Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
cz.7
Awakening. Romeo and Julia.
Kiedy śmierć uderza w drzwi, zostaje nam już tylko czekać, jednak czasami zdarza się cud.
Liz po raz kolejny przemyła oczy. Wczoraj cudem uniknęła śmierci, nadal nie mogła pozbyć się wrażenia, że stąpa po cienkim lodzie, w dodatku zdradziła wszystko Alexowi. "Czy oni mu zaufają?"- to pytanie nie dawało Liz spokoju.
Jej plan dnia nie różni się niczym zwyczajnym, od poprzednich. Tyle, że teraz chyba bardziej docenia życie. Jak można tak szybko o wszystkim zapomnieć? Jak można pozbyć się wrażenia, że twoje życie to przypadek?
"Znowu będzie trzeba udawać."- pomyślała Liz i wytarła twarz ręcznikiem. Wróciła do pokoju, Alex już nie spał, tylko siedział niespokojnie na łóżku, łamiąc sobie palce.
— Cześć.- zaczęła Liz.
— Hej.
— Pamiętasz wszystko.- stwierdziła Liz.
— Tak. I to, aż za dobrze...
— Wybacz powinnam cię wtajemniczyć wcześniej.
— Jakoś sobie z tym poradzę.- nastąpiła krótka cisza.- Chyba.
— Dobrze się czujesz?
— Powiedzmy, że jakoś godzę się z myślą, że nadal żyję.- Liz i Alex spojrzeli po sobie smutno.- Chodź, musimy kiedyś zejść na dół.
— Tak. Ale...- Liz zawahała się.
— Tak?
— Możemy przedtem zawrzeć układ?
— Układ?
— Powiedzmy, że moglibyśmy nie pamiętać kilku zdań, które wypowiedzieliśmy...
— Hm... Zgoda.
Życie składa się z momentów w których płacz to jedyne co możemy zrobić.
Liz i Alex zeszli na dół, czekała tam na nich czwórka przyjaciół, Maria od razu się na nich rzuciła. Max podszedł do Liz i ją przytulił, całując delikatnie w czoło.
— Już wszystko będzie dobrze.
— Nie będzie.- pomyślała Liz, jednak przytaknęła Maxowi.
— Jak się czujecie?- spytała Isabel.
— Dobrze.
— A czy... – Michael się za jąkał.- Czy wiecie kto wam to zrobił?
— Nie.
— Czyli nic nie wiecie?
— Nastąpiła pomyłka.- wtrąciła nagle Liz.
— Pomyłka?
— Znaczy się, tak mi się wydaje, w końcu kto mógłby chcieć nas zabić?- Liz wyglądała na zakłopotaną, zauważył to tylko Michael.
— To może mieć związek z naszym hm... gatunkiem.- powiedział Max.
— Nie sądzę, to przecież...
— Wybacz Liz ale to bardzo możliwe, chyba że wiesz coś o czym nam nie powiedziałaś.- przerwał Liz Michael .
— Nie, nie ma nic takiego...
Liz do końca rozmowy już się nie odzywała.
W życiu, po ciężkich chwilach wszystko wraca do normy, sam nawet nie zdajesz sobie sprawy kiedy to się dzieje. Jednak czy taka normalność jest tym czego szukamy?
Liz stanęła obok swojej szafki, pozwalając sobie przy tym na ciężki wydech.
— Ciężki dzień?
— Cześć Tristin. Powiedzmy, że nie należy do łatwych.
— Chcesz znowu się urwać?
— Ucieczka z tobą, to ostatnie o czym myślę. Za bardzo bym cię rozpieściła.
— A nie chcesz?
— Tristin.
— Przyjdziesz dzisiaj do "Affair"?
— Może.
— Czyli jesteśmy umówieni.
— Zadziwiasz mnie.
— Taka moja rola w tym niewdzięcznym świecie. Przyjadę o ósmej.
— Ale...
— Nie lubię tego słowa.- uśmiechnęła się do niego.
— Niech ci będzie. Ale punkt ósma, nie wcześniej nie później. I pamiętaj to przyjacielskie spotkanie.
— Przyjacielskie spotkanie zawsze może przerodzić się w coś więcej.- Tristin spojrzał na Liz.- To do ósmej.- mówiąc to pocałował ją w policzek.
— Do ósmej...- po krótkim czasie podszedł do niej Michael.
— O czym gadałaś z tym palantem?
— Mnie też cię miło widzieć Michael.
— Wiesz, że nie oto mi chodzi.
