onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (25)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku- do końca razem
Cz.3
Time.

Max wszedł do swojego pokoju, w którym nadal paliło się światło. Siedziała tam Isabel z Michaelem i Ceali.

— Co się stało?- Miny mieli poważne- za poważne.- No mówcie!

— Ceali wyznała Michaelowi dzisiaj prawdę.

— Prawdę? Jaką prawdę?

— No to co wie...

— Będziecie owijać w bawełnę czy wreszcie mi powiecie o co chodzi?

— Ceali?

— Max, zbliża się...

— Co?

— Koniec świata.- Przełknęła ślinę, nigdy nie potrafiła przekazywać złych wiadomości.

— To jakiś kiepski żart? Jeżeli tak...

— Nie!

— Kto? Jak? Gdzie? I dlaczego? Tylko nie mówcie, że to Tess...- Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

— Tess? Nie, przecież ona nie żyje.- Cisza.- Bo nie żyje prawda?- Spytała Ceali.

— Jeszcze trzy godziny temu żyła...

— Co?

— Najpierw wy.

— Koniec świata- kosmici- Skórowie- Kivar.- Streściła w skrócie.- Jak to żyje?

— Nie wiem, gdy przyszedłem wczoraj wieczorem po Liz, była tam. Chciałem ją unicestwić, Liz mi przeszkodziła, miał być jakiś szczyt, ja i Tess mieliśmy tam pojechać. Liz nie chciała i...

— Byliście na szczycie?

— Nie, zaszły pewne komplikacje.- Max spuścił oczy.

— Max ty jesteś królem czy błaznem?- Spytała nagle Ceali.- Szczyt to nie co roczny bal, szczytu się nie robi wtedy kiedy się chce. Biorą w nim udział przedstawiciele planet z naszego układu, właścicielka medalionu i Mojra. Zapewniam cię, że bym o tym wiedziała! To była pułapka. Co ona tym razem wymyśliła? Gdzie jest i dlaczego jeszcze żyje?

***

Liz obudziła się wcześnie. Była 5.00 rano. Z trudem podniosła się z łóżka. Podchodząc do szafki poczuła ogromny ból. Coś przygwoździło ją do podłogi. Spojrzała na swoje ręce. Przez całe jej ciało przechodziły niebieskie strumienie energii. Zamknęła oczy. Chciała krzyczeć. Ból z każdą chwilą stawał się silniejszy. Gdy otworzyła oczy obok jej głowy leżał jej medalion. Z wielkim trudem wyciągnęła po niego rękę. Gdy go dotknęła ból ustał wszystko ustało. Nie miała jednak siły wstać. Wyciągnęła rękę w stronę drzwi. Zamknęły się na klucz. Spojrzała z niedowierzaniem na swoją rękę, która po chwili opadła ciężko na Ziemie. Medalion nadal spoczywał w jej drugiej dłoni, po chwili wstała i zawiesiła się na łóżku. Ponownie poczuła przygważdżającą siłę. Tym razem opadła na łóżko. Medalion zaczął się mienić wszystkimi barwami tęczy, dziewczyna zemdlała.

W Centrum Ufologicznym. Michael, Max, Ceali, Kaly, Isabel i Alex patrzą na Marię próbującą dodzwonić się do Liz.

— Nie ma jej.

— Na komórkę też próbowałaś?

— Tak.

— Pójdę po nią.- Powiedział Max.

— O nie!- Wybuchnęła Maria.- Po tym co zrobiłeś nawet nie myśl się do niej zbliżać. Mogłeś zabić Tess, mogłeś ją torturować, ale nie ty musiałeś ja pocałować.

— Ona mnie...

— Jasne, tak ciężko było ja odepchnąć?

— Starczy.- Powiedziała Ceali.- Możesz po nią iść. Na razie tylko nic jej nie mów o was.
Maria spojrzała na nią zła, Max natomiast ze miną zbitego psa poszedł po Liz.

