— Musimy wracać do Roswell.

Koniec części czternastej.























Poprzednia część Wersja do druku Następna część