— Myślałam, że zajmujesz się Marią, nie mną.
— Co? Ja, nie... Nie zmieniaj tematu.
— Jasne, a więc czego chcesz?
— Co ukrywasz?
— Nie wiem o co ci chodzi.
— Moim zdaniem wiesz. Co zaszło w kinie?
— Pomyślmy... Umierałam?
— Liz, wybacz ale to co ukrywasz może być ważne.
— Zrozum, że nic nie ukrywam.
— Przemyśl to jeszcze. Mimo wszystko możesz mi zaufać.
— I kto to mówi?
— Wiem, że na początku może i nie byłem zbyt...
— Miły? Ufny? Cóż nadal taki jesteś.
— Liz zrozum, ze...
— Wróć lepiej do śledzenia Marii.- Liz zamknęła szafkę i udała się na lekcję.
— Ja jej nie śledzę tylko obserwuję.
Jeśli uważasz, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej... masz rację.
Max szedł szkolnym korytarzem, przez swoją nie uwagę potracił jakąś dziewczynę w okularach, z jej rąk wypadły książki. Oboje zaczęli je zbierać.
— Wybacz.- przeprosił Max.
— Nic się nie stało, to raczej obopólna wina.- uśmiechnęli się do siebie.
— Nie widziałem cię tu wcześniej.
— Nic dziwnego jestem nowa. Ceali Navis.
— Max Evans.
— Wiesz może gdzie są zajęcia z biologii?
— Jasne, też jej teraz mam. Zaprowadzę cię.
— Dzięki.
Weszli do klasy, Max od razu usiadł koło Liz.
— Cześć.
— Tęskniłeś?- Max wydawał się dość zaskoczony tym pytaniem.
— Jasne.
— W towarzystwie tej brunetki? Może powinnam być zazdrosna?
— No co ty Liz, jest tu nowa i po prostu wskazałem jej klasę.- Liz pomimo tego zapewnienia spojrzała niepewnie w stronę Ceali.
Samotność to luksus tymczasowy, ciesz się nim póki możesz.
Alex siedział przy stoliku, po chwili dosiadła się do niego Isabel.
— Cześć.- przywitała się.
— Hej.- Alex był zdziwiony.
— Co u ciebie?
— Jakoś... Ujdzie.- krótka pauza.
— Naprawdę cię kiedyś omal nie rozdeptałam?
— Jeszcze to pamiętasz?
— Wspominałeś o tym wczoraj.
— Naprawdę? Nie pamiętam.- Alex wziął łyk coli.
— Tak mówiliście, że nie wszystko pamiętacie. Jednak naprawdę mi przykro.
— To nie twoja wina, to twoja koleżanka mnie przewróciła, a potem...
— Muszę uważać kogo depczę, może okazać się kimś naprawdę fajnym, tak jak ty.
— Jak ja? To znaczy oczywiście, tak jak ja.
Wszyscy starają się nie mieć długów, może jednak czasem wystarczy o nich zapomnieć?
Zdyszana Maria dogoniła Michaela.
— Cześć.
— Coś się stało?
— Wiesz... Chciałam ci podziękować.
— Za co?
— Za to co powiedziałeś wczoraj, że zawsze będę miała ciebie, Maxa i Isabel.
— Naprawdę coś takiego powiedziałem? Nie przypominam sobie, może mnie z kimś pomyliłaś?
— Mimo wszystko dzięki.
Poznając wroga, dowiadujesz się wielu nowych rzeczy także o sobie.
Ceali szła pustym szkolnym korytarzem, było już późno jak na zwiedzanie szkoły. Zza rogu wyszedł jej znajomy.
— Wystraszyłeś mnie, mógłbyś się tak nie skradać.- powiedziała z wyrzutem.
— Ładnie ci w tych okularkach.
— To ma być żart?
— Poznałaś już kogoś?
— Zana.
— Świetnie i co?
— I zamierzam się z nim zaprzyjaźnić i przy okazji zniechęcić go do Liz.
— Tylko zaprzyjaźnić?
— Zaczynasz mnie wkurzać. Zan to jeszcze dzieciak, na dodatek niezbyt bystry.
— Co tu jeszcze robisz?
— Chcę zdobyć informacje na temat mojego wroga, a gdzie można je znaleźć jak nie w gabinecie dyrektora?
— Pierwszy dzień w szkole, a ty już rozrabiasz.
Zaufanie mierzy się na wagę złota, a co z podejrzeniami?
Isabel siedziała w bibliotece nad stertą książek. Odrabianie lekcji przerwał jej Michael.
