Rozdział dziewiąty- Yet...
I
Saturday.
Isabel spała wtulona w ramiona Alexa. Chłopak już nie spał. Delikatnie przeczesywał palcami jej złociste włosy. Isabel obudziła trochę później.
— Cześć.- powiedziała uśmiechając się do Alexa i delikatnie całując go w usta.
— Cześć.
— Chyba wreszcie możemy zjeść kolacje.- uśmiechnął się do niej.
— Wydaje mi się, że jakiś czas temu ostygła.
— Zapomniałeś, że twoja dziewczyna jest kosmitką.
— O nie, to akurat pamiętam bardzo dobrze.- Isabel szybkim ruchem ręki wyciągnęła mu poduszkę z pod głowy i delikatnie w niego rzuciła.- Chyba się nie gniewasz?
— Chyba nie. – powiedziała całując go namiętnie.- To jak wstajemy?
— Musimy, o dwunastej mamy samolot.
— Szkoda, ze musimy wracać... Chciałabym tu zostać.
— Nie ważne gdzie będziemy, najważniejsze, że będziemy razem.
— Ale ja...
— Zawsze będziesz w moim sercu.
***
Maria spojrzała na Michaela uśmiechał się do niej tak czule.
— Czemu nie możesz zostać?- pomyślała.
— Maria... Nie chce byśmy tak spędzili nasz ostatni dzień razem.
— A czego chcesz?
— Rozmawiać, spacerować. Cieszyć się każdą ostatnią chwilą z tobą.- Maria spojrzała na niego smutno.- Ostatnią dopóki nie wrócę, dopóki nasza czwórka nie wróci. Kocham cię i dobrze o tym wiesz, nic tego nie zmieni.
— Jesteś pewien?
— Nie można kochać prawdziwie dwa razy.- uśmiechnęła się do niego.
— Ja ciebie też kocham.
— To jak? Pójdziemy się przejść?
— Dobrze.
***
Max niesłychanie dobrze przyjął wiadomość o tym, że byłam w grocie. Dzisiaj byliśmy tam ustawić kryształy. Jutro wielki odlot. Z każdą minutą jaka zostaje do niego mam co raz więcej wątpliwości. Czy poradzimy sobie na Antarze? Skąd mamy wiedzieć, ze w ogóle mamy szanse na przeżycie? Nie możemy tego wiedzieć, a mimo to chcemy uratować świat przed zagładą...
Liz zamknęła pamiętnik. Max był za oknem. Delikatnie zapukał. Poszła mu otworzyć.
— Cześć.- powiedział całując ją namiętnie.
— Cześć. Nie spodziewałam się ciebie teraz. Miałeś przyjść za godzinę.
— Znasz mnie.
— Tak nie dość, ze nigdy się nie spóźniasz to jeszcze zawsze przychodzisz godzinę wcześniej.- uśmiechnęli się do siebie i znowu namiętnie pocałowali.- Z jakiej okazji?
— To nas ostatni cały dzień na Ziemi. Po za tym musze się upewnić.
— ?
— Od początku było jasne, ze lecisz z nami. Nikt jednak nie spytał cię o zdanie... Liz czy ty chcesz tam lecieć?
— Oczywiście.
— Musiałem mieć pewność.- kolejna fala pocałunków.
— Nigdy cię nie zostawię.
— Ja ciebie też.
***
Godzina 14.00. Dom Michaela. Isabel, Alex, Michael, Maria, Max, Liz i Kaly siedzieli na fotelach i kanapie.
— Mam nadzieję, ze każdy z was wykorzystał ten tydzień tak jak chciał.- Max wypowiadając te słowa starał się nie patrzeć na twarze zebranych. – W każdym razie byłem dzisiaj z Liz w grocie z Granilithem i umieściliśmy kamienie. Jutro o 11.00 musimy być na pustyni, w grocie. Rodzicom wciśniemy bajkę o tym, ze wyjeżdżamy. Niestety wszelkie znaki życia o nas, będą musiały zaginąć. Jednak proszę byście utrzymali naszą wersje.- tu zwrócił się do Alexa, Marii i Kaly'a.
