Michael otworzył oczy i spojrzał przed siebie. W tak dziwacznym i paskudnym miejscu nie znajdował się nigdy. Nawet srebrny pokój, czy pogmatwany ogród nie dorównywały temu miejscu pod żadnym względem. Było tu ciemno, mrocznie i przerażająco. Niebo zasnute czarnymi chmurami, bez gwiazd itp. Michael rozejrzał się. Wyglądało to na jakieś ruiny. Wyburzone resztki murów, porośniętych ciemnozielonym mchem, sucha gleba pod stopami. Dokoła rozrastał się ciemny las, z którego aż wiało grozą i stęchlizną. Michael skrzywił się z niesmakiem. Nie miał zamiaru wchodzić do tego lasu. Poszedł za to w stronę ruin, spomiędzy których dobiegały błyski ogniska. Rozdarł zasłonę z bluszczu i wszedł na coś, co kiedyś musiało być dziedzińcem jakiegoś pałacu. Na środku paliło się niewielkie ognisko, wokół którego unosiło się wszelkiego rodzaju nocne robactwo. Michael rozejrzał się uważniej. Na lewo od wejścia, którym wszedł stało coś, co chyba kiedyś było łóżkiem. Guerin zmrużył oczy. Miał nieodparte wrażenie, że to było łóżko ze srebrnego pokoju. Spojrzał na ścianę naprzeciwko i zobaczył popękane lustro. Błyskawicznie się odwrócił i przeleciał wzrokiem po czymś, co dla niego było wejściem. To nie były drzwi. To kiedyś było okno. A za nim dawniej rozciągał się bajeczny ogród, który obecnie był raczej przerażającym siedliskiem horroru. Uwagę Michaela przykuł szmer, który dobiegł zza jego pleców. Miał wrażenie, że coś lub ktoś przemknęło mu za plecami. Był jednak na tyle szybki, że odwrócił się i złapał to coś. Spojrzał na uciekiniera. Z wrażenia aż otworzył usta i uwolnił uścisk. Istota błyskawicznie się cofnęła, stanęła pod przeciwną ścianą. Osunęła się, skuliła i z przestrachem wpatrywała w Michaela. To była Liz. Ale wyglądała inaczej. Ciemne włosy były ścięte do ramion, w dodatku tak niedbale, że każdy kosmyk miał inną długość. Drobne, uschłe listki wplątały się w nie rozczesaną czuprynę. Niegdyś ogniste, orzechowe i tajemnicze oczy, teraz były łzawe, wypalone i błędne. Tlił się w nich obłęd połączony z przerażeniem. Ubrana była w tę czarną suknię. Z tym tylko wyjątkiem, że była podarta w kilku miejscach, zamiast czarnej sznurówki przewiązana była kawałkiem zbutwiałego sznurka. Nagie ramiona okryte miała czarną, ażurową chustą. Trzęsła się ze strachu i patrzyła na niego. Michael zrobił krok w jej stronę. Nie wiedział, co robić.
— Liz... – szepnął
— Nie znam jej. Nie ma jej. – odpowiedziała dziewczyna szybko, jakby chcąc się go pozbyć – Nie ma jej. Nie widziałam jej. Nie znam.
Michael potrząsnął głową. Nie rozumiał, co się dzieje. Jak to nie znała Liz? Przecież to ona. A tu było ich miejsce, tu kiedyś się spotykali. Potajemnie. Ona była Liz, była jego Rivianą... Michael postanowił spróbować podstępem do niej dotrzeć:
— Riv...
Mała brunetka otworzyła szerzej oczy.
— To ja. – powiedziała machinalnie – Kim jesteś?
— To ja Michael.
— Nie znam. Nie ma go. Nie widziałam. – odpowiedziała szybko
— Riv, to ja Rath. – poprawił się Michael
— Rath. – szepnęła
Zerwała się na równe nogi i podbiegła do niego. Nie pozwoliła się dotknąć, tylko przyglądała mu się uważnie. Wyciągnęła w jego stronę swoją drobną dłoń i dotknęła jego twarzy, potem spojrzała mu głęboko w oczy. Ni stąd ni zowąd przylgnęła do jego ciała. Michael był niesamowicie zdziwiony. Ale zacisnął swoje ramiona wokół niej i przytulił mocno. Liz pociągnęła go za rękę i usadziła pod ścianą. Wtuliła się w niego ponownie i powiedziała cicho:
— Jak będziemy siedzieć cicho to on nie przyjdzie. Nie znajdzie nas. Nie tutaj. Będzie jak dawniej. Nie będzie wiedział. Tylko cicho.
Guerin przełknął ślinę. Takiej jej jeszcze nie widział. Była obłąkana. Nie wiedział o czym mówi. Był wściekły. Wściekły sam na siebie, bo to on doprowadził ja do tego stanu. Musiał ją stąd wyciągnąć.
— O kim mówisz kochanie? Nikogo tu nie ma.
— On przychodzi. Jak cię wołałam, zawsze przychodził.
— Zan. – Michael się zorientował
— Cicho. Nie wymawiaj jego imienia, bo przyjdzie. Wróci i nas rozdzieli. Cicho.
Wtuliła się w niego. Serce Michaela ścisnęło się. Musiał ją stąd wyrwać. Wstał i podniósł ją. Postawił przed sobą, mocno chwycił jej dłonie i powiedział subtelnie:
— Riv. On nie przyjdzie. A nawet jeśli, to ja nie pozwolę mu ciebie zabrać. Będziesz ze mną, już cię nie zostawię.
