"Ta zdzira juz mnie wkurza!Jak ona sie mizdrzy do Maxa. Kiedys wyrwe jej te biale kudly..albo nie lepiej, podpjaram jej te biales kudly!"
Liz odlozyla pamietnik i usiadla na lozku. Mijala 22. Na balkonie poruszyl sie jakis cien. To byl Max.
Zapukal cicho do okna i wszedl do srodka recytujac wiersz.
—No czesc,czesc- dziewczyna podeszla do chlopaka 7i przelotnie cmoknela go w policzek.-Co tutaj robisz?
—Wyglaszam ci Shekspira.
—Ta...ale z jakiej okazji? Wkoncu nie jestem slepa i widze jak ta kosmiczna debilka sie do ciebie przystawia. Oczy jeszcze mam.
—Co? Nie mow tak o Tess! To jest jedna z nas!
—Co ty nie powiesz? Ale wiesz powiem ci cos jeszcze! Tego Shekspira mozesz sobie wsadzic. Po za tym jestes totalna fajtlapa! Jak ty wogole mozesz byc przywodca? Jestes miekki jak galareta!
Max stal nieruchomy. Spogladal na nia spod swoich czarnych rzes
—No co? Jezyk ci urwalo? Mowie prawde, ale tak dla twojej samooceny, zeby jej nie znizac do zera, powiem ze niezle calujesz.
W tym momencie reke Maxa wyznaczyla policzek Liz. Dziewczyna zlapala sie w "czerwone"miejsce.
—Nareszcie jakas reakcja. Gratuluje damski bokserze. A teraz wynos sie!
—Ja..nie...nie chcialem...-zajaknal sie.
—Gowno mnie to obchodzi czy chciales czy nie, wynos sie stad! Nie chce cie nigdy wiecej widziec! Najlepiej to idz sie bzyknac z ta swoja Tess! Zdzira i antarki niedolega! Coz za para!
Chlopak bez slowa wyszedl z pokoju.
Liz siadla na fotelu i zaczela sie smiac. Szczerze i diabolicznie