— Jasne.
— No to chyba wszystko. Macie swoje ostatnie godziny na Ziemi.
***
Isabel i Alex udali się do domu Alexa. Był pusty. Rodzice Alexa wyjechali na tydzień do jakieś ciotki.
— Może obiad na obiad?- spytał Alex uśmiechając się do Isabel.
— Nie.
— Czemu?
— Za dużo czasu byś spędził w kuchni. Zamówimy pizzę i obejrzymy jakiś film.
— No dobrze, życzenie mojej królowej jest dla mnie rozkazem.
***
Maria i Michael zostali w jego domu. Zapalili lampkę, włączyli nastrojową muzykę i zaczęli rozmawiać. Rozmawiali tak do północy, później zasnęli w tuleni siebie na podłodze.
***
Wieczorem.
Max zawiązał opaską oczy Liz. Pojechali jeepem na pustynie. Dopiero tam rozwiązał jej opaskę. Rozłożyli koc, wyciągnęli przekąski i rozpalili ognisko.
— Romantycznie.
— Tak miało być.
— Mamy ciepłą noc.
— Wiem.
— Coś cię dręczy?
— Boje się o ciebie.
— Niepotrzebnie. -pochylili się i pocałowali.- Hm... To było potrzebne.
Pocałunki nie miały końca. Liz opadła na koc.
— Nigdy nie wyobrażałam sobie tak nocy pod gwiazdami.- przeszło przez myśl Liz, to była jej jedyna świadoma myśl. Później zatopiła się do końca w pocałunkach.
II
Sunday.
Pustynia. Godzina 10.45. Wszyscy już przybyli, nawet Kaly.
— To chyba pożegnanie.- zaczął niepewnie Alex.
— Chyba tak... – Michael objął ramieniem Marię. Nastąpiła krótka wymiana zdań zwana popularnie pożegnaniem.
— Uważajcie na siebie.- powiedziała Maria.
Czwórka nastolatków weszła do groty. Alex, Maria i Kaly udali się w stronę samochodu.
— Jesteśmy.
— Czas najwyższy.
— Wszyscy są pewni?
— Głupie pytanie. Wiadomo, ze każdy z nas wolał by zostać. Nie robimy tego dla siebie.
— No dobrze.
Spojrzeli na Granilith. Kolorowe pasemka przemykały po nim delikatnie. Max podniósł rękę. W tym samym momencie do groty weszła młoda kobieta, którą spotkał niedawno na mieście.
— Coralie...- szepnął prawie bezdźwięcznie
— Nie możecie tam lecieć!- powiedziała zdyszana
— Kim ty u diabła jesteś?- spytał Michael patrząc na nią bardzo zdezorientowany.
— To Coralie.- powiedziała Liz. Już wiedziała. Poskładała sobie wszystkie elementy układanki.
— Tak, ale teraz musicie wyjść. I to szybko.
— Ale...- powiedziała niepewnie Isabel.
— Wychodzimy.- zarządził Max. – Po chwili cała czwórka wyszła.
***
Trójka nastolatków, przyglądała się z mieszanymi uczuciami na nieruchomą skałę.
— Może coś poszło nie tak?- spytał po chwili Alex.
— Marzenie.- dodała Maria.
— Patrzcie.- Kaly wskazał na czwórkę przyjaciół schodzących ze skały.
***
Coralie spojrzała na Granilith.
— Zdążyłam... Pierwszy raz w życiu zrobiłam coś porządnie.
Po kolej wyciągnęła kamienia. Granilith wstrzymał swoją pracę. Coralie się uśmiechnęła, czuła jakby odniosła zwycięstwo, z przecież walka się jeszcze nie rozpoczęła.