Rozdział dziesiąty- History.
I
Coralie.
Dziewczyna wyszła z groty.
— Jakieś wyjaśnienia?- spytała Isabel.
— Chyba za dużo, a teraz nie mam czasu.
— Co? Nie możesz tak po prostu.
— Będziemy czekać.- powiedział Max. Liz spojrzała na niego dziwnie. Mimo iż jej oczy nie były zwierciadłem duszy każdy mógł się domyślić co czuje.
***
Alex, Maria i Kaly z niedowierzaniem weszli na górę.
— Jak to...?- spytała Maria próbując znaleźć odpowiednie słowa.
— Zostajemy.- powiedział Max.
— Naprawdę...?- zadała kolejne pytanie Maria. W atmosferze jaka panował miedzy Liz, Maxem, Isabel i Michaelem była dziwna. Można by powiedzieć, ze smutna i chłodna.
— Tak.- powiedział Michael podchodząc do Marii i ja obejmując. Isabel rzuciła się na szyję na Alexowi.
Liz i Max popatrzyli na siebie niepewnie. Czuli dokładnie co innego, ale zdawali sobie również sprawę z tego co czuje druga osoba.
— Wybacz...- szepnął Max, tak by reszta grupy tego nie usłyszała. Liz poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Poczuła się słaba. Po chwili pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Zeszła szybko na dół i stanęła przy samochodzie. Kaly przyglądał się tej scenie z uwagą. Coś się stało... Tylko co?
Zszedł za Liz. Po chwili już stał przy niej.
— Liz...
— Kaly jak można kochać wspomnienia? No jak?- już nic nie mówili, Liz poczuła jak tysiące łez, jedna za druga spływają po jej twarzy. Kaly przytulił ją niepewnie, nie opierała się. Czuła się zbyt słaba. Nie wiedziała jeszcze, ze to ostatnia taka chwila.
***
Liz wycierała uporczywie ladę. Podeszła do niej Maria.
— Może już wystarczy?
— Nie.
— Liz... Co się tam stało?
— Praktycznie rzecz biorąc? Nic.
— No właśnie. Nie rozumiemy co się z wami dzieje, przecież...
— Nie możecie tego zrozumieć.- przerwała jej Liz.
Do Crashdown wszedł Max. Przez chwilę mierzył się razem z Liz wzrokiem. Pierwszy spuścił oczy. Dosiał się do stolika przy, którym siedział Michael. Coś mu szepnął patrząc znacząco i zarazem niepewnie na Liz. Michael wstał do niej podszedł.
— Liz...
— Tak?
— Coralie...- Liz nie spuściła wzroku, patrzyła dalej na Michaela.- Ona chce się spotkać.
— Świetnie.
— Dzisiaj.
— Jeszcze lepiej.- trudno nie było wyczuć ironii.
— W Crashdown.
— Jasne.
— Możesz zamknąć wcześniej?
— Zobaczę co się da zrobić.
Nie pytała skąd wiedzą, nie pytała bo nie chciała wiedzieć.
***
Wszyscy siedzieli przy dwóch złączonych stolikach(wszyscy tzn. Kaly, Max, Michael, Alex, Maria, Liz i Isabel). Weszła, Liz nawet nie wiedziała kiedy, jednak poczuła ja dużo wcześniej.
— Teraz nam to wyjaśnisz?
— Tak. Wiecie już jak mam na imię, to ja stworzyłam Granilith. Pochodzę tak jak wy z Antaru. Byłam w statku, którym tu przybyliście.
— Wiemy.- Coralie spojrzała ciekawie na Liz, ale nic nie powiedziała.
— Ale czemu nie mogliśmy tam lecieć?
— Bo nie ma tam. Ava zniszczyła wszystko.
— Ava...?
— Tak, byliście jedyną królewską czwórką, w której znalazł się zdrajca.
— Musimy być sławni.- zakpił Michael.
— Bylibyście zapewne sławni w układzie pięciu planet gdyby istniał. Z tych wielkich i potężnych mocarstw zostało zaledwie kilka tysięcy istot. W tym my.
— Ale czemu? Czemu Ava to zrobiła?
