Liz spala bardzo mocno. Obudzilo ja ciche pukanie do okna. Wstala i zobaczyla ze to...Michael! Wpuscila go do srodka ledwie ruszjac sie. Po wczorajszej zabawie wszystkie kosci ja bolaly.
—czesc,co tutaj robisz o tej porze?
—musimy porozmawiac..powaznie..porozmawiac..-jego glos komunikowal ze to naprawde cos waznego.-usiadz.
Usiadla. Lekko podkulila nogi i nasluchiwala ciszy ktora zapadla. Nie zreczne milczenie ktorego nikt nie chcial przerwac.
—wczoraj..wczoraj doszlo do czegos co nie pownno miec miejsca...-zaczal powoli,z akacentem wymawiajac kazda sylabe, i kazde slowo przynosilo mu wyrazne cierpienie.-my..nie powinnismy tego robic.-spuscil wzrok.
—co?! teraz ty mi mowisz ze nie powinnismy tego robic?! odbilo ci czy co?! wczoraj oddalam ci wiele! a ty z takim tekstem wyskakaujesz?!-wsciekla sie wstala i zaczela chodzic po pokoju
—no .. ale ty kochasz maxa...
—pierdolic maxa...on ma ta swoja tess..
—moze i tak ale nadal kocha ciebie! myslisz ze ja tego nie widze!!! wczoraj to bylo tylko..to byl tylko pocalunek..
—tylko??!! jezu michael myslalam ze jestes bardziej romantyczny..jesli to wszystko co chciales powiedziec...to..wyjdz stad
Wskazala mu palcem okno a on potulnie wyszedl.
Musiala sie nad czyms poznecac.."Voo doo". Wziela laleczke i przyczepiala szpileczki gdzie sie dalo! Az sloma powychodzila.
Tymczasem w domu Tess.
"To znowu ona!"-tess tarzala sie po ziemi czujac wewnetrzny bol.
Z nosa pociekl jej strumyk krwi. Nogi odmowily jej posluszenstwa poprostu ich nie czula. Jej cialo zaczynalo powoli nie reagowac na bol. Nie czula nic..poki nie zapadla w totalna ciemnosc przeslonieta krwia.
—Jej stan jest juz lepszy..Widac ze czuje nasze uklucia to znaczy ze nie dlugo z tego wyjdzie- lekarz spokojnie mowil o stanie tess ktora teraz lezala na lozku a obok niej siedzial max.
"Zaplacisz mi za to Liz! Gwarantuje cie to!"-pomyslala i zapadla w sen