I tak oto stoję na pustyni i podziwiam głupotę Maxa. Jeszcze chwila nieuwagi i mój genialny przywódca wydałby nas w ręce czegoś gorszego niż FBI, straszniejszego niż Skórowie, mroczniejszego niż umysł Valentiego i groźniejszego niż tajfun De Luca... w ręce Kivara (byłego lowelasa Isabel). Najpierw zdarzyło się jednak coś o wiele potworniejszego. Alex... nasz Kakofonik nr I zginął. Zginął? Tak początkowo podejrzewaliśmy. Ale co mieliśmy niby myśleć, skoro wjechał pod ciężarówkę? Że co? Że zmutowana ciężarówka, prowadzona przez okrutnego kosmitę z obcej galaktyki specjalnie najechała na Whitmana? Jasssne... Więc wszyscy pogrążyliśmy się w rozpaczy – jak to melodramatycznie brzmi. Powiedzmy, że wszyscy. Max czuł się winny (jak zwykle), Tess udawała przejęta (zdzira Oscara powinna za te rolę dostać), ja jak to ja, Maria wpadła w głęboka rozpacz i histerię (myślałem, że tymi łzami zatopi miasteczko, ale z drugiej strony to w końcu był jej przyjaciel, więc miała prawo), Isabel dopiero teraz załapała, że jej wierny fan i może przyszły kochanek nie żyje i już jej nie zaśpiewa serenady... Alex umarł. Lubiłem faceta mimo tych jego fanaberii i nieudolnych kompozycji. Tez mi było przykro, naprawdę! Zaskoczenie stanowiła Mała Parker, która to oświadczyła wszem i wobec, że Alexa zabił kosmita. Mówiąc szczerze, to uwierzyłem jej od razu, no bo naprawdę w obecnych czasach 98% ludności ginie po kontakcie z kosmitami (tak wynika z moich statystyk). Ale blond voo doo ją wyśmiała, a Max, który akurat był jak jej pieseczek, przyznał jej rację. Kujonka trochę ześwirowała i zaczęła sama szukać tego mordercy. Kto wie jakby się to skończyło, gdyby nie ja! Zawsze i wszędzie ratuję ludziom tyłki (i ciągam za sobą Marię). No i genialne trio, oczywiście ze mną na czele (większość pomysłów była moja) udowodniło, że to kosmita zabił Alexa. Skruszony piesek Maxio postanowił jednak wcześniej wyładować swoją frustracje... bardzo "genialnie"... przespał się z Tess. Nie no, nie mam nic przeciwko dobremu kosmicznemu "co nieco", ale to był szczyt głupoty. Czemu?! Mnie się nazywa bezmyślnym, ale to jednak Max wykazał się tępotą... Co on myślał? Że jak sex z kosmitka, to już nie trzeba się zabezpieczyć? Tak, tak Max – wystarczyło wydać te kilka drobnych na zabezpieczenia a nie taniego winiaka (nie uwierzę, że zrobiłby to na trzeźwo). No i Tess spodziewa się dzidziusia... No i wszystkich wtedy wzięło! Maria snuła mi dziwne aluzje (wciąż płacząc), Isabel spędzała noce na cmentarzu żałując, że nie zdołała tego zrobić z Alexem, a Liz spiknęła się z mało rozgarniętym kuzynem Marii, niejakim Seanem Kryminalistą. Jak się Mała Parker dowiedziała, że blond zdzira jest w ciąży, to ponoć niezła awanturkę zrobiła Maxowi – wtedy się wydało! Parker nie spała z Kylem (to o to Max miał do niej tyle żalu). No i naszemu przywódcy zrobiło się "ociupinkę" głupio. Potem znów musiałem wszystkich ratować – ten kretyn porwany przez kosmitów Brody przypomniał sobie, że otaczają go kosmici i tak oto Tessunia i Maxiunio zostali zatrzymani jako zakładnicy. Potem wpadła tez w odwiedzinki do nich cała rodzina De Luca – począwszy od mamy Marii a skończywszy na tym niedoszłym Cappone (czyt. Sean). Na koniec wpakowała się tam Liz. Więc ja oraz Isabel (która przykleiła się do mnie, jakby ją ktoś Butaprenem do mnie umocował) uratowaliśmy ich. Jak zwykle... Sprawy zaczęły się komplikować (tak wiem brzmi to głupio, bo do tej pory też za proste nie były, ale naprawdę komplikacje to dopiero się zaczęły) – ból brzucha. Nie, nie mój ból brzucha, ja mam odpowiednio działający układ pokarmowy. Za to Tess Zimna Suka Harding dostała nagłych bólów dziecka... no nie wiem jak to inaczej określić. Po prostu dziecko chorowało i ona przez to też i wszystko ja bolało i takie tam. Więc co trzeba zrobić?! Wrócić na Antar. Sprytnie to sobie wykombinowała, przyznaję. Dobrze, że Kyle jest na tyle tępy, że zaczął stukać palcami o blat i przypominać sobie, że był świadkiem jak blond voo doo zabiła Alexa. Ale, zanim Maria i Liz to odkryły (zawsze miały spowolnione kapowania) to wszyscy byli przekonani, że wyjedziemy. Nawet zniszczyli wóz (co za marnotrawstwo)! Ja tymczasem miałem pożegnać się z moja blond furią – Marią. No i się tak żegnaliśmy i żegnaliśmy (cóż, ciężko mi było zostawić te, która mnie kochała i na której mi zależało) i żegnaliśmy... i obudziliśmy się w tym samym łóżku – oczywiście moim.
A kilka minut temu byliśmy w stanie odlecieć na Antar, gdzie zapewne już czekał na nas przygotowany loch. Ale coś mnie tknęło i stwierdziłem, że po cholerę mam tam lecieć, skoro mnie tam nic nie czeka? To już wole zostać i użerać się z moją Marią (ktoś musi pilnować, żeby ani ona ani jej szurnięci znajomi – Liz, Kyle, Sean, Szeryf – nie zniszczyli nam reputacji). I co zastałem wychodząc? Całą trójeczkę pod komorą (Maria, Liz, Kyle). Oczywiście niekulturalni wepchnęli się do środka i od razu na wejście walnęli textem, że Tess zabiła Alexa. Wszyscy mieli niezłe miny, łącznie ze mną (chociaż zapewne nie miałem tak głupiej jak Isabel). Max nas bardzo grzecznie wyprosił (czyt. wydarł się chamsko i wypieprzył za drzwi) i sam został na krótkiej wymianie zdań z Tess. Potem wybiegł, a blondyna odleciała daleko, daleko w odległą galaktykę... My zostaliśmy. Obecnie tulę do siebie Marię, Max i Liz się pogodzili (nic nowego, tendencyjne zakończenie), a Kyle i Isabel stoją i wgapiają się w niebo. I na sam koniec Max raczy nas bardzo pocieszającym stwierdzeniem: "musze odnaleźć syna..." Na miejscu Liz pieprznąłbym go po gębie. Teraz pozostaje mi jedno – jeść! Jestem piekielnie głodny!
c.d.n.