— Hej, można się dosiąść?
— Michael? Co robisz w bibliotece?
— Siedzę? Co w tym dziwnego?
— Nie, nic.
— Mam do ciebie sprawę.
— Tak?
— Mogłabyś za kumplować się z Liz i...
— Guerin najwyraźniej masz dzisiaj gorączkę. Nie mam zamiaru za kumplowywać się z Liz. To nie ten poziom.
— To ważne. Wydaje mi się, że ona coś ukrywa.
— Michael wyjdź chodź na chwilę z Michaellandu na powietrze i przewietrz sobie mózg.
— Spróbuj, moim zdaniem Liz coś wie.
— Posłuchaj wczoraj omal nie umarła i to oczywiste, że nie będzie się zachowywała jak gdyby nigdy nic. A jeżeli tak bardzo zależy ci na zdobyciu informacji to uwiedź jej koleżaneczkę.
— Że niby De Lucę? Zwariowałaś, ja po prostu...
— Przyznaj się miałeś ciężki dzień i musisz odpocząć. A jak już ktoś tu zwariował to na pewno ty, nie ja.
Kiedy na twoją głowę spada kolejny ciężar pomyśl, że to dopiero początek.
Liz i Maria obsługiwały klientów.
— Maria ruszaj się, zakochałaś się czy jak?- Liz powędrowała za wzrokiem koleżanki, który spoczywał na Michaelu.- W nim?
— Co? Nie, to nie tak.
— A jak?
— Nie sądzisz, że ma idealną budowę ciała i te precyzyjne ruchy rąk...
— Pamiętaj, że mówisz o chochliku tasmańskim.
— Ale o jakim...
— Znowu zakochana?
— Gdyby nie ten charakter, to kto wie... A co w świecie Liz? Nadal Max, Tristin i Kaly? A może lista się już skróciła?
— Podejrzewam, że Kaly się wycofał.
— Podziwiam Tristina to już prawie sześć lat, jak nie dłużej. Jest bardzo wytrwały. Powinnaś się z nim umówić.
— Myślałam, że go nie lubisz.
— Ja nie, ale ty tak.
— Umówiłam się z nim na dzisiaj.
— Pięknie Liz, zawsze trzymasz kogoś w rezerwie.- Liz zaczynała się wkurzać.- Uwaga idzie kolejny amant. Chyba jednak nie zrezygnował.
Podszedł do nich Kaly.
— Hej wam.
— Hej.
— To ja już pójdę.- powiedziała Maria i się ulotniła.
— Co u ciebie?- spytał Kaly.
— W porządku, a u ciebie?
— Też... Posłuchaj może moglibyśmy dzisiaj...
— Dzisiaj nie mogę.
— Aa... Może jutro?
— Jutro?- Liz przez chwilę się zastanawiała- Wybacz ale...
— Jasne. To ja...
— Może chcesz coś zamówić?
— Nie już pójdę.
Kaly wyszedł z kawiarni, Liz podeszła do baru. Siedziała tam tylko jedna osoba.
— Coś podać?
— Colę.
— Ty jesteś Ceali, prawda?
— Wiadomości szybko się tu rozchodzą.
— To małe miasto.
— Zauważyłam.
— Rozmawiałaś dzisiaj z Maxem?
— Evansem? Tak. Bardzo miły chłopak.
— Mój chłopak.- pomyślała Liz.- Wiem. Proszę.- podała jej colę.
— Dzięki. Ładny wisiorek.- powiedziała przyglądając się zawieszonemu na szyi Liz medalionowi.
— To medalion.
— Mogę zobaczyć.
— Nie!
— Spokojnie tylko się pytałam.
Podszedł do nich Max.
— Hej. Poznałyście już się?
— Jasne.
— Max mógłbyś mi pożyczyć notatki z angielskiego?- spytała Ceali.
— Ja ci pożyczę.- wtrąciła Liz.
— Przecież nie masz ze mną angielskiego.
— Pożyczę ci.- powiedział Max.
— Mógłbyś teraz? Bardzo mi na nich zależy.
— Jasne, pojedziemy do mnie.- Ceali wstała i ruszyła do wyjścia, Max spojrzał na Liz.- Wybacz, przyjdę później.- Max poszedł w ślady Ceali.
— Jasne...
Nowe znajomości potrafią sprawić, że nawet uśmiech staje się czymś naturalnym.
W jeepie Maxa.
— Niezłe auto.
— Dzięki.
— Ty i Liz?
— Tak.
