Cien wysokiej postaci ubranej na czarno powoli zblizal sie do Liz. Raz po raz jego kroki zdawaly sie byc coraz blizej..coraz...
—Nie!!!- zlana potem dziewczyny usiadla na lozku trzymaja sie za głowe. Juz miesiac ten sam sen nawiedzal ja w nocy.- Musze o tym zapomniec...Tak bedzie najlepiej..Wkoncu da sie to jakos racjonalenie wyjasnic.. Jestem Liz Parker...I dupa...- powiedziala na glos aby przeszyc cisze. Przez chwile siedziala na lozku kolyszac sie jak dziecko. Jej rece powoli przybieraly koloru sciany. Przez chwile bo nagle w oknie pjawila sie znana jest postac. "Max"
—Liz jestes tam?- glos ktory tak kochala odezwal sie w ciemnosci.
Przez ta jedna sekunde byla szczesliwa. Tylko sekunde bo gdy zobaczyla twarz chlopaka jej serce zaczelo krzyczec. Grymas bolu na jego twarzy zdawal sie mowic sam za siebie. Cos zlego sie stalo..
—Co jest?.. Powiedz szybko...
Max usiadl na parapecie okna i niespodziewanie rozplakal sie. Liz przysiadla kolo niego a jej reka zaczela wodzic po jego wlosach usta zas wymawialy czule kojace slowa.
—Spokojnie jestem z toba...powiedz o co chodzi...
Jego oczy byly pelne cierpienia. Czastka dziewczyny zdawala sie czuc razem z nim ten bol. Druga czastka zas wiedziala ze to co go gnebi zwiazane jest z nimi wszystkimi dlatego musiala sie dowiedziec o co chodzi.
—Max..powiedz mi wyrzuc to z siebie.
Spojrzal na nia. Przez jedna sekunde patrzyl prosto w jej oczy.
—On nie zyje.. Zabil sie... Zabil..a ja nie moglem go uratowac!- zaczal krzyczec. Cierpienie wzbieralo w nim z kazda minuta coraz bardziej.
—Max kto umarl?- jej glos powoli lamal sie. Twarz przybrala wyraz okropnego smutku.
—Valenti...Kyle Valenti..zabila go...zabila..go czarna postac...- Liz nie slyszala jego dalszych slow. "Czarna postac"...tylko to zajmowalo jej myśli.. Czarna postac!.. O boze! Ja bede nastepna!
C.D.N