To powiedziawszy pochylił się nieco i pocałował ją. Spokojnie, miękko, delikatnie, jak nigdy przedtem. Ich usta zlepiły się w słodkim i sennym pocałunku, a energia przepływała między nimi. Po kilku sekundach stał się mocniejszy i bardziej namiętny, aż doprowadził do wizji. Wizji Liz Parker, sceny iście balkonowej i przepełnionej cierpieniem. Michael poczuł, jak drobne ciałko wyrywa się z jego objęć. Otworzył oczy. Brunetka stała o krok od niego. Ale wyglądała już inaczej. Oczy znów iskrzyły, jak dawniej. Dziewczyna ze łzami w oczach powiedziała:
— Michael. Co ty tu robisz?
Michael? Guerin szeroko otworzył oczy. Czyżby udało mu się przywrócić jej rozum, przywrócić dawną Liz. Zrobił krok w jej stronę. Ona się jednak cofnęła, potrząsnęła mocno głową i zaprotestowała:
— Nie. Nie podchodź. Nie jesteś prawdziwy.
— Jestem, Liz. – powiedział spokojnie
— Nie. – nie chciała mu wierzyć – Michaela nie ma. Odszedł i nie wróci. Zostawił mnie samą. Odejdź maro senna!
— Liz, to ja. – powiedział z bólem w głosie – Wróciłem.
Brunetka spojrzała na niego z gniewem, podeszła do ogniska i zimno, jakby bez jakiegokolwiek zainteresowania zapytała:
— Czego tu chcesz? Ten świat tez przyszedłeś mi zniszczyć?
Te słowa były tak gorzkie i cierpkie, że aż do bólu wniknęły w serce Michaela. Zniszczyć jej świat? To była gorzka prawda. Zrujnował jej świat. Zachował się jak idiota, jak egoista i smarkacz. Nie potrafił tego cofnąć, ani nie wiedział jak to naprawić. Po prostu chciał być z nią. Chciał, żeby ona o tym wiedziała.
— Przyszedłem po ciebie.
— Po mnie? – zaśmiała się cierpko – Żeby mnie przelecieć, a potem znów zostawić?
— Liz... – Michael zacisnął pięści – Wiem, że zachowałem się potwornie, że przeze mnie cierpisz, że jestem tylko niepotrzebnym i uciążliwym kretynem. Ale musisz zrozumieć, że...
— Że co? Że jest ci przykro? – wrzasnęła – Co mnie to obchodzi Michael?
— Jest mi przykro. To boli mnie bardziej niż ciebie.
— Jasne. – mruknęła Liz
Guerin stracił już swoją pewność siebie. Nie wiedziała co robić dalej, jak ją przekonać.
— Liz, kocham cię.
Brunetka podniosła w jego stronę głowę. Chyba coś zadziałało. Dopiero teraz sobie Michael uświadomił, że on jej nigdy tego nie powiedział. Ona wyznała mu miłość, ale on nie miał odwagi, aby jej wyznać to samo. A teraz musiało to zabrzmieć niezwykle prawdziwie, bo Michael nie potrafił już przed nią ukrywać tego, co czuje. Parker zamrugała powiekami nerwowo i zapytała niepewnie:
— Słucham?
— Kocham cię Liz. – powtórzył Michael miękko
Zrobił kilka kroków w jej stronę. Nie cofnęła się. Stała i czekała na niego. Podszedł bliżej. Spojrzał w jej ciemne oczy, w których odbijał się teraz blask ognia. Przełknął ślinę i poprosił:
— Wróć ze mną. Chcę zostać z tobą, być z tobą co dnia, dzielić wszystko. – zaczęło się w nim wszystko gotować, mówił coraz gwałtowniej – Mam gdzieś Maxa! Chce ciebie i za wszelką cenę będę o ciebie walczył.
— Michael. – Liz jęknęła – Tu jest nasze miejsce. Odbudujemy to, ogród będzie jak dawniej...
— A Ziemia? A nasi przyjaciele?
— Oni nas nie chcą. – w głosie Liz była niesamowita pewność tego co mówiła, że nikt ich nie chce, nie potrzebuje – Oni nas nie akceptują. Tu jest nasz dom. Nasz początek.
Michael dokładnie analizował jej słowa. Nie miał zamiaru jej tu zostawiać, ale jeśli była na tyle pewna, że nie wróci, to on jej tego nie zabroni. Wręcz przeciwnie. Guerin spojrzał jeszcze raz w jej ciemne oczy, piękne oczy, które tak kochał. Powiedział:
— Tam na Ziemi są nasi przyjaciele, nasza rodzina. Nie wiem, czemu sądzisz, że nas nie chcą. – kiedy w jej oczach pojawiła się niepewność, dodał szybko – Chcę wrócić do rzeczywistości. Ale jeśli ty chcesz to zostać, to klnę się na Boga, że zostaję z tobą!
Liz spojrzała na niego jak na wariata. Potem stanęła na palcach, zawsze miała ten problem, bo Michael był znacznie wyższy od niej. Pocałowała go czule w policzek, dotknęła jego dłoni i powiedziała:
— No to łóżko sobie możesz zająć, skoro chcesz tu zostać. Ja wracam, bo zrobiłam się piekielnie głodna.
To powiedziawszy wyminęła go i ruszyła w stronę wyburzonego okna. Michael stal w osłupieniu. Jeszcze przed chwilą miał do czynienia z obłąkaną i przerażoną istotą o twarzy Liz Parker, a teraz nagle pojawiła się prawdziwa, zadziorna i na dodatek głodna autentyczna Liz. Uśmiechnął się sam do siebie i poszedł za nią. Podbiegł trochę i złapał ją za rękę. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Nie broniła się. Wyszli w stronę mrocznego ogrodu, który jednak z każdym ich krokiem rozjaśniał się i powracał do dawnych barw tęczy.
c.d.n.