Oba księżyce były już na szczycie nieba, kiedy w sali tronowej kończyła się ceremonia. Ava i Kivar zasiadali już na tronach, a wzdłuż środka sali stali antarjańczycy i składali pokłon prawowitemu królowi. Ava była niezwykle promienna. Wydawałoby się nawet, że zapomniała o wszelkich zmartwieniach. Z jej twarzy zniknął wyraz smutku i niepokoju. Była pewna siebie i niezwykle uradowana. Już nie było dawnej, małej Liz, teraz to była królowa i tak tez wyglądała. Dziwny blask az od niej bił. Kivar dumnie zasiadał obok swej małżonki. Zdawało się, że jednak coś go martwi. Wciąż przez myśl przechodziła mu wizja, że utraci Ave, że Zan mu ją odbierze, a tego nie mógł znieść. Za długo się szukali, aby teraz po odnalezieniu się, miał ją znów utracić. Mógł oddać swoje życie i cały skarbiec, byle móc być z nią. Drugim powodem jego rozterek był strach o poddanych. Groźba, że znów staną się niewolnikami Zana, ciążyła nad nim nieuchronnie. Musiał coś szybko wymyślić, zanim doszłoby do konfrontacji. Natomiast Sol, która stała tuż przy tronie swojej siostry, z niecierpliwością wypatrywała w tłumie brata. Coś jej kazało się bac. Znała za dobrze Nicholasa i wiedziała, że ten mógłby z czymś niestosownym wyskoczyć, tylko z czym? A ona nie chciała znów przechodzić przez to samo piekło co kiedyś. Tak tęskniła za swoim domem, ze myśl o opuszczeniu go napawała ją prawdziwa furia. Gdy już miał rozpocząć się bal, drzwi z impetem się otworzyły i wbiegł przez nie Nicholas. Pokłonił się nisko Avie i Kivarowi, poczym powiedział:
— Wasze Wysokości. Z okazji tak wielkiego święta, przyjmijcie ode mnie ten skromny prezent. Powiedzmy, że mało materialny, ale za to niezwykle cenny. Oto on.
Nicholas nieco się odsunął w bok. Na środek sali została wepchnięta czwórka przybyszów. Mieli na sobie dziwaczne kajdany, na których wyryte były jakieś znaki. Zarówno Sol, jak i Ava z Kivarem zaniemówili. Oto na środku sali stali Isabel, Michael, Max i Lerek. W całej sali zapanowała ogromna cisza. Nie wiadomo było czy to jakaś sztuczka, przebierańcy, sobowtóry, czy rzeczywiście spoglądają teraz na tak zwanych "zdrajców". Czwórka wyglądała nieco niepewnie, choć to mało powiedziane. Byli przerażeni, a przynajmniej Isabel z Michaelem na takich wyglądali. Osaczeni przez tłum wrogo nastawionych osób, którym kiedyś wyrządzili ogromną krzywdę. Lerek i Zan wydawali się być spokojni, choć Maxem jednak targała jakaś sprzeczność, jakby wyrzuty sumienia. Cisza stawała się nie do zniesienia. Jednak po kilku chwilach tłum zaczął wydawać z siebie okrzyki dezaprobaty, rzucać wyzwiska w stronę Zana i jego współtowarzyszy. Tego było za wiele. Twarz Liz momentalnie spochmurniała, a w ciemnych oczach zatlił się płomień gniewu. Kiedy kolejna dawka wyzwisk nasiliła się, a duma rozpierała Nicholasa całkowicie, Ava zerwała się z miejsca. Mały chłopiec runął jak długi i uderzył gwałtownie o ścianę. Tłum zamilkł i spojrzał w stronę Królowej. Drobna brunetka, na pozór bezbronna wyglądała teraz niezwykle majestatycznie i groźnie. Wyciągnięta przed siebie smukła dłoń celowała ponownie w Nicholasa. Chłodny i ostry głos rozbrzmiał:
— Dosyć!
Ava zeszła z podestu i przeszła przez całą salę w stronę czwórki więźniów. Nie spoglądała na nikogo tylko na nich, ale jakby bez wyrazu. W oczach Avy czaiło się mroczne niebezpieczeństwo. Nawet Lerek zadrżał nam myśl o tym, co za chwile ta niewinnie wyglądająca osóbka, może zrobić. Wydawało się, że jednym spojrzeniem może zmrozić i przeszyć wszystko. Isabel z ogromnym strachem wyczekiwała, co będzie dalej. Liz stanęła przed nimi i nie odrywając od nich wzroku, zażądała od jednego z żołnierzy, którzy na rozkaz Nicholasa przyprowadzili czwórkę spiskowców:
— Klucze.
— Ale Wasza Wysokość, to są rebelianci. – odpowiedział przerażony
— Klucze! – Ava podniosła głos
— Ale...
