W drodze do szkoly Liz spotkala zaplakan Marie. "jeju teraz ta zacznie mi swoje frazeologizmy walic,jakos przezyje"
—Czesc cos sie stalo?- Liz grzecznie przywitala przyjaicolke
—Tak..Michael mnie rzucil..ten popierniczony blazen smial mnie rzucic? rozumiesz to?! On! Jakis niedorozwiniety umyslowo kosmita...
—Coz...mezczyzni tacy juz sa...glupi niedolezni i nie obliczalni. Michael byl..taki buntowniczy. Dasz sobie rade bez niego. Choc do szkoly bo sie sponizmy.
Crashdown:
Liz krzatala sie miedzy stolikami. Razem z Maria mialy nawal pracy.
Podeszla do nastepnego klienta. Wysokiego, pulchnego faceta o czarnych wlosach
—No to laluniu co mi proponujesz?
—lalunie to ty se mozesz kupic, a najlepiej idz skocz z mostu moze to ci cos pomoze
—no no wulagarna jestes..to moze cole z areszenikiem?- spytal puszczajac do niej oko
—jasne a w tym trutka na szczury albo pigulka odchudzajaca..juz sie robi!
Dziewczyna zniknela z pola widzenia.
"Nastepny kretyn! Jeju otaczaja mnie same balwany..jak ja wogole jeszcze zyje?"
Po pracy ruszyla do pokoju i wyciagnela pamietnik.
"dzien calkiem normalny. Antarski buntownik zerwal z szerokousta maria, max byl jak zwykle przymulony a tess wygladala jak zdzira. calkiem normalny dzien."