_liz

Z pamiętnika M.G. (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ale numer! Całe miasto wymiotło. Przeczuwałem, że ten pokurcz tak łatwo się nie podda. A najbardziej to wkurza mnie to, że wszyscy wkoło to kosmici. Jak nie mini blondyna to ta Courtney. Oczywiście laska nieźle świrnięta. W sowim mieszkaniu urządziła mi świątynię. Ja wiem, że mnie należy wielbić, ale to było trochę odjechane i przerażające. No i oczywiście Maria znów się mnie czepia, Alex mi przywalił, bo musiał przeze mnie wysłuchiwać szlochów tej histeryczki. W tym wypadku nie dziwię się chłopakowi. Wracając jednak do tematu. Pojechaliśmy kilka dni temu do jakiejś zatęchłej dziury, gdzie oczywiście mieszkali kosmici. W obecnych czasach łatwiej mi będzie zapytać o miasto, w którym nie ma kosmitów! Jakiś niewyrośnięty smarkacz usiłował nas zabić, ale zwinęliśmy skórę Courtney a resztę rozwaliliśmy. Tylko, że nikt nie przewidział, że są mściwi. Wszyscy są zbyt zajęci sobą. Max ma obecnie doła i ledwo kontaktuje, no i oczywiście nie chce powiedzieć co się stało. Tak to niby jestem jego przyjacielem, ale jak co do czego, to nie chce mi powiedzieć. Co ja taki straszny jestem, że boją się mówić, co się stało? Czuję się co najmniej mocno urażony. Isabel chodzi jak struta, musiała się czymś zatruć. A obecnie siedzimy w Crashdown, bo w odwiedzinki wpadli Skórowie i wypieprzyli nam mieszkańców Roswell. O przepraszam – wymazali. Zaraz mnie krew zaleje, bo wymiotło wszystkich, a co się z tym wiąże to nie mogę nigdzie znaleźć Marii. Zaczynam się niepokoić. Tak wiem, ciągle ją objeżdżam, ale ona w sumie jest jedyną osobą ludzką, której na mnie zależy. Gdyby coś jej się... Uff! Jest! Choć tu mała marudo, niech cię przytulę – chociaż ten jeden raz. Wiec nie wszyscy zniknęli. Szkoda, że chociaż Szeryf nie zniknął. Ale jak zwykle mam za dużo życzeń. Teraz kombinujemy, co robić. Stawiam na to, że Max zarządzi ukrywanie się. No a jak! Ha! W sumie to az taki zły pomysł nie jest, bo sam nie jestem takim geniuszem aby tylko w takiej garstce stawiać się tym kosmitom, którzy obecnie wyglądają jakby zasnęli na słońcu i spiekli niezłego raczka – skóra schodzi płatami.
Szeryf zniknął – wreszcie moje modlitwy zostały wysłuchane. Młody Valenti wszczął bunt i zabiera Małą Parker. Ale Max ma minę. Szkoda, że nie wziąłem aparatu, to bezcenne. Co? Maria jedzie z nimi? Nie ma mowy! Yyy... Czyżbym się martwił? E, to nie możliwe, za dobrze się znam. Pewnie po prostu boję się, że coś nabroją i dopiero nam się dostanie. Albo i nie... czuję się skołowany. Lepiej niech się stąd zmyją zanim się rozczulę. Oni załatwią to coś, co nam przeszkadza, a my oczywiście znów babrać się będziemy z mokra robotą – usuwaniem odpadków (czyt. kosmitów). O mój przywódca się odezwał. Jego radary chyba coś wykryły i będziemy się przenosić. Chyba pierwszy raz popieram jego decyzję. Max bywa wkurzający z tymi swoimi postanowieniami, ale szanuję jego decyzje. Tym razem nawet więcej – popieram ją! Idziemy do szkoły. No proszę, nawet wtedy gdy nie ma nauczycieli ani uczniów, to musze tu tkwić – to jakaś klątwa. A mówiłem, że to zły pomysł?! Ale nikt mnie nie słuchał i teraz stoimy przywiązani do jakiś słupów, czy cokolwiek to jest. Mały pokurcz, wołają na niego Nicholas, pełen podziwu dla mojej fryzury – co mnie oczywiście nie dziwi, bo wyglądam zdumiewająco. Coś się gorąco robi... Lala voo doo wreszcie się na coś przydała. Rozpaliła niezłe ognisko. Jestem pełen podziwu. Tylko kto teraz posprząta te fruwające skórki? Nie ja... Ja jestem głodny. Wiecie ile takie użerania się z inną rasa kosmitów pochłania energii? Zjem co najmniej potrójną porcję frytek... No dobra podwójną, a resztą podzielę się z De Lucą...
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część