— Od dawna?
— Tak.
— Ufasz jej? Wybacz to nie moja sprawa.
— Nic się nie stało. Skąd jesteś?
— Urodziłam się w Los Angeles, ale wychowałam w San Francisco.
— Przeprowadzka?
— Właśnie. To była konieczność.
— Konieczność?
— Rodzice dostali tam pracę.- Ceali wyglądała na zakłopotaną.- A ty od zawsze mieszkasz w Roswell?
— Jestem adoptowany.
— Nie powinnam pytać. Jedynak?
— Nie, mam jeszcze siostrę. A ty?
— Zero rodzeństwa, ale zawsze marzyłam o bracie.
— Już jesteśmy.
Oboje wyszli z samochodu i weszli do środka.
— Ładny dom.
— Dzięki.- za schodów właśnie schodziła Isabel.
— To właśnie moja siostra Isabel. Isabel to Ceali.- Isabel spojrzała dziwnie na brata i przywitała się z nieznajomą.
— Miło mi cię poznać.
— Mi również.
— Może dałabyś Ceali notatki, spieszę się do Crashdown.
— Jasne.
Max wyszedł, a obie dziewczyny udały się do pokoju Isabel.
— Jak to zrobiłaś?- spytała Isabel.
— Co?
— Że mój brat cię tu przyprowadził. To nie leży w jego zwyczaju.
— Poprosiłam go o notatki.
— Niech ci będzie. Jesteś nowa?- spytała Isabel przeglądając stertę papierów.
— Tak. Wprowadziłam się kilka dni temu.
— A skąd jesteś?
— San Francisco.
— Co sprowadza cię w te strony?
— Przeznaczenie. – Isabel przestała przekładać papiery i całą swoją uwagę zwróciła na Ceali.
— Przeznaczenie?
— Tak. Muszę komuś otworzyć oczy na otaczające go zło.- Isabel cały czas miała poważny wyraz twarzy.
— Nie rozumiem.
— Nieważne.
— Co robisz jutro?- spytała niespodziewanie Isabel, zaskakując nawet siebie.
— Jutro? Nic specjalnego.
— Może mogłybyśmy się gdzieś spotkać, oprowadziłabym cię po Roswell.
— Z chęciom.
Czasami rzeczy oczywiste potrafią nas zaskoczyć bardziej niż apokalipsa.
Liz, Alex i Maria siedzieli w " Affair", popijając kawę.
— Maria znowu odprowadzasz wzrokiem wszystkich mięśniaków?
— Nie czepiaj się. A jak tam ty i Isabel?
— Rozmawialiśmy.
— Wow, to już postęp.
— Możesz nie kpić?
— Jasne. A ty Liz czekasz na Tristina?
— Przyjdzie za godzinę.
— Zaraz, zaraz chyba za wami nie zażądam. Myślałam, że jesteś z Maxem.- powiedział Alex.
— Bo tak jest.
— I umawiasz się z Tristinem?
— To przyjacielskie spotkanie.
— Jasne.- wtrąciła Maria.- A czego chciał od ciebie Kaly?
— Chciał się ze mną umówić...- Maria parsknęła śmiechem.
— I co?
— I mu odmówiłam.
— Jak to z Tristinem przyjacielskie spotkanie tak z Valentim nie?
— No bo ja już się sama gubię...
— Widać.- stwierdził Alex.- Maria spływamy.
— Co? Czemu mnie zostawiacie?
— Don Juan nadchodzi.
— Hej Liz.
— Myślałam, ze jesteśmy umówieni na ósmą?
— Bo tak jest, jak na razie przyszedłem z tobą po prostu porozmawiać. Ewentualnie coś jeszcze...
— Za dużo sobie wyobrażasz.
— Moja wyobraźnia, często przechodzi ze snu na jawę.- Tristin zbliżył się do Liz.
— Nie tym razem. A już na pewno nie ze mną.
— Zmienisz zdanie. Przynieść ci coś do picia?
— Może być cola.
— Życzenie mojej Julii jest dla mnie rozkazem, a właśnie kiedy przedstawienie?
***
Czas: przedstawienie " Romea i Julii".
Miejsce: klasa astronomiczna.
— Z tego co wiem uczniowie powinni być teraz na przedstawieniu.- powiedział Alex.
— Mówisz to do mnie czy do siebie?
— Alex Whitman.
— Ceali Navis.
— Lubisz astronomie czy to imię to wymysł fanatycznych rodziców?
— Raczej to drugie, ale astronomię lubię.
