-powiedz mi..czy to ty zabiles Kyle?-spytala kierujac wzrok na Millana.
—hm..tak ja
Spojrzala mu w oczy. W jednej chwili jej swiat zawalil sie.Przez nia..przez to ze ktos jej szukal zginal jej przyjaciel...i to nie tylko jej.
—czemu to...zrobiles?-zszokowana nie mogla wydobyc z siebie wiecej slow.
—Musialem..nie chcial mi powiedziec gdzie jestes, pozniej chcial o mnie powiedziec innym..nie mogelm na to pozwolic.
—nie mogles?przez to ktos musial stracic zycie?!odejdz stad! nie chce cie nigdy wiecej widziec!-wykrzyczala cala swoja zlosc i bezsilnie upadla na podloge zanoszac sie placzem. Fala niepohamowanego smutku i zarazem zalu wylala sie z jej serca tworzac otwarta rane. Millan podszedl do niej i objal ja ramieniem.
Przez chwile bronila sie jednak mysl ze ktos chce ja pocieszyc lekko uspokila ja. Kolysal ja w ramionach tak jak robi to matka ze swoim niemowlakiem. Chwile potem zasnela w jego ramionach.
Zaniosl ja do pokoju, polozyl na lozko i zniknal.
Liz za to miala sen.
Snilo jej sie ze siedzi w zamczysku rozmawiajac z jakimis ludzmi. Ubrana byla w dluga suknie...ale to co mieli w kielichach to nie bylo wino...to byla krew! Nagle wszyscy wstali i rzucili sie na nia z klami.
Obudzila sie zlana potem. Wizja snu nie opuscila jej.