Otworzyła oczy dość niechętnie, nadal bolała ja głowa. Podniosła swój wzrok. Max stał przy oknie i wpatrywał się w dal. Nie wiedziała co robić, chciała go wygonić, chciała spytać jakim prawem tu jest i co robi, gdy zdała sobie sprawę, że Max jest dużo starszy, a ona nie leży w swoim łóżku, nawet nie jest w swoim domu.

— Max...?- Spytała niepewnie.

— Już wstałaś. To dobrze, zawsze byłaś śpiochem, ale dzisiaj to już chyba twój rekord.- Liz spojrzała na budzik- 14.00, tymczasem Max podszedł do niej i ją przytulił. – Ubierz się szybko, musimy pojechać do groty.

— Jasne.

Max niepewnie podszedł do okna. Liz najwidoczniej jeszcze spała. Nie pukał, wszedł ja zawsze. Dopiero gdy stanął w jej pokoju zrozumiał, że coś jest nie tak. Liz miała drgawki i najwyraźniej wysoką temperaturę. Wyciągnął telefon z kieszeni, jednak zamiast głosu Michaela usłyszała krótki komunikat- Z POWODU KOŃCA ŚWIATA ZABLOKOWALIŚMY TWOJĄ KOMÓRKĘ.- Po chwili szyderczy śmiech.- MAM NADZIEJĘ, ŻE ŻART MI SIĘ UDAŁ. TY I TWOJA BYŁA JESTEŚCIE UWIĘZIENI W TYM POKOJU, ŻADNE UZDRAWIANIE TU NIE POMOŻE KRÓLCIU, A WŁAŚCIWIE BYŁY KRÓLCIU. KAŻDY Z WAS JEST TERAZ W INNYM CZASIE, NIE MACIE MOŻLIWOŚCI UCIECZKI. ALE NIE MARTW SIĘ, TO DŁUGO NIE POTRWA, W KOŃCU NIEDŁUGO KONIEC ŚWIATA.
Max spojrzał na nieprzytomną Liz.

— Gdziekolwiek jesteś ściągnę cię stamtąd.


Isabel siedziała przy stoliku w Crashdown. Była śpiąca, już kiedyś nawiedzało ją to uczucie. Zaczęła od niechcenia bawić się słomką. Gdy podniosła swój wzrok już nie była sama, naprzeciwko niej siedział ON.

— Alec? Mówiłam ci, że masz mi się więcej nie pokazywać na oczy, bo...

— Spokojnie teraz możesz robić ze mną co chcesz, jestem tu naprawdę, już nie jako sen.

— Ale czemu?

— Nie słyszałaś? Kivar organizuje koniec świata- tego świata. Wszystkie szumowiny się pomału zbierają. A propos jest Tess?

— Gdzieś się błąka. A Kivar?

— Przecież mówiłem, że wszystkie szumowiny.

— Nie jesteś dobrym poddanym.

— Nie jesteś poddanym.- Mówiąc to wstała.

— Nie jestem poddanym. Dokąd idziesz.

— Nie twoja sprawa.

— Nie ma go.

— Co?

— Twój chłoptaś błąka się w innym czasie.

— Jak to? Co zrobiłeś Alexowi?!

— Po pierwsze nie ja, po drugie nikt mu nic nie zrobił, po prostu jest w innym czasie, a po trzecie każdy ma swój czas. Tylko ci co trzymają z Kivarem mogli sobie wybrać czas. Ja wybrałem ciebie.

— I co? Będziesz mnie teraz dręczył?

— Tak.

Liz spojrzała w lusterko samochodu, ona również była dużo starsza, miała nawet grzywkę. Patrzyła przez chwilę na siebie ze zdziwieniem.

— A właściwie po co tam jedziemy?

— Chwilowa amnezja?

— Max, nie drocz się ze mną.

— Kivar się nie poddaje, dobrze o tym wiesz, raz go powstrzymaliśmy, ale... On chyba nigdy się nie podda, tyle że teraz jest silniejszy.

— Powstrzymaliśmy go...

