No i skończyło się uciekanie. Poprawka. Skończyło się uciekanie przed FBI, teraz zacznie się ucieczka przed jakąś pokrętną formą kosmitów, Skórowie czy coś. A teraz krótkie streszczenie. Liz wreszcie znalazła pretekst, żeby opuścić Maxa i nawet była na tyle masochistyczna, że sturlała się po ostrych skałach. Musiała pewnie prać te ciuchy kilka razy. Oczywiście blondyneczka od razu przykleiła się do Maxa. Potem bawiliśmy się w krety i zakopaliśmy kilka zwłok i innych drobiazgów. Obecnie siedzę w domu z Tess i wyżywam się na kamieniach. Mała kocica myśli, ze mnie w ten sposób poderwie. Jasne... I co miałbym z tym maleństwem zrobić? Pobawić sie w domek? Przecież to takie małe "coś", że pod wpływem jednego mojego dotyku rozsypałaby się w drobny mak. Kobieto, nie patrz tak na mnie. Ślina ci po ustach spływa... Oho. Max chyba wyczuł, że jego żoneczka ma ochotę nie tylko na niego. Dobra, zabierz ją stąd zanim zaślini mi całe mieszkanie. Telefon, świetnie, tego mi brakowało. To ten matoł Szeryf. Ktoś znalazł zwłoki? No ładnie, zapowiada się kolejna zabawa. Czy ja nie mogę chociaż jednego dnia spokojnie przeżyć? To FBI, to inni kosmici, to jakiś archeolog coś znalazł, to znów jeszcze coś innego. Niedługo tereny po atakach nuklearnych będą bezpieczniejsze niż to cholerne miasteczko. Dobra, teraz to przesada. Do aresztu? Mnie? Już wszystko jasne – Szeryf na mnie leci. To jasne, jak nic. Zamknie mnie w celi, oczywiście w samym podkoszulku i wiadomo, co dalej. Ja wiem, ze mnie się nie można oprzeć, ale na Boga, on ma już syna. Poza tym nie jest w moim typie. Teraz muszę czekać aż ci kretyni (czyt. reszta moich pseudo-przyjaciół) zajmą się tym wszystkim. A to oznacza, że jestem skazany na więzienie. Przynajmniej mogę spokojnie posiedzieć i pomyśleć. Hmmm. Dobra, bo się zbytnio przemęczę. Od tego całego zamieszania z hologramem i tym przeznaczeniem czy cokolwiek to ma być, Maria popadła w paranoję. Nie, źle to ująłem. Jej paranoja się pogłębiła. Wszędzie wodzi za mną wzrokiem, znów ma chcice... Jak nie jedna blondynka, to druga. Przynajmniej Isabel dała sobie spokój. Królewna olała nawet Alexa Kakofonika. Dla kogo? Dla jakiegoś obcego kolesia, który wygląda, jakby miał nadmiar testosteronu albo nikt mu nie kupił maszynki do golenia. Jej wybór, ale stawiam na to, że szybko jej się on znudzi. Podejrzewam, że w pokoju Isabel na ścianie są takie ślady jak w więzieniu. Tam odliczają kreseczkami dni do końca, a ona odlicza ilu zaliczyła. Jeśli tak, to musi być świetna z matematyki, ja już dawno bym się pogubił. Maxwell ma doła. Nie rozumiem czemu. No tak, Mała Parker olała go i uciekła na Floryde, nie dając znaku życia. Założę się, że nieźle się tam puszczała, a potem wróci do domu i znów będzie odgrywała nieśmiałą dziewicę, która śmiertelnie kocha Maxa, ale nie może z nim być (bla bla bla). A Max matoł zamiast się pocieszyć z Tess, zadręcza się. Dochodzę do wniosku, że on ma za mało testosteronu. A Tess to mała spryciula, ale strasznie zdzirowata. Ale to chyba mają wszystkie kosmitki w genach – to widać po Isabel. Co? Wolny? No wreszcie. Idę od razu do Crashdown, jestem nieziemsko głodny. Ooo! Błąd. Zapomniałem o Marii. Znów zrobi mi wykład o tym co ona czuje, że tęskni, że ją olewam, że jestem nieczuły – zacznę swoje odpowiedzi nagrywać na dyktafon i odtwarzać potem, bo zawsze mówię to samo na te same wyrzuty. A to, co za jedna? Nowa kelnereczka? Ale paskudna. Oczy ma jak żaba, a figurę jak ołowiany żołnierzyk – krzywe nogi, patykowate ręce. Przecież ona w tym uniformie wygląda gorzej niż Liz i Maria razem wzięte. Fuj.
c.d.n.