onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

ciąg dalszy cz.6- The Medalion

Alex chodził po całym kinie i kopał w co się da.

— Przestań.- upomniała go Liz.

— Bo co? Ktoś każe mi za to zapłacić?

— Nie wiem.- Liz płakała.- Myślałam, że umrę inaczej.

— Ja chciałem przed śmiercią poznać Isabel. Ostatnio często z nią rozmawiasz mogłabyś nas sobie przedstawić.

— Następnym razem.

— Jasne. Np. kiedy?

— Już mi zaczyna padać na mózg.

— Zauważyłem, ile jeszcze będziemy żyć?

— Około dwudziestu pięciu minut.

— Nie cierpię się dusić.

— Ja też nie.

— Wiesz odkąd zacząłem widzieć różowe myszki, twoja opowieść o kosmitach nabiera sensu.

— W ogóle świat się zrobił jakiś różowy.- Alex położył się koło Liz na podłodze.- Jesteś pewien, że nie ma stąd wyjścia?

— Sprawdziłem wszystko, wybacz mi.

— Nie ma za co. Cieszę się, że umieram z tobą. Jesteś moim najlepszym przyjacielem.

— Ty moim też.
Usłyszeli jakiś hałas, drzwi przeleciały przez pół sali. Weszli Michael i Max. Liz i Alex wstali trochę chwiejnie. Dwójka kosmitów pomogła im się wydostać, naprawiając za sobą szkody, Alex normalnie wytrzeszczył by oczy ze zdumienia, ale nie po dawce czegoś takiego w kinie. Cała czwórka wybiegła na zewnątrz.

— Nic wam nie jest?- spytał Max.

— Nie, chcę mieć z tobą dzieci.- powiedziała Liz do Maxa.

— Skąd wiedzieliście?- spytał Alex.

— On wie?

— Tak, a odkąd widzi różowe myszki to nawet wierzy.

— Nie powiedziałem, że wierzę tylko że ta opowieść nabiera sensu.

— Zabierzmy ich do Crashdown.
Max otarł łzy Liz i wziął ją na ręce.
Po chwili byli już na zapleczu Crashdown. Maria zaraz do nich podbiegła.

— Co się stało?

— Przefarbowałaś sobie włosy na różowo?- spytał Alex.

— Właśnie, miałyśmy to zrobić na siedemnastkę razem, pamiętasz?

— Co im jest?- na zaplecze weszła Isabel.

— Isabel to Alex, Alex to Isabel.- powiedziała Liz.

— Dzięki.- odpowiedział jej Alex.

— Prawda, że uroczy? A teraz przypomnij sobie jak omal go nie rozdeptałaś.

— Pamiętaj, że jest wysoka.

— Niech ci będzie.

— Zabierzmy ich na górę.
Max ułożył Liz na łóżku, Alex opadł na fotel.

— Co im jest?

— Nie dowiemy dopóki nie z normalnieją.

— Kocham cię Max.- Liz go pocałowała.- Pamiętaj, że zawsze będziemy razem.

— Idź spać Liz... Później porozmawiamy. Maria przynieś im coś do picia.

— Jasne.
Michael poszedł za nią. Maria wzięła dwie szklanki, ręce jej się trzęsły i obie wylądowały na ziemi.

— Zrobię to za ciebie.

— Poradzę sobie.- Michael chwycił jej dłonie sięgające po następne szklanki.

— Usiądź, zajmę się tym.- Maria usiadła.

— On wie?

— Alex? Chyba tak.

— Przeżyją to? Powiedz, że tak... Bez nich zostałabym całkiem sama...

— Nieprawda miałabyś jeszcze mnie, Maxa i Isabel, ale nie martw się przeżyją.- Michael nalał wody do obu szklanek.- Chodź zaniesiemy to.

W jakimś starym domu.

— Nie spisałaś się.

— Skąd miałam wiedzieć, że oni przyjdą?

— Mojra... Musisz ją zabić, bo...

— Inaczej zginie tysiące osób, nadejdzie czas żniw, nastąpi zagłada itp. Znam tą gadkę na pamięć, ale czuję że mam zabić tego kogo nie trzeba.

— Ma medalion.

— Może to przypadek, jedna wielka pomyłka...

— Nie możesz tak mówić. Masz wykonać swoją misję.

— Wiem.

— To twoje nowe nazwisko.

— Ceali Navis? Sam to wybierałeś?

— Nie zrzędź, od jutra zaczynasz chodzić do szkoły.

— Jasne, jeszcze mam się cofać w rozwoju.

— Masz dwadzieścia lat, ale z powodzeniem możesz udawać szesnastolatkę.

— Dwadzieścia lat? Chyba liczysz tylko to wcielenie.

Crashdown. Max zszedł ze schodów.

— I co z nimi?- spytała Isabel.

— Już lepiej.

— Co zrobimy z Alexem?

— Może zapomni?

— Alex rzadko zapomina.

— Ale kto chciałby ich zabić?

Liz spojrzała na Alexa.

— Jak się czujesz?

— Ze świadomością istnienia istot spoza naszej galaktyki? Dziwnie.

— Ja też na początku nie czułam się najlepiej.

— Ile zajęło ci przyswojenie tej wiadomości?

— Około godziny.

— Wow. Niezłą jesteś. I Isabel też?

— Tak.

— Muszę to przemyśleć.- zapanowała cisza.- Masz bardzo niewygodny fotel.

— Połóż się koło mnie, jakoś się pomieścimy.
Alex ułożył się koło Liz.

— To był szalony dzień.

Koniec części szóstej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część