— Ale on i tak nigdy się nie podda...- Zacisnął mocniej ręce na kierownicy.- Będzie chciał nas zabić, tak jak zabił Isabel.- gwałtownie zahamował. Po jego policzku spłynęła łza. Liz otworzyła szerzej oczy.

— Max...

— Wiem, to przecież było tak dawno temu... W ten okropny dzień, dzień po tym jak razem z Tess pojechałem na szczyt, jak po raz kolejny cię zraniłem... Gdybyśmy wtedy mieli medalion to może...

— Spokojnie, Max. Nie myśl o tym. Oboje wiemy, ze nie ważne ile czasu minie, ty nadal będziesz cierpiał wszyscy będziemy cierpieli...
Przytuli się do siebie. Liz poczuła jak jej włosy robią się mokre od łez Maxa, Maxa któremu wybaczyła...

Michael obudził się na żelaznym podłożu. Było na nim pełno krwi. Podniósł się szybko. Naprzeciwko niego stał Nicholas.

— Witam ponownie.
Michael nic nie odpowiedział, nie zastanawiał się nad tym gdzie jest, jak się tu znalazł i co robi tu Nicholas. Podniósł szybko rękę. Jednak zamiast widoku Nicholasa leżącego na tym samym podłożu, sam znalazł się w pobliżu krwi.

— Myślałem, że będziesz rozsądniejszy i że na razie wystarczą tortury psychiczne, ale ty się nigdy nie umiałeś bawić.- Po raz kolejny wyciągnął rękę przed siebie. Michael poczuł tylko chłód ściany...

Max patrzył bezradnie na Liz, która z każdą chwilą coraz mocniej się rzucała.

— Liz proszę... Nie wiem jak ci pomóc... Ocknij się...
Zero reakcji. Delikatnie chwycił jej dłoń. Medalion po raz kolejny zaczął się mienić wszystkimi barwami tęczy, Max dopiero teraz go dostrzegł...

Ceali podniosła wzrok. Nie była już w Centrum Ufologicznym. Stała wśród drzew, była mokra, deszcz cały czas padał.

— Chyba wiesz co się dzieję.- Usłyszała głos dochodzący zza jej pleców.

— Jasne, to było do przywidzenia. Ile czasu do przodu jesteśmy?

— Od naszej teraźniejszości dzieli nas rok.

— Naprawdę? Myślałam, ze z dwadzieścia, sądząc po twojej twarzy i włosach...

— Zamknij się.

— Bo? Nawet nie wiesz jak się cieszę Tess, że mnie wybrałaś, teraz dokończę, to co zaczęłam rok temu.

— Czyli?

— Zabije cię.
Tess odrzuciło o kilka metrów, zatrzymała się dopiero gdy uderzyła w jakieś drzewo.

— Sceneria też nie najgorsza.

Max i Liz stanęli przed grotą.

— Może...

— Tak?

— Powinienem tam wrócić? Ostrzec ich...

— Max...

— Wiem, ze już o tym rozmawialiśmy, ale...

— Nie.- Powiedziała stanowczo, postanowiła nie robić niczego czego nie chciała robić.

— Dobrze, wybacz.

— Czekamy na kogoś?

— Ma jeszcze przyjść Michael i Maria, ale oni będą za godzinę.
Wyciągnął dłoń i przyłożył ja do ściany.
Weszli do środka.

— Włącz Granilith, a ja się zajmę kryształami.- Liz spojrzała na niego z przerażeniem, nie tylko nie wiedziała jak to zrobić, ale nawet nie wiedziała co to Granilith...

Isabel nie cierpliwie krążyła po Crashdown.

— Nic ci to nie da.

— Po prostu odejdź.

— Nie. Dopiero się rozkręcam.

— Co?
Poczuła silny ból głowy, opadła na ziemię.

— Czas powspominać stare dobre czasy...

Michael z wielkim wysiłkiem wstał z ziemi.

— Tylko razem jesteście silni co?

— Zamknij się.