— Dawaj mi te pieprzone klucze!
Żołnierz posłusznie wręczył jej klucze, którymi Liz otworzyła kajdany. Kiedy tylko te z brzękiem opadły na podłogę, Isabel jako pierwsza rzuciła się Liz na szyję. Rzęsisty deszcz łez Isabel zwilżył suknię Avy, która tuliła do siebie Issy. Wiedziała, że Isabel potrzebowała teraz tego bardziej niż ktokolwiek, nie była tu z własnej woli i kompletnie nie chciała się w to wszystko mieszać. Liz o tym wiedziała. Wzrok brunetki jednocześnie padł na Michaela. Ten rozcierając nadgarstki, spoglądał na nią. Był to wzrok pełen uznania, szacunku, zaufania i jakby informacji, że Michael wie, co jest słuszne i wie po czyjej być stronie, to było zapewnienie. Ava zerknęła na Maxa, który jednak unikał jej wzroku, musiał czuć się okropnie. Liz oderwała od siebie na chwilkę Isabel i podała jej chusteczkę. Sama natomiast odwróciła się przodem do Kivara, potem przebiegła wzrokiem po zgromadzonych ludziach. Zrobiła kilka kroków w przód. Klęknęła. Kivar wstał i spojrzał w pełnym szoku na swoją żonę, która właśnie przed nim klęczała. Liz natomiast powiedziała:
— Królu mój... Proszę cię... Nie. Błagam cię. Daruj im życie i wolność. Mój brat podstępnie ich porwał i sprowadził tutaj. To byłby niesprawiedliwy wyrok. Poza tym to nie Zan, nie Rath, nie Vilandra. To moi przyjaciele Isabel, Michael i Max. Daruj im.
Zgromadzeni w sali z niedowierzaniem wpatrywali się w swoją Królową. Młodzi antarjańczycy byli nieco oburzeni, dla nich to byli zdrajcy, którzy niegdyś wymordowali ich rodziny, którzy zasłużyli na karę, a królowa chce ich uwolnić. Kobiety zdawały się być wzruszone. Kilku starych generałów z aprobatą spoglądało na młodziutka Avę, widzieli w niej prawdziwą, sprawiedliwą Królową. Lerek nie bardzo wiedział, co się dzieje, czy to podstęp czy też nie. Max nawet nie patrzył w tamta stronę, tylko z opuszczoną głową czekał na wyrok. Michael z szacunkiem i dumą oczekiwał na odpowiedź, tuląc jednocześnie wciąż płacząca Isabel. Kivar patrzył na swoją żonę, potem przebiegł wzrokiem po zgromadzonych, aż zatrzymał spojrzenie na więźniach.
— Kapitanie Derian. – skierowal się do żołnierza, od którego Liz wcześniej zabrała kluczyki – Proszę bezpiecznie odprowadzić tę czwórkę na skraj lasu i pozwolić im odejść. A młodego Nicholasa odprowadzić do jego pokoju i zamknąć w areszcie domowym.
* * *
Kiedy tylko czwórka rebeliantów znalazła się w lesie, Lerek i Zan rozpoczęli rozmowę. Isabel i Michael szli za nimi, jakby nie chcąc się do tego przyłączać, jednak wszystko słyszeli.
— Przyznaję, że to mnie zaskoczyło. – mówił Lerek
— A mnie nie. – powiedział Zan – Można się było spodziewać, że Ava nas będzie bronić.
— Tak. Jest... Jak wy to mówicie? Ludzka?
— Ta. – Max uśmiechnął się sam do siebie – Ona jest do nas przywiązana, wiem, że chce nas chronić. Uważa, że nie jesteśmy jak dawniej, że jesteśmy tylko ludźmi.
— Przydało nam się to. Może dzięki tej naiwności uda nam się załatwić to szybciej.
— Hmm. Być może.
— Zan – zapytał Lerek – A właściwie co masz zamiar zrobić?
— Odzyskać tron, przede wszystkim – powiedział poważnie Max
— To wiem. – zaśmiał się Lerek – Pytam o nią, o Avę.
— A co ty byś zrobił?
— Ja? Ava to królowa, trzeba się jej pozbyć i to najszybciej. Zanim antariańczycy zaczną ją wspierać. Porwałbym sukę i zabił ją.
— Milcz! – wrzasnął Zan, czym zaskoczył ogromnie Lereka – Nie waż jej się tak nazywać. Poza tym nikt nie ma prawa zranić Liz.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że...?
— Tak. Ava będzie moja.
— Więc pozostaje nam zabicie Kivara. Mam na to odpowiedni sposób.
— Jaki?
— To. – powiedział Lerek
Wyjął z kieszeni czarny flakonik i pokazał go Maxowi.
c.d.n.