_liz

Z pamiętnika M.G. (1)

Wersja do druku Następna część

I znów tendencyjny wieczór. Crashdown. Czy my zawsze musimy tu siedzieć? To się robi nudne. Niektórzy twierdzą, że to tradycja, że nie wyobrażają sobie życia bez tego. Pieprzenie. Ja mógłbym równie dobrze bawić się w domu, akurat leci powtórka meczu. Tylko, co by było, gdybym nie był tu z nimi? No, przede wszystkim zebrałbym za alienowanie się. A od kogo bym zebrał? Od Maxa, od Marii. Tylko od nich, reszta ma głęboko gdzieś, co robię. I chwała im za to. Alex czasem nawet wygląda, jakby nie wiedział, że istnieję, ale co się dziwić – chłopak wpadł po uszy w sidła Isabel. W sumie lubię faceta, jest jakiś normalny. Co prawda zdrowo przewrażliwiony i ktoś go wreszcie powinien uświadomić, że słoń mu na ucho nadepnął. Ale ludzie są na tyle kulturalni, że siedzą cicho i modlą się, aby biedny Alex skończył rzępolić. O nie, przepraszam! Jest jedna osoba, która słucha go z wmontowanym na twarz uśmiechem. Isabel. Ta również tak się mną przejmuje, że jestem, wdzięczny, gdy mi powie cześć. Issy to największa paranoiczka, jaką znam. W dodatku myśli, że jest centrum wszechświata. Błąd! To ja jestem nim jestem. Mała Parker pochłonięta jest na tyle Maxem, że cudem jest, aby ktokolwiek zwrócił na siebie jej uwagę. Dziewczyna nawet całkiem do rzeczy. Drobna, zgrabna, ładna, inteligentna jak cholera i lojalna. Ma jeden mankament – kocha Maxa. Swoją drogą, co ona widzi w nim? Tak, wiem, to mój przyjaciel. Powinienem go szanować, przecież szanuję. Powinienem go podziwiać, nie przesadzajmy. Ale tak naprawdę, co ona w nim widzi. Że uratował jej życie? Dobra, drobnostka. Że ją wielbi? Stawiam wszystko, że już niedługo jej się to znudzi. Że jest przystojny? Chyba na rzęsach... A zresztą, co mnie to obchodzi. Żeby nie uchylać się od reguły, ja też z kimś jestem. E tam z kimś, z Marią. Tak, jestem z Marią De Lucą. I nie wiem czy mam z tego powodu się śmiać czy płakać. No, przyznać jej trzeba, że nawet jest ładna. Blondyneczka jak się patrzy. Miewa przebłyski inteligencji, potrafi być zabawna, jak się wysili. Ale jednocześnie jest najbardziej wkurzającą, znerwicowaną i nienormalną dziewczyną, jaką znam. Przecież jak tak dalej pójdzie to za kilka lat wyląduje na oddziale intensywnej opieki medycznej, a Prozac do końca życia będą jej aplikować. A ja znów zostanę skazany na jakąś kolejną psychiczną, która będzie mi wmawiać, ze tylko ona potrafi złagodzić moje cierpienia. Dlaczego wszystkim się wydaje, że ja jestem osamotnionym cierpiętnikiem? To niepojęte. Ja? Niech sami spojrzą w lustro, a będziemy mieli w najbliższym czasie serię samobójstw. Max poleciałby pierwszy. Gdybym wyglądał jak on albo, co gorsza, jeszcze się jak on zachowywał, już dawno bym naprawił ten świat i się zabił. Gdybym był Isabel... to najpierw popatrzyłbym na swoje ciało. Tak, to moja kosmiczna siostra i takie tam bzdury, ale ciało ma extra. Nie, ona niech się nie zabija. Ma za duże szanse na zostanie Króliczkiem Playboya, aby je marnować. Alex? On nie musi się zabijać. Ale jeżeli zaraz nie odłoży tej gitary, to pomogę mu nauczyć się latać... Liz? A co mi tam, niech zostanie, przynajmniej będzie miał kto opłakiwać Maxa. Maria?! Heh. Wiadomo. Ta nerwica sama ją wykończy, zanim zdoła sięgnąć po nóż albo tabletki. Znów zaczyna jęczeć. Zaraz mnie szlag trafi. "Michael! Powiedz coś Michael. Boże, ja dłużej z tobą nie wytrzymam" Mogłaby przynajmniej zmienić repertuar, to się robi nudne. Każdy by się znudził, gdyby codziennie wysłuchiwał tego po dziesięć razy. I nie przesadzam. Nie dalej, jak wczoraj znów zaczęła mi wyrzucać, że jestem nieczuły (bla bla bla), że jej nie szanuję (bla bla bla), że zrujnuję jej życie (bla bla bla), że powinienem się otworzyć (bla bla bla). Współczuję matce Marii. Chociaż nie. Z tego, co wiem, a przez paplaninę Marii wiem dużo, to jej matka jest taka sama. Boże, nie chcę mieć z De Lucą dzieci! Dobra, ściszyła się. Oho, teraz nasz pan i władca, Max, zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Chyba to zapiszę w kalendarzu. Dnia tego i tego Szanowny Max Evans zechciał łaskawie spojrzeć na swego uniżonego sługę Michaela Guerina. Pewnie powinienem się czuć zaszczycony, bo chociaż na te kilka sekund oderwał wzrok od swego bóstwa (czyt. Mała Parker). Czemu mnie nie dziwi wyraz jego spojrzenia? Bo to tez już oklepane. Jakby zaraz miał mi powiedzieć: "Michael zachowuj się. Michael źle robisz. Michael, bo cię zleję pasem". Olać go. Gdzie by tu teraz spojrzeć? Za dużego wyboru to ja niestety nie mam. Mógłbym teraz oglądać Mike'a Modano, ale nie...bo wieczór należy do Crashdown. O Alex. Oj chłopcze, źle się do tego zabierasz. Z Isabel trzeba ostro, a nie rzewne piosenki jej śpiewać. Ziemianie. Oni nigdy się niczego nie nauczą. Królowa lodu wygląda na rozpromienioną, ale za dobrze ją znam. W niej się aż gotuje. Jak tylko stąd wyjdziemy, znów popadnie w histerię i zacznie z nami (ze mną i nieszczęśnikiem Maxem) rozmawiać, co ona ma z tym żałosnym chłopaczkiem zrobić. Powiedziałbym jej prawdę: "Przeleć go". Ale nie jestem samobójcą. Wiem, co by się wtedy zaczęło. Wole milczeć i udawać, że jej słucham. O śmiech! Kieruję swoje spojrzenie ponownie na przyjaciół. Dobra, z tym kto tu jest moim przyjacielem a kto nie, wole dzisiaj nie rozprawiać. Maria, Max i Liz. Tradycyjnie. No proszę, teraz Czekoladowa Księżniczka na mnie popatrzyła. Dochodzę do wniosku, że wszystkie dziewczyny lubią na mnie patrzeć, co mnie nie dziwi. Mała ma figlarne oczy, to nawet pociągające. Oho, znów Blond Furia coś ma zamiar wygłosić. Radzę ewakuować mieszkańców. Trafia mnie po prostu, kiedy pomyślę, że musze tu gnić i udawać, ze się dobrze bawię. Klnę się na Boga, jutro mnie tu nie będzie.
c.d.n.



Wersja do druku Następna część