— Z zawiści i chęci władzy.
— Ale nie miała czym rządzić...- powiedziała Liz.
— Tego nie przewidziała.
— Ktoś musiał jej pomagać.- po raz kolejny wtrąciła Liz. Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem.- Sama nie mogła mieć takiej mocy.
— To prawda.
— Pomogłaś jej.
— Tak.- teraz wszyscy spojrzeli na Coralie.
— Pomogłaś jej w zniszczeniu nas?
— To był szantaż.- powiedziała zaciskając pieści.- Zresztą nie musze się wam tłumaczyć.
— Nie musisz. -powiedział Liz zanim ktokolwiek zdążył się sprzeciwić.
II
Live.
Isabel weszła niepewnie do pokoju Alexa. Na jej widok na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech.
— Jesteś.
— Jestem i już na pewno nie odejdę.
— Wiem.
Położyła się koło niego. Pocałował ja delikatnie w czoło.
***
Maria spojrzała na Michaela.
— Zostaliście.
— Nie mieliśmy dokąd lecieć.
— Zaufaliście jej.
— Nie my, Max.
— Mimo wszystko mogliście się sprzeciwić.
— A chcieliśmy? Zresztą przeszkadzasz mi oglądać mecz.
Maria uśmiechnęła się i poszła do kuchni.
***
Liz siedziała na balkonie i coś pisała(nie, to nie jej dziennik). Usłyszała szelest. Wiedziała, ze przyjdzie. Nie wiedziała, ze tak prędko.
Max wszedł nie pewnie na balkon Liz. Po chwili poczuł już pewny grunt pod nogami. Długo na siebie patrzyli.
Czułam jak wszystko ze mnie wypływa. Całe zło, zawiść i zazdrość.
Cisza jak panowała przerażała mnie, gdybym tylko wiedział co czuła... Zresztą wiem, aż za dobrze.
Stali długo, w końcu okropna cisza został przerwana.
— Liz...
— Max...- powiedziała czując jak wszystko to co czuła wraca, jego ton był taki chłodny.
— To wszystko...
— Kochasz ją?
— Nie.- spojrzała na niego dziwnie. Odpowiedź padła natychmiastowo, była stanowcza.
— Ale wtedy...
— Nie byłem sobą.
— To nie jest żadne wytłumaczenie.
— To co widzieliśmy... Oni nie mogli nas zrozumieć.
— Nadal do końca nie mogą.
— To była tamte życie.
— Ona cię zmieniła.
— Zana.
— Co?
— Zmieniła Zana. Ty za to jako pierwsza mnie pokochałaś. Mnie. Ja ciebie też. Słyszysz? Kocham cię.
Wtedy ponownie wszystko odpłynęło. Wróciła miłość i pewność.
Grunt pod moimi nogami nie był już taki pewny. Poczułem jak się rozpływam pod słodyczą jej pocałunków. Nigdy z niej nie zrezygnuje, ani z niej, ani z miłości do niej.
Miliardy gwiazd, zero wspomnień. Jeżeli kiedyś wątpił, to teraz już stu procentowo był mój. Kocha mnie, czuje to. Wiem, że mu się nie oprę. Nie potrafię.
***
Coralie siedziała na ławce. Czuła lodowate zimno. Poczuła jak nie wyobrażalna siła zamraża jej serce.
— Siedzisz tak o? Czy na kogoś czekasz?
— Tak "o".
— Czemu? Zmarzniesz.
— Nie jest zimno.
— Może i nie, ale... Masz mieszkanie?
— Nie.
— To gdzie...?
— Mam grotę.
— Byłem tam nie raz, tam nie da się żyć. Może zamieszkasz u mnie?- spojrzała na niego zdziwiona.
— ?
— Albo chociaż u mnie przenocujesz. Ojciec na pewno się zgodzi.
— Ale...
— Coralie, nie pozwolę byś spędziła kolejną noc w jakieś grocie.
— Kim ty jesteś? Oni wszyscy mnie odrzucili od razu. Ci co powinni mnie zrozumieć. A ty...
— Jestem przyjacielem.- cisza- To jak? Idziemy?