— Uważaj jak się do mnie zwracasz, żołnierzu.- Zaśmiał się kpiąco. Po chwili sam wylądował na ziemi.

— A żebyś wiedział, że jestem żołnierzem. Dobrym żołnierzem.

Max dotknął iskrzącego już medalionu. Poczuł jak robi się słaby i zarazem lekki, wszystko wydawało się silniejsze. Opadł nieprzytomnie koło Liz.

Liz podeszła do wielkiego kryształu.

— To chyba Granilith.- Przeszło jej przez myśl. Wyciągnęła palce w jego kierunku dotknęła go...

Michael po raz kolejny wyciągnął dłoń w kierunku Nicholasa. Jednak żaden strumień nie wydobył się z jego ręki. Rozejrzał się wokół się, wszystko stało w miejscu. Woda kąpiąca z rur zatrzymała się w połowie drogi, Nicholas też się nie ruszał. Wyszedł na zewnątrz. Wszystko stało, bez najmniejszego ruchu. Zaczął się rozglądać. Z bardzo daleka dostrzegł fioletowy promień....

Isabel podniosła się z podłogi. Wszystko ucichło. Odeszły gdzieś wspomnienia. Może już znudził się tym sposobem terroru? Rozejrzała się. Alec stał w dziwnej pozycji bez ruchu, nawet jakaś mucha zatrzymała się w locie. Czas się zatrzymał. Wybiegła na zewnątrz. Byle jak najdalej. Zatrzymała się po chwili biegu. Z okolic pustyni wydobywał się fioletowy promień.

Ceali z uśmiechem przyglądała się jak krople deszczu stają w miejscu. Odruchowo odwróciła głowę w kierunku groty. Nie myśląc długo zaczęła biec.

Liz znalazła się w dziwnym pomieszczeniu. Wszędzie było mnóstwo kryształów.

— Liz!- Usłyszała znajomy głos.

— Max...- Max, jej Max, ten teraźniejszy stał kilka kroków od niej.
Podbiegła do niego. Jednak dzieliła ich jakaś bariera.

— Zabiorę cię stąd. Nie wiem jak, ale...- Uśmiechnęła się do niego.- Kocham cię.
Liz nic nie mówiła, podniosła rękę do szklanej bariery.

— Próbowałem już wszystkiego moje moce nie działają...
Liz patrzyła na niego, potem spojrzała na swoja dłoń. Znowu była młoda. Pomału wszystko wracało do stanu rzeczy w jakim było. Błękitne pasemka energii znowu krążyły po jej rękach. Skupiła się. Szkło rozbiło się na miliardy malutkich kawałeczków.

— Liz....
Podeszła do niego i się do niego przytuliła.

— Zabierz mnie stąd.

Michael i Isabel obserwowali ze zdziwieniem jak grunt pod ich nogami zamienia się w szkło, które następnie zaczęło wtapiać się w ziemię. Wokół nich pojawiały się jakieś osoby. Czas ponownie ruszył.

Ceali przestała biec, już nie musiała, za chwilę znowu będą razem.

Liz obudziła się obok Maxa, on również już się budził. Nic nie mówili. Wiedzieli, że nadal wiele ich dzieli.

— Czy już wszystko w porządku?- Spytała Liz.

— Sprawdzę.- Wyciągnął komórkę. Odezwała się poczta głosowa Michaela.- Tak. Musimy iść do Centrum Ufologicznego.

— Chodźmy.

Ceali rozejrzała się. Wszyscy byli na swoich miejscach. Po chwili wszedł też Max z Liz.

— I?- Spytał Max Ceali.

— To był dopiero początek, ale jesteśmy na dobrej drodze.
Liz spojrzała na Isabel. Żyła. A więc rzeczywiście są na dobrej drodze.

— Medalion cię odnalazł prawda?
Liz pokiwała głową.

— Jak było w przyszłości?
Kilka osób z zainteresowaniem spojrzało na Liz.

Koniec części trzeciej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część