— Często się nią zajmujesz?
— Powiedzmy, że jako niemowlę wiedziałam więcej o galaktykach niż jakikolwiek naukowiec.
— Jesteś nowa?
— Tak.
— Wydajesz mi się znajoma.
— Wiele osób mi to mówi.
Czas: po przedstawieniu.
Miejsce: jedna z klas, służąca za przebieralnię Julii. Wchodzi Maria.
— Romeo z tego co wiem przedstawienie się skończyło.- Max i Liz oderwali się od siebie.- A twoja przebieralnia jest trzy klasy dalej.
— Przypomnij mi, że muszę sobie kupić czujnik wykrywający twoją przyjaciółkę.- Liz uśmiechnęła się do Maxa, który właśnie wychodził.
— Przeszkodziłam w czymś?
— Bardzo zabawne.- krótka pauza- I jak wyszło?
— Bardzo... realistycznie. W pewnym momencie myślałam, że przez pocałunki przedstawienie się przedłuży.
— Potraktuję to jako komplement.
— Czeka na ciebie Tristin.
— Co?
— Na zewnątrz, przed klasą.
Alex siedział przy barze w Crashdown i czekał na swoje zamówienie. Koło niego usiadł szeryf.
— O Alex, szukałem ciebie.
— No to mnie pan znalazł.
— Martwię się o twoje przyjaciółki.
— ?
— O Marię i Liz. Ostatnio zachowują się dziwnie. Może wiesz coś o tym? Może wpadły w złe towarzystwo?
— Nie, zachowują się normalnie.
— A nie uważasz, że nie mówią ci wszystkiego?
— Nie.
— Alex, proszę cię chociaż ty bądź ze mną szczery.
— Jestem. Naprawdę niczego nie ukrywają.
— A więc nawet ty już wiesz.- pomyślał szeryf i zamówił kawę.
Liz przebrała się w normalne ciuchy, przełożyła plecak przez ramię i wyszła na zewnątrz. Wpadła na Tristina.
— Hej, co ty tu robisz?
— Myślałem, że twoja przyjaciółeczka cię uprzedziła.
— Coś się stało?
— Mam zamiar ubiec Romea w odprowadzeniu cię do domu.
— I?
— I zrobię to.
— To porwanie.
— I co z tego?
— Ale...
— Idziesz?
— Niech ci będzie, ale pamiętaj- to porwanie.
— Jasne.
Wyszli na zewnątrz i wsiedli do samochodu Tristina.
— Jestem na siebie zły.
— Czemu?
— Bo Evans miał się nie angażować, a tu... Zostaliście parą i właśnie dzisiaj zrozumiałem, że to moja wina.
— Czyli wreszcie zrozumiałeś, że nic nas nie będzie łączyć?
— Co to, to nie. Wiem, że kiedyś zerwiesz z Maxem, a wtedy już na pewno nikomu nie pozwolę cię zająć.
W pokoju Liz.
— Dlaczego na mnie nie zaczekałaś?- spytał Max.
— Spieszyłam się.- chwila ciszy.- Długo zostaniesz?- spytała Liz próbując skupić się na zadaniu z matematyki.
— Jak najdłużej będę mógł.
— Przez ciebie nie odrobię zadania domowego.
— Przeze mnie?
— Nie mogę się nad nim skupić.
— Pomóc ci?
— W zadaniu?
— W niemożności skupienia się nad nim.
Ceali stanęła przed wejściem do groty, ściana zamykająca ją osunęła się gdy przyłożyła swój pierścień do groty. W środku na każdej ścianie widniały dziwne napisy, delikatnie przejechała po nich opuszkami palców. Kucnęła na symbolem półksiężyca i ułożyła wokół niego kilka kamieni. Z jej ust popłynęły zdania.
— Jestem bólem i radością, siłą i słabością, miłością i samotnością, jestem niczym i jestem wszystkim.- kamienia zaczęły delikatnie świecić, Ceali kontynuowała.- Nie dane mi kochać i nie dane mi być kochaną. Muszę zabijać by ktoś mógł żyć, muszę płakać by ktoś mógł się śmiać. Jestem Mojra.- Półksiężyc uchylił się na dół, Ceali wsadziła do otworu rękę i wyciągnęła z niego małą szkatułkę.- Bez tego twoja moc nigdy nie osiągnie pełnej siły. Chociaż tego nie zdążyli zabrać.- Ceali głośno wypuściła powietrze z płuc i schowała szkatułkę do kieszeni.
Koniec części siódmej.