Jasne promienie łagodnie przedarły się przez zabrudzoną szybę samochodu i zaczęły drażnić Michaela. Chłopak zmrużył oczy i spojrzał przed siebie. Kobieta nadal prowadziła, ale teraz milczała. Miała w uszy wepchnięte słuchawki od walkmana i zacięcie czegoś słuchała. Guerin przeciągnął się leniwie i sięgnął do swojego plecaka. Wyjął z niego komórkę i włączył ją. Sprawdził pocztę. Oczywiście miał zawaloną skrzynkę. Wiadomości od kilku dni wciąż napływały. Dopiero jakieś dwa, trzy dni temu ustały. Teraz mógł je odebrać. Wyświetliła mu się lista nadawców: Max, Isabel, Max, Isabel, Liz, Isabel, Liz, Isabel, Max, Liz, Isabel, Liz, Liz, Isabel, Liz, Isabel, Liz, Liz, Liz, Isabel, Liz, Isabel. Michael pokiwał głową. No tak. Maxowi już się odechciało go szukać. Tylko Issy i Liz wciąż niezachwianie próbowały. Już miał odebrać którąś z wiadomości, ale palec mu zadrżał. Wykasował wszystkie, bez mrugnięcia okiem. I wtedy dał się słyszeć głośny sygnał. Michael aż podskoczył. Akurat nadeszła kolejna wiadomość. Michael odczytał numer. Nie znał go. A może i znał, ale nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należał. Zastanawiał się chwilkę i odebrał wiadomość. W słuchawce rozbrzmiał groźny głos:
— Guerin. Tu Maria De Luca. Odezwij się wreszcie, bo inni przez ciebie zwariują. Nawet nie wiesz, co się dzieje. – gdzieś w słuchawce usłyszał głos Issy i po chwili Maria dokończyła – Zadzwonię później, bo teraz nie mogę.
Cisza. Michael zrobił dziwną minę, jaką zawsze robił, gdy Maria cos nawijała. Zupełnie jakby nie rozumiał, o co jej chodzi, albo jakby zachowywała się jak kretynka. Westchnął i wyjął własnego walkmana.
* * *
Liz otworzyła oczy i rozejrzała się niepewnie. Leżała we własnym pokoju. To chyba musiał być sen. Okno było uchylone. Na dole ktoś się miotał. Liz chciała się podnieść, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Zupełnie jakby straciła wszystkie siły, jakby cała energia z niej uleciała. Jęknęła, ale i głos się z niej nie wydobył, bo usta spierzchnięte skleiły się jak na złość. Po chwili drzwi do pokoju lekko się uchyliły. Stanęła w nich wysoka, szczupła blondynka i niepewnym krokiem podeszła bliżej. Dopiero, gdy postać usiadła na skraju łóżka, Liz rozpoznała Isabel. Liz wydawało się, ze sama się uśmiecha.
— Jak się czujesz? – padło ciepłe pytanie
— Raczej dobrze, chociaż nie wiem, bo nic nie czuję. – odpowiedziała brunetka, lekko się śmiejąc – Nie mogę się nawet podnieść.
— Ale wyglądasz lepiej niż trzy dni temu.
— Trzy? – oczy Liz szeroko się otworzyły
— No tak. – z lekkim smutkiem przyznała Issy – Odkąd zemdlałaś wtedy przed szkołą, spałaś trzy dni. No nie tyle spałaś, co nie byłaś nieprzytomna.
— Wow. – Liz powiedziała sama do siebie
— Tak się bałam. – Isabel odetchnęła głęboko – Wyglądałaś wtedy tak okropnie.
— I tak się czułam. – wtrąciła Liz i mrugnęła do Isabel
— Podejrzewam. – rozpromieniła się, a potem znów nieco pobladła i dodała – Byłaś blada jak śmierć, oczy ci tak dziwnie pociemniały, nie mogłaś złapać równowagi i zemdlałaś. A potem trzy doby z wysoką gorączką i majacząc.
— Gorączka? Majaki? Coś jeszcze? – Liz nie bardzo mogła uwierzyć
— Cóż... – Issy odwróciła twarz
— Co? – Liz z powagą i strachem zapytała
— Max zabronił ci mówić, ale sądzę, że ty prędzej byś coś na ten temat wiedziała.
— Mów.
— Jak zemdlałaś, od razu przywieźliśmy cię tutaj. Twoja temperatura wciąż rosła. Jak sięgnęła czterdziestu stopni, przestraszyliśmy się nie na żarty. I wtedy zaczęło się coś jeszcze dziać...
— Isabel, do jasnej cholery. – Liz się zdenerwowała, gdy Issy przerwała – Wykrztusisz to z siebie wreszcie?
— Cóż... – Issy pochyliła głowę i mruknęła coś niewyraźnie
— Że co? – Liz nic nie zrozumiała
— Lewitowałaś...
— Co?! – w tym momencie Parker aż usiadła z wrażenia
— No, unosiłaś się w powietrzu.
— Isabel, wiem co to lewitacja. – skwitowała ją Liz – Ale jak to możliwe? Przecież...
— A kiedy ktoś chciał się do ciebie zbliżyć, dotknąć, to dosłownie kopałaś prądem. Cała byłaś jakaś naelektryzowana czy coś.
— Ile tak... latałam?
— Kilka godzin. Potem sama opadłaś na łóżko. Ale wtedy zaczęły się majaki.
— Mianowicie? – dopytywała się Liz
— Mówiłaś coś o ogrodzie, potem o przepowiedni, a potem kilka razy padło imię Michaela. Ale grunt, że już ok.
— Tak. – Liz przyznała lekko
Uśmiechnęła się nawet trochę, ale w rzeczywistości nie było ok. Nic nie było ok. Nie chciała jednak martwić Isabel, ani innych. Przymknęła na chwilkę oczy, niby to ze zmęczenia. Prawda była taka, że świat znów wirował jej przed oczami, a krew zmieniała się w lód. Gdy tylko Issy wyszła z pokoju, Liz jęknęła i dotknęła dłonią drugiej ręki. Podskoczyła, kiedy dość duże napięcie w postaci iskierek przedostało się do koniuszków jej nerwów. Poczuła jak znów niesamowicie potworny ból rozrywa ja od środka. Najbardziej bolało serce. Jakby ktoś je zgniatał...
c.d.n.