_liz

Z pamiętnika M.G. (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Mam tego serdecznie dość. Gdzie my w ogóle jesteśmy? Jakieś ruiny. I na dodatek sprowadzili tu tego zidiociałego fajtłapę Szeryfa. Pomógł nam, ok., dzięki ci bardzo, ale teraz spadaj koleś na drzewo! Nie, on ma plan. No jasne, oświeć nas. Max się na to zgadza? Nie. Ja czasami naprawdę odnoszę wrażenie, że to ja tu powinienem dowodzić albo, że ktoś powinien uświadomić Maxa. Odkąd się jeszcze okazało, że mała kocica Tess była na Antarze jego żoną, to wprost duma go rozpiera. Heh. Co zabawne, to kochają się w nim same małe dziewczynki o posturze laleczki voo doo. To się nazywa wzięcie. Teraz obecna niewolnica jego ciemnego spojrzenia wręcz się na niego kładzie. Znajdźcie sobie łóżko. Jak ich znam to w trakcie tej ucieczki przed FBI schowali się w jakiejś przyczepie z wygodną kanapą, a potem wmawiają ludziom, że Mała Parker to dziewica – ktoś może w to wierzy? Nie sądzę. Matko, on ja przytula. Mało im było? Zaraz mnie zemdli, musze szybko coś wymyślić, żeby na nich nie patrzeć. O Maria. Co ona, płacze? Martwiła się o mnie, jakie to rozczulające... szlag mnie trafi. Oczywiście musiała się do mnie przykleić. Cóż, przynajmniej nie musze patrzeć na tamtych przesłodzonych. Dobra, chodźmy stąd, bo mam już dość tego jęczenia: "Znajdą nas. Zabiją. FBI depcze nam po piętach. Łeee.... Aaaa..." Idziemy. Jeżeli FBI zacznie strzelać to stawiam na to, że pierwszy oberwie Max...w uszy. Szeryf obnosi się z ta swoją pukawką, ale pewnie to na wodę, bo patrzy takim błędnym wzrokiem, jakby chciał się wycofać. A co mi tam, najwyżej go zabiję.
Hmm. Nie podejrzewałem, ze tak świetnie czuję się z bronią w ręku. Założę się, że doskonale wyglądam. Strzeżcie się! Musze tylko uważać, bo zaraz mnie fala śmiechu trafi. Maxwell, jak ty trzymasz pistolet. Czy ty w ogóle wiesz, co to jest? Jeszcze chwila i wypuści to z dłoni. Nie to, co ja. Wychodzą skutki nie oglądania telewizji. Dobra dość. Pierca zabieramy i się zmywamy. Czemu ten koleś w ogóle jest agentem. A, podejrzewam już przyczyny. On ma przerażać wyglądem. Gdyby kosmici autentycznie wyglądali jak zielone ludziki, to Pierce chyba by się zaliczał do jakiegoś innego gatunku albo do ich pomyłki przy pracy. Oho. Max będzie teraz odstawiał groźnego chłopca. Będzie zabawnie. Chociaż tyle pożytku z całego tego zamieszania. Podejdę bliżej. Valenti ty matole! Jaki ojciec taki syn. Obaj równie nieświadomi i bezmyślni. Valenti ty kretynie! Jak nie syn to ojciec. Znów musze ratować wszystkim tyłki. No proszę, jak Pierce ładnie uderzył o ścianę. Nie wyjdzie już stąd, chyba że nogami do przodu. Najpierw młody idiota pomógł mu się uwolnić, a teraz stary idiota zabił własnego syna. Nie no... A baby w płacz. Niech ktoś im da jakiś medykament, albo niech je uśpią od razu. Parker mnie rozbraja. Wystawiła Kyla na pośmiewisko, żeby się zabawiać z Maxem. A teraz rzewnie ryczy, bo biedny chłoptaś został postrzelony. Oho, podnosi na niego te swoje oczęta. Ma oczy jak mały szczeniak, jeszcze chwilka i zacznie piszczeć jak jakiś ratlerek. Śmiać mi się chce. Nasz wspaniałomyślny Max dał się zwieść. Że co? Stary, ty chyba żartujesz! On go uzdrawia. Pięknie. A to ja niby jestem porąbany. Nawet tego nie skomentuję. Spadam stąd. Powiem jeszcze wreszcie "pa" Marii i już mnie nie ma. Uff...
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część